Rok w męskiej siatkówce, czyli kraina wiecznego niedosytu

Kraina to, trzeba koniecznie dodać, szczęśliwa i pełna dobrobytu, dzięki trwającej od lat hossie zakochana w samej sobie. Polskim siatkarzom brakuje co najwyżej tylko drobiazgów. Niestety, wciąż tych najważniejszych.

2009 - Rok wielkiej próby ?

O potędze detalu w wyczynowym sporcie na najwyższym poziomie, ze szczególnym uwzględnieniem siatkówki, znów przekonaliśmy się najboleśniej, czyli na własnej skórze. Po przegranym ćwierćfinale igrzysk olimpijskich w Pekinie jak zwykle wzdychaliśmy nad okrucieństwem losu. Dlaczego dramatyczny tie-break wygrali akurat Włosi? Dlaczego pojedyncze muśnięcia piłki wreszcie nie sprzyjały Polakom? Jak pogodzić się z porażką, gdy od zwycięstwa odróżnia ją niedostrzegalne, a rzecz dzieje się w dyscyplinie skażonej zatrzęsieniem nieuniknionych sędziowskich wpadek, bo ludzkie oko wciąż nie umie zatrzymać ruchu piłki stopklatką i ustalić jej położenia z milimetrową precyzją?

Do gonitwy myśli wykrzywionych żalem uprawniała dramaturgia chwili, z czasem wspomnienie porażki nabrało cierpkiego smaku. Skoro decydują niuanse, nie wolno doprowadzić do piątego seta w meczu z rywalem, który żyje przeszłością (supermocarstwem był w latach 90.), a na igrzyska przywiózł drużynę podstarzałą i schorowaną, żeby nie powiedzieć - ledwie dyszącą. Nie wolno zwłaszcza grupie doskonale przygotowanej do turnieju, wygłodniałej, rozpieranej energią i ambicjami. Zbyt łatwe pogodzenie się z kolejnym niepowodzeniem grozi wątpliwościami bliskimi rozpaczy - jeśli się nie udało, gdy

polscy siatkarze mieli wszystko,

dlaczego sądzić, że kiedykolwiek się uda? Od lat wszyscy goście zza granicy rozglądają się po siatkarskiej Polsce jak po raju. Nie z kurtuazji, wcale nie muszą udawać - nasza liga kwitnie, kasa płynie szerokim i głębokim nurtem, sponsorzy dopisują, FIVB przyznała nam organizację mundialu, telewizja pokazuje siatkówkę na żywo niemal codziennie (co czyni nas prawdopodobnie światową awangardą), renomowani obcokrajowcy (gracze i trenerzy) przyjeżdżają coraz chętniej, kibice oblegają hale i na grę reagują niemal ekstatycznie. Idylla. Idylla doprawiona jeszcze satysfakcją - niekiedy z trudem skrywaną satysfakcją - z kłopotów konkurencji. Piłka nożna jest przecież słabsza sportowo i zmaga się ze stadionowym chuligaństwem, o koszykówce ludzie prawie zapomnieli, piłka ręczna długo nie doścignie najpopularniejszych gier etc. Siatkówka z wielu względów ma prawo czuć się królową dyscyplin zespołowych, a zarazem popaść w samouwielbienie. I bez profesury z psychologii wiadomo przecież, że nic tak nie utwierdza w przekonaniu o własnym bogactwie, jak bieda sąsiadów.

Na szczęście bez stale przywożonych drobiazgów w kolorach złotym, srebrnym lub brązowym wciąż czujemy niedosyt. Na szczęście, bowiem miarą statusu męskiej siatkówki pozostaje także skala niedosytu po prestiżowych turniejach, na których Polacy nie zdołali doskoczyć do podium.

W roku 2008 nie doskoczyli ani razu. Na igrzyskach przynajmniej pozostawili dobre wrażenie, przez resztę czasu nie było ani wyników, ani stylu. Mizernie wypadł turniej finałowy Ligi Światowej, do którego przeturlali się przez skandalicznie słabą grupę eliminacyjną, mizernie wyglądały kwalifikacje do mistrzostw Europy, w których naszych zamęczyli skandalicznie słabi Estończycy i Czarnogórzanie, a w barażach napędzili im stracha tylko trochę bardziej zaawansowani siatkarsko Belgowie. Całość składa się więc z osłodzonego ładną grą i emocjami rozczarowania olimpijskiego, występów zanudzająco przeciętnych oraz serii mniej lub bardziej przykrych wpadek.

Równolegle przez okrągły rok przekonywaliśmy się, że nie wystarczy do elity aspirować, by zachować godną elity klasę poza boiskiem. Wokół reprezentacji Polski powietrze psuło wiele incydentów i incydencików - znów te przeklęte drobiazgi! - wywołujących oburzenie, niesmak lub, w najlepszym razie, zażenowanie, a ich bohaterami byli i ważne osobistości PZPS, i były już selekcjoner kadry.

Atmosferę truła

narastająca wrogość między Raulem Lozano a działaczami (nikt nigdy nie sprawdzi, czy i jak wpłynęła na wyniki), współpraca skończyła się w kiepskim stylu z winy obu stron, Argentyńczyk na pożegnanie oskarżył siatkarzy o dezercję, Mariusz Wlazły w odpowiedzi wyrzucił z siebie frazy, które każą sądzić, że w drużynie od dawna nie czuł się dobrze. Potem ruszył tzw. konkurs na nowego selekcjonera, też wywołujący wrażenie - nazywam rzeczy ze świąteczną powściągliwością - co najmniej niepoważnego. Brał w nim trener, który w ogóle się nie zgłosił, lecz PZPS dzwonił do niego po prośbie, teraz uczestniczy w nim - zdaniem prominentnych postaci naszej siatkówki (Waldemar Wspaniały) - trener, którego nie ma nawet na liście uczestników. Ba, mają się toczyć z tymże Ferdinando de Giorgim sekretne negocjacje, choć oficjalnie do finału przeszli zupełnie inni fachowcy. Wreszcie w komisji oceniającej kandydatów zasiada prezes Skry Bełchatów, czyli człowiek pozostający w ewidentnym konflikcie interesów - o posadę selekcjonera ubiega się jego obecny podwładny.

Siatkówka detalami stoi, więc znów detale wyliczam, kierowany głębokim przekonaniem, że i tym razem mogą przesądzać o wynikach - także w stosunkowo odległej przyszłości, w której już nie będziemy o minionych sprawach pamiętać. Detale w swoim nagromadzeniu o tyle niepokojące, że wybór i ułożenie sobie współpracy z selekcjonerem reprezentacji to misja zbyt delikatna i newralgiczna, by już na wstępie ubabrać ją niejasnościami i kontrowersjami. Kibicowski entuzjazm też się kiedyś wyczerpie, a koniunktura - o czym obracający milionami siatkarscy decydenci powinni wiedzieć - osłabnie, jeśli za marketingową dmuchawą nie przyjdzie bezdyskusyjny sportowy sukces. Zwłaszcza gdy moc odzyskają - co wydaje się prędzej czy później nieuniknione - konkurencyjne dyscypliny.

Na razie siatkówka utrzymuje wyraźną przewagę, po wyborze selekcjonera kadry PZPS-owi wystarczy pochylić się nad ostatnią zaniedbaną działką - szkoleniem. Gdyby zbudował nowoczesny system, miałby szansę zachować prekursorską pozycję w całym polskim sporcie i rozpocząć niebawem kolekcjonowanie owych ostatnich niezbędnych drobiazgów - medali imprez rangi mistrzowskiej. Presja będzie rosła. Kraina wiecznego niedosytu nie chce więcej rozpamiętywać jednego wypadu na podium przez ćwierć wieku, ani pocieszać się, że igrzyska w Pekinie mimo wszystko wypadły lepiej niż jakiekolwiek inne od wielu, wielu lat. Dlatego przed rokiem 2009 życzę siatkówce, byśmy nigdy nie mieli powodu westchnąć, że Niemcom oddaliśmy selekcjonera lepszego (Raula Lozano), a zatrudniliśmy gorszego.

Więcej o:
Copyright © Agora SA