3:2 z Irlandią. Powtórzyć wynik w Belfaście ?
Gdyby nie owe niesławne kilkadziesiąt sekund z październikowego meczu ze Słowacją, który już właściwie był wygrany (1:0 w 85. min), ale po kardynalnym błędzie bramkarza Boruca i nagłym paraliżu całej drużyny stał się przegrany (1:2 w 86. min), przeżywalibyśmy dzisiaj powtórkę z wcale młodej historii. Nadzwyczaj przyjemną powtórkę.
Po mundialu sprzed dwóch lat Leo Beenhakker rozpoczynał pracę w Polsce. Reprezentacja w beznadziejnym stylu przegrała sparing z Danią, potem w beznadziejnym stylu przegrała inaugurację eliminacji Euro 2008 z Finlandią, by podnieść się, przetrwać - remisowo - mecz z Serbią i eksplodować znakomitą formą w niezapomnianym szlagierze z Portugalią. Potem zrobiło się już dobrze.
Po czerwcowych mistrzostwach Europy Beenhakker rozpoczynał budowę nowej drużyny. Reprezentacja w beznadziejnym stylu przegrała sparing z Ukrainą, potem w beznadziejnym stylu zremisowała na inaugurację eliminacji do mundialu ze Słowenią, by podnieść się, przetrwać - zwycięsko - mecz z San Marino i eksplodować znakomitą formą w szlagierze z Czechami. Potem znów zrobiłoby się dobrze, gdyby nie te nieszczęsne kilkadziesiąt sekund w Bratysławie...
Jak z Irlandią zagrali polscy skrzydłowi?
Oczywiście pełnej analogii przeprowadzić nie możemy, bo dwa lata temu holenderski selekcjoner ledwie wylądował w Warszawie, nie zdążył się jeszcze rozejrzeć i pomyśleć, pozwolił na ostatnie podrygi wybrańcom swojego poprzednika. Teraz reprezentacja jest jego autorskim dziełem, a misją trenera bywa możliwie bezbolesne przetrwanie okresu przejściowego. Możliwie bezbolesne, czyli nieokupione przesadnymi stratami.
Beenhakkera częściowo za eliminacyjny falstart usprawiedliwia kadrowa rewolucja, do jakiej w ostatnim półroczu zmusiły go okoliczności. Z reprezentacji ostatecznie wypadli kapitan Maciej Żurawski, główny w zamiarze snajper Matusiak, przywódca defensywy Bąk i wyróżniający się w grupie przeciętnych lewych obrońców Bronowicki. Zniknął z pola widzenia Golański, w piłkę w klubach przestały grać gwiazdy - Smolarek i Krzynówek, w tarapaty z własnej winy wpadła supergwiazda - jak na nasze warunki - czyli Boruc.
Dlatego doszło do pokoleniowej wymiany. Wymiany na tle minionych lat wręcz rewolucyjnej. Jej reklamowym słupem - wysokim, ale ruchliwym i zwinnym - najłatwiej obwołać Roberta Lewandowskiego. 20-letni żółtodziób w tym stuleciu goli dla kadry nie strzelał. A napastnik Lecha Poznań w trzech meczach uzbierał dwa, w tym ostatniego ponadprzeciętnej urody.
Jego początki, przy całej wstrzemięźliwości ocen uzasadnionej skłonnością naszych graczy do krótkotrwałych wzlotów, musimy uznać za obiecujące. On zdobywa bramki, tymczasem młodzieńcy w jego wieku rzadko bywają do naszej reprezentacji w ogóle zapraszani.
Robert Lewandowski pozostanie rezerwowym, na głównego snajpera pasowany został zaledwie pięć lat starszy Paweł Brożek. Gdyby obaj utrzymali formę, mielibyśmy - pamiętajmy jeszcze o Smolarku - przyzwoitych napastników zdolnych strzelać dla Polski przez ładnych parę sezonów.
Dawno nikt tak nie błysnął jak Lewandowski - blog ?
Młodzi wciąż są także Kuba Błaszczykowski (bezdyskusyjnie duża klasa europejska) i Roger Guerreiro (dziś bez formy, ale nawet bez formy strzela gole), w ogóle cała drużyna niesłychanie nam odmłodniała. Podstawowa jedenastka wygląda przecież dziś mniej więcej tak: Fabiański (23 lata) - Wasilewski (28), Dudka (25), Żewłakow (32), Wawrzyniak (25) - Murawski (27), M. Lewandowski (29) - Błaszczykowski (23), Roger Guerreiro (26), Smolarek (27) - Brożek (25).
Powyższe zestawienie daje nam średnią wieku 26,36, która zmaleje do 25,89, jeśli rozszerzymy je o najwyżej cenionych przez Beenhakkera rezerwowych: Boruca (28), Kokoszkę (22), Wojtkowiaka (24), Golańskiego (26), Gargułę (27), Krzynówka (32), R. Lewandowskiego (20) oraz Piszczka (23). Odsuwam na razie Jodłowca (20), Saganowskiego (30), Boguskiego (24), Peszkę (23), a przede wszystkim rozczarowującego Bosackiego (33), choć nawet ta grupka kadry by nie postarzyła. To oczywiście nie są standardy słynącego z promowania juniorów Arsenalu, ale drużyny narodowe w przeciwieństwie do klubów nie mogą łowić cudownych dzieci we wszystkich stronach świata, więc roi się w nich od graczy dobiegających trzydziestki lub po trzydziestce. W miażdżącej większości - od mistrzów świata Włochów po naszych eliminacyjnych rywali Czechów.
Nie o arytmetykę jednak chodzi - dzięki niej się nie wygrywa - lecz konstatację, że gdyby najnowsza Beenhakkerowa propozycja wypaliła, to wreszcie będziemy mogli myśleć o reprezentacji w dłuższej perspektywie. Nie łatać jej doraźnymi powołaniami dla weteranów w momentach kryzysowych, lecz budować ją spokojnie, drobnymi poprawkami. Wśród 20 czołowych polskich piłkarzy mamy dziś zaledwie trzech tuż przed trzydziestką lub po niej (na MŚ w 2002 roku było ich 11, na MŚ w 2006 było ich dziewięciu, na Euro 2008, już za Beenhakkera - sześciu). I tylko co do duetu Krzynówek - Żewłakow możemy mieć wątpliwości, czy dotrwają do... Euro 2012.
W trakcie walki o awans na najbliższy mundial może nam bowiem hartować się grupa ludzi, którzy zagrają dla Polski na "naszych" mistrzostwach kontynentu. Co więcej, kandydaci na gwiazdy będą wówczas w kwiecie piłkarskiego wieku.
Polacy wyleczyli kaca przed zimą ?
Pomyślny scenariusz ziści się oczywiście pod warunkiem, że ludzie, którzy w ostatnich meczach - z Czechami, Słowacją oraz Irlandią - grają bardzo dobrze lub przyzwoicie (wyjąwszy nieszczęsne sekundy z Bratysławy), chcą wciąż robić postępy i przeć do przodu, a nie z samozadowolenia przystanąć. Na razie czeka ich wyczerpująca walka o mundial, w której dokonali niedawno sabotażu, usłużnie podarowując punkty - oby nie bezcenne - Słowakom.
I w żadnym razie nie stali się faworytami grupy. O tym, że reprezentacja jest tak młoda, jak - paradoksalnie - cierpiąca na kadrowe mielizny, świadczy ubóstwo w defensywie. Nieobecność jednego Żewłakowa prowokuje natychmiastowe kłopoty i gdyby miał Beenhakker Żewłakowów czterech, rozstawiłby ich w całej obronie, od prawej do lewej.
Dlatego wciąż musimy spoglądać z nadzieją na nasze małe, wyrastające ponad przeciętność skarby. Jak Adam Kokoszka. Odkąd były Wiślak przebił się do podstawowej jedenastki Empoli, już z niej nie wypadł. A jego drużyna jest wiceliderem drugiej ligi włoskiej.
Gdyby Kokoszka awansował do Serie A i utrzymał pozycję w klubie, mielibyśmy pierwszego od czasów Marka Koźmińskiego obrońcę grającego w lidze, która uchodzi za uniwersytet gry w defensywie. Obrońcę 22-letniego.