Marek Kolbowicz: Chciałem polskich kibiców doprowadzić do palpitacji serca

Powiedziałem tak: chłopaki złoto jest nasze, nie ma innej opcji. Wygraliśmy wszystko, co było do wygrania. Teraz też musimy wygrać. Nawet nie musimy. My to wygramy - opowiada lider złotej czwórki wioślarzy

Ziółkowski opowiada jak "pomagają" sobie w treningach jego rywale ?

Wojciech Jachim: Wasz prezes Ryszard Stadniuk prosił w Pekinie dziennikarzy, by nie nagabywali was przed startem, bo nie jesteście w dobrej formie psychicznej, a wywiady mogą was całkowicie rozstroić. Trener Aleksander Wojciechowski mówił, że na zgrupowaniu w Jangling było trochę nerwowo. O co chodziło?

Marek Kolbowicz: Nie było nerwowej atmosfery, tylko ja więcej mówiłem niż zwykle, a to z powodu humorów naszej łodzi. Nie płynęła, jak bym tego sobie życzył.

Co to znaczy "łódka nie płynęła"?

- No nie! (Kolbowicz łapie się za głowę). Nie każ mi takich rzeczy tłumaczyć, to bardzo złożona sprawa.

Ale kluczowa.

- Wkładaliśmy maksimum umiejętności, a łódka robiła fochy. To tak jak w Formule 1 - prowadzisz świetnie, a bolid nie jedzie tak jak trzeba, bo np. opony ma złe. Nie każdy to czuje, ale ja czuję, czy łódź wypływa spod tyłka, czy też nie. Czy po odrzucie [piór wioseł] mamy fazę wypuszczenia łodzi, czy też nie. A tego w Jangling [zgrupowanie przed startem w Pekinie - wj] nie było. Łódka niby szybko płynęła, ale ja czułem, że coś jest nie tak, że nie mamy komfortu. I dlatego byłem zły na cały świat. Ale zaznaczam, tylko ja.

Chodziło o strach przed porażką, tak jak w Lucernie?

- Nie, absolutnie nie. Chodziło o technikę wiosłowania.

Czyli kwestia niuansów, jak przy strojeniu fortepianu.

- Otóż to!

Jak doszliście do tego, co nie gra?

- Przez analizę zdjęć. Kupiłem profesjonalny aparat fotograficzny, żebyśmy mieli superdokładne zdjęcia naszej osady w różnych fazach ruchu. Robi siedem klatek na sekundę. Ja to wrzucam na komputer i wieczorem analizuję. Widzę, gdzie kto kończy, gdzie wkłada wiosło, kto spóźnia. Na drugi dzień rano mówię: panowie to i to musimy zmienić.

I co się okazało?

- Najpierw ustawiliśmy Konrada (bo jego, jako czwartego, najciężej ustawić), ale nadal było źle. Potem zauważyłem, że Adam, czyli ten, co siedzi na pierwszej dziurze, na samej końcówce przeciągał wiosło za daleko, za mocno.

Czyli chciał za dobrze?

- Łapy są najsłabszą częścią naszego ciała. Najważniejsze są nogi, dalej tułów, a dopiero na końcu ręce i ramiona. Błędem jest używanie rąk w wioślarstwie jako głównego motoru. To jest tylko pomocniczy motorek. No i płynność ruchu. To jest woda, wszystko musi być płynne, nie rwane. W momencie, kiedy Adam został skorygowany - trening stał się czystą przyjemnością, a my najszczęśliwszymi ludźmi w wiosce olimpijskiej.

Analiza zdjęć, szukanie niedostrojonych strun - ile czasu ci to zajęło?

- Cały okres Jangling plus dwa dni w Pekinie, w sumie 12 dni.

Czy oglądanie się na zdjęciach stosują inne ekipy?

- Nie mam pojęcia, ale metody wizualizacji na treningach nie są niczym nowym. Wymyślili je chyba pływacy. Australijczycy zaczęli wrzucać do basenu cząsteczki folii kolorowej, by zobaczyć na zdjęciach, jak się woda załamuje, jakie tworzą się zawirowania wokół pływaka, po to by znaleźć dla niego optymalny sposób poruszania się.

Skąd wiecie, że Amerykanie, którzy was pokonali w Lucernie, mają łódź o identycznych parametrach jak wasza?

- Ich trener mi to powiedział [szczecinianin Krzysztof Korzeniowski - wj]. Obserwuje nas od dwóch lat i wie, że nie jesteśmy doskonałymi zawodnikami, a wygrywamy ze wszystkimi. Więc pomierzył naszą łódź, długość wioseł, odsadni itd. Oczywiście po kryjomu, na jakiś zawodach - i kazał zrobić identyczną.

Jakie znaczenie mają parametry łódki?

- To kolejny duży temat. Na innej łodzi trenowaliśmy w Wałczu, a na innej płynęliśmy w Pekinie.

Dlaczego?

- Transport łodzi trwa dwa miesiące.

No, ale to są idealnie takie same łodzie.

- Nie ma dwóch takich samych łodzi. Każdą trzeba dostroić i oswoić.

To znaczy?

- Są odsadnie, które podtrzymują wiosła, wiosła, podnóżek. To wszystko trzeba ustawiać. Zaczyna się od podnóżka. Nie jesteśmy równi wzrostem, mamy różnej długości ramiona. Jeden bardziej się wychyla do przodu, inny do tyłu. Trzeba dobrać wysokość wózka, który chodzi po szynach. Żeby wszyscy wkładali pióra wioseł do wody w tym samym momencie i pod tym samym kątem. Ustawiamy odsadnie, aby względem siebie były równo. Ustawiamy wysokość dulek (to coś, co podtrzymuje wiosła na odsadniach). Lewa dulka musi być dwa centymetry wyżej od prawej, bo przecież wiosła na siebie zachodzą. Sprawdzamy, czy nasze zasięgi są równe, czy wiosła równo wchodzą w wodę. A najważniejsza i najtrudniejsza rzecz to ustawienie kąta natarcia piór do wody. To się reguluje dulkami. Jak źle to ustawisz, wiosła nie "łapią" wody albo za bardzo schodzą pod wodę.

W olimpijskim finale nie było żadnych emocji. Prowadziliście od startu do mety. Wygraliście z przewagą dwóch sekund, czyli bardzo dużą. Za wami byli Włosi i Francuzi. Czy tak sobie wyobrażałeś ten wyścig?

- Tak musiał wyglądać. Ale marzyło mi się inaczej: na pięćsetce jesteśmy szóści, na tysiącu czwarci, po 1500 metrach trzeci i dopiero na ostatnich stu metrach wychodzimy na czoło. Marzyłem, aby polskich kibiców doprowadzić do palpitacji serca. No, ale na olimpiadzie nie mogliśmy sobie pozwolić na takie scenariusze. Miałem pogadankę przed startem z chłopakami. Zawsze najpierw trener mówi, a potem ja. Robię to nie tylko dla nich, także dla siebie. W ten sposób wyładowuję emocje. I powiedziałem tak: "Chłopaki jesteśmy w optymalnej dyspozycji, nie ma opcji, aby nam ktoś podskoczył. Wygraliśmy wszystko, co było do wygrania. Teraz też musimy wygrać. Nawet nie musimy. My to wygramy. Tylko pamiętajmy o finiszu Australijczyków i o Włochach. Na trzeciej pięćsetce mięśnie maja trzeszczeć, dokładamy do pieca tak, że nikt nie wytrzymuje, regaty rozstrzygamy na trzeciej pięćsetce".

Co to znaczy "dokładamy do pieca". Normalnie płyniecie w tempie 35 zanurzeń wioseł na minutę, Włosi 39. Zwiększacie tempo tak jak oni?

- Na tysiącu podnosimy o oczko wyżej i pracujemy mocniej w wodzie.

Macie wyćwiczony taki finisz?

- To nie jest finisz. To jest wstawka. Pięć, sześć mocniejszych pociągnięć wiosłami, które powodują, że nie zwalniamy jak inni, tylko płyniemy tak samo szybko, jak płynęliśmy. Wiedzieliśmy, że Włosi też mają taką wstawkę.

Każda osada przez 300, 400 metrów się rozpędza, a potem przechodzi na jazdę torową. Po tysiącu metrów siła spada i prędkość też. Stąd te wstawki. Więc umówiliśmy się, że robimy wstawkę po tysiącu, a potem zobaczymy co dalej. No i okazało się, że jesteśmy mocniejsi.

Mówisz o tym teraz spokojnie, ale przed Pekinem przegraliście pierwszy raz od 2005 roku i to od razu dwa wyścigi - w Lucernie i w Poznaniu. Nie baliście się, że w najważniejszej próbie też nie dacie rady?

- Poznania nie liczę, bo to był termin, który nam nie pasował ze względu na nasz etap przygotowań, ale pojechaliśmy dla polskiej publiczności. A w Lucernie to nie my pojechaliśmy słabo (Francuzi byli za nami 4 s), tylko Amerykanie byli w niesamowitym gazie. Na szczęście w Pekinie nie udało im się powtórzyć szczytu formy.

Jakie są idealne parametry wioślarza? Wszyscy ważycie ok. 90 kg i macie po ok. 190 cm wzrostu.

- Idealne? 190 cm, wzrostu i 90 kg wagi.

Z moich notatek wynika, ze np. Adam Korol i Konrad Wasielewski ważą po 94 kg.

- To waga zimowa. Zimą Adam potrafi ważyć nawet 99 kg. Ale latem wszyscy ważymy między 90 a 92.

Wioślarz nie może mieć np. dwóch metrów i ważyć 100 kg?

- Może. Ale to jego problem (śmiech).

I są takie osady?

Bywają! Niemcy, Ukraina, Włosi.

Ale jest jakaś granica...

- Im większy człowiek i cięższy, tym większe problemy z koordynacją. W wioślarstwie nie liczy się siła. Liczą się przede wszystkim wytrzymałość i technika. My nie jesteśmy silni, tylko wytrzymali i jak ja to mówię, radzimy sobie technicznie. Nasza średnia siła maksymalna oscyluje w granicach 100-150 kg [dociąganie sztangi, leżąc przodem - wj].

Sporo!

- To jest nic. Jak bym dociągnął 200 kg, to wtedy mówilibyśmy o sile. Ale wyobraź sobie, że biorę sztangę 55 kg i tą sztangą dociągam przez siedem minut 250 razy. To jest wytrzymałość. Siła i wytrzymałość to dwa różne bieguny. Kształtując siłę, zabijamy wytrzymałość i na odwrót. 40 lat temu, gdy wioślarze wiosłowali tempem 26-28, a jedynka ważyła 50 kg, siła była bardzo istotna. Były ogromne przeciążenia. Teraz jedynka waży 14 kg, przeciążenia są o wiele mniejsze.

Co jest jeszcze ważne we wioślarstwie?

- Rytm.

Jak jest różnica między tempem a rytmem.

- Rytm to jest stosunek czasu przejścia przez wodę [piórami wioseł - wj] do czasu podjazdu. My bardzo szybko przechodzimy, a bardzo wolno podjeżdżamy. Chodzi o to, by jak najkrócej się męczyć, a mieć jak najdłuższy czas na odpoczynek. Proporcja między tymi dwoma czasami wynosi u nas 1 do 2, a to dlatego, że ja jestem słaby (śmiech). Naprawdę, nie żartuję, ja nie mam takiej wytrzymałości, muszę więcej od innych odpoczywać. Włosi na przykład jadą jeden do jednego.

Robiłeś Włochom zdjęcia?

- Nie, nagrywamy konkurencję na wideo i to wystarczy, by sprawdzić ich technikę i taktykę. Włosi mają nieprawdopodobną wytrzymałość. Ja przy ich rytmie po tysiącu metrów bym padł. I nie tylko ja.

Marek Kolbowicz

Ma 37 lat, jest najstarszym i najbardziej doświadczonym zawodnikiem w naszej osadzie. Ukończył Instytut Kultury Fizycznej Uniwersytetu Szczecińskiego, gdzie obecnie jest asystentem w Zakładzie Sportów Różnych. Przygotowuje się do doktoratu na temat treningu wioślarskiego. Pekin był jego czwartymi igrzyskami.

Copyright © Agora SA