Man United liderem. Mourinho w Liverpoolu?

Dzięki hat trickowi Cristiano Ronaldo i dwóm golom Carlosa Teveza Manchester United rozgromił Newcastle 6:0 i wrócił na pozycję lidera. Punkty na własnym boisku stracił Arsenal, remisując 1:1 z Birmingham.

Wyniki, strzelcy bramek, składy, tabela

Gdyby piłkarze "Czerwonych Diabłów" bardziej się przyłożyli, pobiliby własny rekord najwyższego zwycięstwa w Premier League, który wynosi 9:0. W sobotę na Old Trafford goście z Newcastle byli tylko tłem, ale dopiero w drugiej połowie. Pierwsza zakończyła się bezbramkowo, o co miał po meczu pretensje trener Alex Ferguson. - Moi zawodnicy grali zbyt indywidualnie i chcieli wtoczyć piłkę do bramki rywali. Ale za występ w drugiej połowie mogę ich tylko chwalić. Stworzyli niezapomniane widowisko, absolutnie fantastyczne - stwierdził.

Tuż po wznowieniu kanonadę rozpoczął Ronaldo, precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego. Sześć minut później na 2:0 podwyższył Tevez, wykorzystując kuriozalny błąd bramkarz gości Shaya Givena, który, wybijając piłkę, trafił w swego obrońcę, a piłka odbiła się i potoczyła pod nogi Argentyńczyka. Szybko stracone gole odebrały zawodnikom Newcastle chęci do gry. Wszystkim oprócz byłego zawodnika MU Alana Smitha. Gdy w doliczonym czasie gry Tevez ustalił wynik na 6:0, Smith tak gorąco przekonywał arbitra, że odbita od poprzeczki piłka nie przekroczyła linii bramkowej, iż sędzia Rob Styles wyrzucił go z boiska.

- Jestem dumny, że moje trzy gole dały nam powrót na pozycję lidera. Czuję, że jestem w wielkiej formie, w każdym meczu mógłbym zdobywać hat tricka. Mogę jednak zgodzić się nawet na dwie bramki, byle by tylko dawały zwycięstwo - stwierdził po meczu Ronaldo. 22-letni Portugalczyk zdobył już w tym sezonie 22 gole we wszystkich rozgrywkach. Brakuje mu jednej bramki, żeby wyrównać osiągnięcie z całego poprzedniego sezonu, w którym wybrano go na najlepszego zawodnika Premier League. - Jego fenomenalna forma wcale mnie nie dziwi. Cristiano rozwija się z każdym treningiem. Ciężko na to pracuje, ćwiczy rzuty wolne i inne elementy gry. Najbardziej cieszy mnie jednak, że staje się mistrzem podejmowania właściwych decyzji - stwierdził Ferguson.

Dla Newcastle była to najwyższa porażka w Premier League od 2003 roku, kiedy "Sroki" przegrały 2:6 również z MU. Tym razem rywale mieli ułatwione zadanie, bo drużynę zdziesiątkowały kontuzje i wyjazd kilku zawodników na Puchar Narodów Afryki. W dodatku w środę władze klubu zwolniły trenera Sama Allardyce'a, do dziś nie znajdując następcy (odmówił m.in. trener Portsmouth Harry Redknapp). Newcastle jest mało atrakcyjnym miejscem pracy, bo choć uznawany za "wielki klub", nie zdobył mistrzostwa Anglii od 80 lat, a Pucharu Anglii od 1955 roku. Toteż przylgnęło do niego miano "śpiącego giganta". Oczekiwania wobec każdego szkoleniowca są jednak wielkie. Dlatego w ostatnich dziesięciu sezonach władze klubu zwalniały trenerów średnio raz na rok. Allardyce'a zwolniono po zaledwie pięciu miesiącach pracy, pozwalając mu jednak wcześniej wydać 27 mln funtów na wzmocnienia. Fani "Srok" jedyną nadzieję widzą w zatrudnieniu byłej gwiazdy z St James' Park i reprezentacji Anglii - Alana Shearera.

- Nie ma chyba obecnie większego wyzwania w futbolu, niż być trenerem Newcastle. Listę zwolnionych trenerów czyta się jak "Who is who w angielskim futbolu". Nawet najwięksi nie podołali. Może dlatego, że żaden nie był w stanie popracować tam odpowiednio długo. Klub traktuje trenerów jak statki, które zawijają do tamtejszego portu. To się musi zmienić - komentował Ferguson.

Mourinho za Beniteza?

Znów rozczarował Liverpool, który zremisował trzeci mecz z rzędu. Tym razem z Middlesbrough, i to szczęśliwie, dzięki bramce Fernando Torresa w końcówce. Jak napisał "Sunday Mirror", tą bramką hiszpański napastnik poluzował nieco pętlę na szyi swego rodaka Rafaela Beniteza, którego właściciele klubu Tom Hicks i George Gillett mają dość. Dziennik twierdzi, że jeśli amerykańscy biznesmeni pozostaną w klubie, od przyszłego sezonu Beniteza zastąpi... Jose Mourinho. Amerykanie marzyli o sprowadzeniu Juergena Klinsmanna, ale ten wybrał ofertę Bayernu Monachium. Teraz ich celem nr 1 ma być były trener Chelsea.

Nie wiadomo jednak, czy Amerykanie nadal będą rządzić w Liverpoolu, bo - jak napisał "The Observer" - do wykupienia klubu przymierza się arabskie konsorcjum Dubai International Capital. Zaledwie rok temu Hicks i Gillett kupili 100 proc. udziałów w klubie za 175 mln funtów, biorąc przy tym na swoje barki blisko 50 mln funtów klubowego długu. Obiecali przy tym zbudowanie nowego stadionu i poważne wzmocnienia składu. W tym celu wzięli w Narodowym Banku Szkocji pożyczkę na 350 mln funtów. Po roku okazało się, że Amerykanie nie dają sobie rady z finansowymi zobowiązaniami i, jak podaje "The Observer", jeden z nich nie jest w stanie spłacić szkockiemu bankowi pierwszej raty pożyczki (około 20 mln funtów). W związku z tym Hicks i Gillett mają rozważać odsprzedanie swoich udziałów arabskiemu konsorcjum Dubai International Capital, które już rok temu było bliskie kupienia Liverpoolu. Według informacji "The Observer" arabskie konsorcjum kierowane przez Sameera al Ansariego - kibica Liverpoolu od czasów studiów w Wielkiej Brytanii - gotowe jest wydać ponad 500 mln funtów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.