Boks. Siekierezada mistrza Głowackiego

Mój idol to Mike Tyson. Marzę, by go spotkać. Wytatuowałem go sobie na ramieniu, zacząłem boksować po jego starciu z Fransem Bothą, a jak nie mam siły, oglądam jego walkę z cieniem - mówi Krzysztof Głowacki, mistrz świata wagi juniorciężkiej.

Radosław Leniarski: Podobno 8 tys. wałczan pana w niedzielę witało. To nagroda za dramatyczną walką z Marco Huckiem, za serce do walki, za sensacyjny nokaut w przedostatniej rundzie i za tytuł...

Krzysztof Głowacki: Byłem w szoku. Takiego powitania bym sobie nie wymarzył. 30 km przed Wałczem policja zaczęła mnie eskortować do miasta na sygnale. Wszyscy byli na placu: dzieci, emeryci, policja, straż, harleyowcy, po prostu wszyscy. Zrobili mi ogromną niespodziankę. I jak się szybko zorganizowali! Gdy stanąłem na podium, aż mnie zatkało, nie mogłem słowa wydusić. Takiego energetycznego kopa dostałem, że nie mogłem spać do siódmej rano. No i pewnie zmiana czasu w tym pomogła. Ale nawet teraz nie bardzo do mnie dociera, co się stało. Ja myślałem cały czas, że pojechałem do USA stoczyć walkę, wygrałem, znokautowałem rywala i tyle. A tu życie się zmieniło. Dzwonią dziennikarze, a ja gadać nie lubię. Trzeba będzie się chyba, niestety, przyzwyczaić do tego.

Już raczej nie będę się bił w małych miasteczkach... Szkoda, bo bardzo to lubiłem.

Huckowi zapewne dotąd dzwoni w uszach po nokaucie. Dysponuje pan jakąś dziką siłą ciosu. Ćwiczy pan to jakoś?

- Naturalna siła. Ale też w rodzinie byłem zawsze od rąbania drewna siekierą. I piłowania. Bardzo to lubiłem. Rąbanie drewna to też rodzaj specjalistycznego treningu bokserskiego wzmacniającego dynamikę ciosu. George Foreman używał siekiery, Muhammad Ali też. I Mike Tyson. A ja na początku o tym nie wiedziałem, przypadkiem wyszło. Teraz często to ćwiczę, jednak już nie z siekierą, tylko tak jak wszyscy - z pałką i oponą.

Mike'a ma pan nawet wytatuowanego na ramieniu. Ucieszyłby się, gdyby to zobaczył.

- Marzę, żeby go spotkać. To mój pięściarski idol. Poza ringiem lepiej nie robić tego, co on, ale przynajmniej był szczery. I ja go lubię w całości. Przeczytałem jego autobiografię, gdy tylko wyszła, jest świetna. Śledzę wszystko, co o nim wychodzi. Zacząłem boksować po obejrzeniu jego walki z Fransem Bothą.

To jeden z nokautów Mike'a, które mogą się śnić po nocach...

- Właśnie. A przecież Botha miał kamienną szczękę. Zaczęło się od tego, że z moim starszym o trzy lata bratem Jackiem biliśmy się o wszystko, bo mieliśmy jeden pokój. Non stop lanie. I zawsze w łeb. Szukałem więc sposobu. Aikido, karate, kajaki. Jednak to nie było to. Na kajaku wyczynowym zawsze się przewracałem. Metr od pomostu nie potrafiłem odpłynąć. Ludzie myślą, że to proste, ale każdy się przewróci. Powiedziałem sobie, że koniec, nie dam rady. I zobaczyłem Tysona i Bothę. Tyson bez skarpetek, na czarno robił wrażenie. Jak rzuci pan teraz jakiś jego pojedynek, to ja powiem kończącą akcję.

Z Michaelem Spinksem...

- Lewy sierp z dołu, w podbródek właściwie. Spinks zabity. Wytatuowałem sobie Tysona z trzema pasami, z najlepszych lat. Inspiruje mnie. Czasem, jak nie mam siły iść na trening, włączam sobie jego pojedynek albo walkę z cieniem, albo tarczowanie. Dynamika, szybkość - często nie widać, jak zadaje cios. W wadze ciężkiej! Przez dziesięciolecia nie będzie takiego pięściarza jak on.

Chciałem być taki sam. Niestety, nie udało mi się pobić jego rekordu [Tyson został najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej]. Ale dobrze, że tytuł w ogóle jest. Miałem, rzecz jasna, w życiu łatwiej niż on. Tyle że on nie miał brata, który go okładał.

Jednak poszedłby pan za bratem w ogień. Gdy Jacek bił się z Marco Huckiem wiele lat temu i Niemiec przy tym faulował, chciał się pan rzucić na Hucka z krzesłem.

- Znacznie bardziej się denerwowałem, gdy walczył brat, niż gdy sam walczyłem. I wtedy było podobnie. Huck go faulował, a mnie bolało. Przed pojedynkiem Jacka prawie nigdy nie mogłem usnąć. Byłem zestresowany. Już się to skończyło, bo Jacek pracuje w policji i tyle tylko, że utrzymuje formę. Jest na każdej mojej walce, żadnej nie opuścił i zawsze mnie wspiera. Był w Zielonce w restauracji U Pietrzaków, był w piątek w Prudential Center. I będzie zawsze. Nie wyobrażam sobie, żeby miało go zabraknąć na walce.

U Pietrzaków, gdzie stoczyłem pierwszą zawodową walkę w październiku 2008 r., byłem w szoku, choć to mała sala. Pierwszy raz bez koszulki, pierwszy raz bez kasku - to też podziwiałem u zawodowców. Okropna trema i ekscytacja. Nie miałem tejpów [specjalny rodzaj owijki, która chroni pięść]. Przywiozłem ze sobą dwa zwykłe bandaże. Krzysztof Włodarczyk, który specjalnie przyjechał do Zielonki, aby mi pomóc, mało nie umarł ze śmiechu. "Co to jest? - pytał zdziwiony, widząc, że daję mu zwykłe bandaże. - Po co ci bandaże? Gdzie tejpy?".

To były fajne, skromne gale. Mnóstwo ludzi, występy między walkami. Przyjemna atmosfera. Zawsze kumple z Wałcza przyjeżdżali. Stawiali się murem, choć mieli daleko, bo mój promotor Tomek Babiloński organizował gale zawsze w drugiej części Polski. Teraz też tak będzie w Międzyzdrojach w ten weekend. I oczywiście jadę.

Powiedział pan, że się zaczyna nowe życie. Babiloński marzy o zunifikowaniu przez pana tytułów w wadze juniorciężkiej.

- Bardzo bym chciał. Trzy miesiące i mogę wychodzić na mających pasy innych federacji Grigorija Drozda, Denisa Lebiediewa lub Yoana Hernandeza. Ale będę walczył z tymi, których wybiorą mi na rywali moi promotorzy. Mam nadzieję, że w USA, bo podobała mi się atmosfera w Prudential Center, gdzie czułem się tak, jakbym był w domu. Odwrotnie niż Huck.

Jak to zwykle z pięściarzami w juniorciężkiej bywa, od razu są pytania o to, czy nie chcą przejść do wagi ciężkiej. Chciałby pan?

- Nie. I tak dużo trzeba udowodnić w mojej kategorii. Uważam, że jestem trochę za mały na ciężką.

Mówi to ktoś, kogo idolem jest Mike Tyson, 181 cm wzrostu, 98 kg w najlepszych czasach?

- Takiego jak Tyson już nie będzie.

 

Follow @leniarski

Najważniejsze polskie walki bokserskie [TOP 11]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.