Wraca Ekstraklasa. Nieposprzątana

Legia wciąż powiększa finansową przewagę - już gigantyczną - nad rywalami. Inne kluby płacą za lata niepohamowanej konsumpcji, opartej na złudzeniu, że pieniędzy z praw telewizyjnych musi stale przybywać. Dlatego rozwijają się wolno albo nie rozwijają się wcale.

20 000 złotych w puli nagród ?

Gdyby kibic wyjechał z kraju w połowie grudnia, tuż po ostatnim ligowym meczu, i wrócił dziś, streszczenie mu naprawdę istotnych zimowych wydarzeń zajęłoby minutę. Jedna ważna zmiana trenera (Jana Urbana zastąpił w Legii Henning Berg), trzy zmiany właściciela (w Legii, Śląsku, Lechii), niespodziewany transfer Semira Stilicia do Wisły, która otworzyła też ośrodek treningowy w Myślenicach.

Na rynku transferowym biednie, piłkarzy wciąż się wymienia lub ściąga za darmo. Trudno uwierzyć, że ledwie trzy lata temu o tej porze liga umacniała pozycję głównego importera królów strzelców i czołowych piłkarzy z Łotwy, Litwy, Estonii, Białorusi, Armenii, Słowacji, Węgier i Bułgarii oraz coraz częściej spoglądała w stronę zawodników z nazwiskiem, jak Danijel Ljuboja (przyszedł do Legii latem 2011). Na mecze zagranicznych reprezentacji (seniorskich i młodzieżówek) regularnie jeździło ponad 30 obcokrajowców zarabiających nad Wisłą, co utwierdzało nas w przekonaniu, że liga zaczyna sprowadzać klasowych zawodników. I może stać się trzecimi rozgrywkami w Europie Wschodniej, za Rosją i Ukrainą. Niepohamowana konsumpcja i przesadzone inwestycje błyskawicznie ściągnęły ją jednak do poziomu innych słabych lig regionu.

Dziś trwa sprzątanie, głównie po latach 2008-11. W tym okresie kontrakt telewizyjny z Canal+ gwarantował 120 mln zł za sezon, więc niektóre kluby pewne tego, że kolejna umowa, z powodu Euro 2012, będzie jeszcze wyższa, wydawały 90-120 proc. przychodów na pensje zawodników. To wtedy Manuel Arboleda po wynegocjowaniu z Lechem rekordowego kontraktu w ekstraklasie prosił jeszcze o... plazmę. Ze względu na przyjazd dużej rodziny do Poznania oczywiście. Kluby zgadzały się na różne zachcianki, tymczasem na kolejne dwa lata za prawa telewizyjne dostały tylko około 87 mln. Bańka pękła.

Teraz niemal cała ekstraklasa wypycha przepłaconych piłkarzy (wspomniany kontrakt Arboledy wygasa z końcem sezonu), większość klubów usiłuje desperacko przekształcić się w małe fabryki talentów. Lech odważnie założył, że w 2015 roku wychowankowie stanowić będą 70 proc. podstawowego składu. Zimą trener Mariusz Rumak włączył do zespołu kolejnych młodych, co Lech spróbuje PR-owo podpiąć pod nową strategię, ale to tylko część prawdy. Przede wszystkim brakuje mu pieniędzy na transfery.

W zadłużonej lidze finansowo i sportowo rządzi Legia, która wedle nowych właścicieli w 2014 r. będzie miała do wydania 110 mln złotych. To oznacza, że dzięki dobremu zarządzaniu posiada dwa lub trzy razy więcej pieniędzy od bezpośrednich konkurentów - Górnika, Wisły, Lecha - choć należy wziąć pod uwagę, że koszty prowadzenia klubu są w Warszawie wyższe niż w innych miastach. Realnie przewaga Legii jest nieco mniejsza. Hierarchia powoli zmierza w kierunku realizacji słów Marka Koźmińskiego, który półtora roku temu przewidywał: "Logika podpowiada mi, że jeśli za dziesięć lat gdzieś w Europie powiem: Polska, to usłyszę: Legia".

Henning Berg, który jako piłkarz wygrywał z Manchesterem Utd Ligę Mistrzów, ma zmonopolizować ligę, a później zacząć osiągać w Europie przyzwoite wyniki, odpowiadające nakładom na pensje piłkarzy (40-50 mln zł spośród wspomnianych 110 mln w budżecie). Nowy trener próbuje nauczyć bocznych obrońców gry bardziej ryzykownej, choć w trakcie przygotowań nie wychodziło to najlepiej.

Inaczej grać mają też wiosną piłkarze Lecha. Gdy dwa lata temu pracę zaczął trener Rumak, wymyślił sobie, że przez trzy lata będzie zwiększał obciążenia treningowe, stopniowo przyzwyczajając organizmy do większego wysiłku. Tej zimy wykonał kolejny krok. - Analizowałem metody Bundesligi i pomyślałem, że wprowadzę je w Lechu. Pracę, którą niemieccy piłkarze wykonują latem, my robimy zimą, bo okresy przygotowawcze są podobnej długości - opowiada. Jeśli pomysłem zastąpi transfery, to w tej opowieści każdy polski klub znajdzie nadzieję.

Całej lidze brakuje zjawisk, które napędzałyby jej rozwój. Budowa stadionów czy transmisje poniedziałkowych meczów w Europie stwarzały przynajmniej pozory, dziś optymizm niesie co najwyżej regularne pozbywanie się długów - wiele klubów przeprowadza brutalną restrukturyzację, choć szacunki Ekstraklasy SA są ostrożne, słyszymy jedynie, że "zadłużenia się nie powiększają". Aby dawne choroby nie wróciły, potrzeba skrzyknięcia się wszystkich właścicieli. I np. zgoda na zapis, który kilka lat temu w Bundeslidze proponowało Schalke - maksymalnie 70 proc. przychodu klubu trafia na konta zawodników.

Kluby chwalą się, że poszły po rozum do głowy, jednak ruch jest ogromny: od 1 stycznia 2012 roku do ligi trafiło 143 obcokrajowców, a wyjechało 167. Ostatnio traciliśmy z oczu więcej zagranicznych piłkarzy, niż witaliśmy, tej zimy proporcje znów się odwróciły - przyjechało 30 głównie anonimowych obcokrajowców, wyjechało 16. W Zagłębiu Lubin - tradycyjnie pełnym zagranicznych słabeuszy przepłaconych pieniędzmi KGHM - pojawili się: Szwed, Słoweniec, Chorwat i bezrobotny Portugalczyk.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.