Liga Mistrzów. Juve, cierpienie Bayernu

Rozjuszony Bayern zrównał konkurencję z murawą i na pewno odzyska królestwo Bundesligi, a niezmordowany Juventus niemal na pewno utrzyma je w Serie A. We wtorek zderzą się w największym hicie ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Relacje na żywo z meczów Ligi Mistrzów na Sport.pl I aplikacji Sport.pl Live

Właściwie powinniśmy uściślić, że będzie to hit jedyny. W pozostałych parach los zetknął byłych triumfatorów rozgrywek i bukmacherskich faworytów (Barcelona, Real Madryt, Borussia Dortmund) z przeciwnikami, którzy nigdy nie dotoczyli się nawet do finału (Paris Saint Germain, Galatasaray Stambuł) lub wręcz w elicie debiutują (Malaga). Tylko monachijczycy i turyńczycy tworzą duet wywodzący się z piłkarskiej arystokracji, uhonorowany bezlikiem międzynarodowych trofeów.

Pozostaje pytanie, czy porównywać mogą się wyłącznie w perspektywie historycznej, czy Juventus jednak zdoła poprawić beznadziejny ostatnio bilans włoskich klubów w rywalizacji z niemieckimi, które wyprzedziły Serie A w rankingu UEFA i wydarły im jedno zaproszenie do Champions League.

Za faworyta muszą uchodzić monachijczycy. Poprzedni sezon ich rozsierdził, dotknęli bowiem trzech trofeów, by nie wziąć ani jednego. Zostali zaledwie wicemistrzem Niemiec, przegrali w finale krajowego pucharu, ulegli Chelsea - choć jeszcze w 88. minucie prowadzili! - w finale Ligi Mistrzów. I w bieżącym sezonie wściekle batożą niemal każdego, kto się napatoczy. W sobotę wbili dziewięć (!) goli HSV Hamburg, choć trener posadził w rezerwie najwydajniejszych graczy ofensywnych (Franck Ribery, Thomas Müller, Mario Mandžukić), wyrwę na lewej obronie zasklepił defensywnym pomocnikiem (Luiz Gustavo), na środek ataku wypuścił dopiero trzeciego w hierarchii napastników Claudia Pizarro. Ten ostatni tak się rozpędził, że dał cztery bramki i dwie asysty, a Bayern wydłużył fenomenalną passę - w 2013 roku zwyciężał we wszystkich kolejkach Bundesligi.

Jego atuty trudno wskazać, trzeba by objąć wzrokiem całą drużynę, arcymocną zarówno poprzez indywidualności, jak i synchronizację ruchów zbiorowych.

Nie mają monachijczycy ulubionego sposobu atakowania, opanowali wszystkie dostępne. Nie mają zauważalnej skazy w żadnej formacji, wszystkie składają z wyczynowców o zasługach mierzonych medalami, finałami, plebiscytami, trener Jupp Heynckes twierdzi, że niezależnie od swoich wyborów personalnych nie dostrzega żadnej różnicy w jakości gry. Nie cierpią z powodu czyichkolwiek kontuzji, dysponują bowiem nieskończenie szeroką kadrą - o czym przypomniało sobotnie 9:2 - a żadna z jej gwiazd nie przyćmiewa innych, jak to dzieje się w Barcelonie Messiego czy Realu Ronaldo. W Bundeslidze ustanowią prawdopodobnie w tym sezonie imponujące statystyczne rekordy, w krajowym pucharze nie stracili jeszcze gola, poprzednią rundę Ligi Mistrzów rozstrzygnęli w niewiele ponad kwadrans, obejmując prowadzenie 2:0 na stadionie Arsenalu. Sprawiają wrażenie, że wpadki przytrafiają im się wyłącznie wtedy, gdy wychodzą na boisko roztargnieni.

We wtorkowy wieczór wyjdą skupieni, Heynckes spodziewa się meczu "niewiarygodnie intensywnego, toczonego w obłędnym tempie". Z Włochami, nawet przygniecionymi kryzysem, nigdy nie wygrywa się łatwo, co niedawno poczuła Barcelona pokąsana przez Milan. A turyńczycy w kraju mkną po obronę tytułu mistrzowskiego. Neapolitańskiego wicelidera wyprzedzają o dziewięć punktów i również uchodzą za niezagrożonych.

Oni po zapaści zainicjowanej aferą Calciopoli mozolnie odbudowywali potęgę lokalną - w bólach, zataczając się od trenera do trenera, od dyrektora do dyrektora, od transferowego błędu do transferowego grubego błędu - a teraz odbudowują potęgę międzynarodową.

Do ćwierćfinału LM wracają po siedmiu latach, zdają sobie sprawę z własnych ograniczeń. Trener Antonio Conte mówi skromnie, że chce sprawdzić, jak bardzo jego piłkarze odstają od najlepszych w Europie. I zapowiada, że rzuci na monachijczyków swoją najcięższą jazdę - preferowany system 3-5-2 zmodyfikuje na 3-5-1-1, by dołożyć dodatkowego pomocnika i wydać rywalom wyniszczającą wojnę w środku pola. Ma nim być zwalisty Paul Pogba, ze względu na fizyczność porównywany do Patricka Vieiry, acz od starszego rodaka znacznie wszechstronniejszy. Francuski młodzieniec zastąpi Claudia Marchisio, który przysunie się bliżej napastnika, prawdopodobnie wyleczonego już Mirko Vucinicia.

Jak bowiem nie sposób odnaleźć słabości w jedenastce Bayernu, tak Juventus jawnie tęskni za pełnokrwistym goleadorem, od miesięcy wiadomo, że latem obficie zainwestuje właśnie w środek ataku. Na razie turyńczyków napędza druga linia pełna skutecznych, odpalających z dystansu twardzieli w typie Arturo Vidala czy wspomnianego Marchisio, a pola karnego chroni defensywa żywcem przeniesiona z reprezentacji Włoch, za którą czuwa Gianluigi Buffon. Stąd naczelna charakterystyka piłkarzy Juve, którzy w wygrywanie muszą wkładać sporo wysiłku (nie zabawiają się wielobramkowo jak Bayern), a jeśli im się nie powiedzie, to przynajmniej nie przegrywają (w europejskich pucharach pozostają niepokonani od 18 meczów, jednak zaledwie w pięciu z nich odnieśli zwycięstwo).

Ta ostatnia statystyka sięga głęboko w przeszłość, w ponury czas występów w uwłaczającej godności wielkiego klubu Lidze Europejskiej, m.in. meczów z Lechem Poznań. Tamta drużyna była rozlazła i pozbawiona tożsamości, obecna przybrała kształty bardzo wyraziste - trener Conte katuje piłkarzy wyczerpującymi sesjami treningowymi, a ci na boisku nigdy nie tracą tchu, im dłużej trwa walka, tym bardziej stają się niebezpieczni, mnóstwo goli zdobywają w końcówkach gry. Bayern rozdeptuje wszystkich, ale na tak nieprzyjemnego w odbiorze przeciwnika jeszcze w tym sezonie nie wpadł. A jeśli chcesz pobić Juve, musisz pocierpieć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.