Liga Mistrzów. Real zagrożony

Piłkarze Manchesteru United madryckiego Santiago Bernabeu nie podbili, ale tam przetrwali. I osiągnęli remis 1:1 - wynik przed rewanżowym bojem o ćwierćfinał Ligi Mistrzów wybitnie satysfakcjonujący

Stracić ledwie jednego gola na boisku Realu to jest wyczyn, królewscy u siebie biją zazwyczaj rywali wielobramkowo. Tym razem jednak nadziali się na trenera, który na hiszpańskich trawach bronić się umie. W minionych latach wygrał tam 1:0 z Valencią, a także remisował 0:0 z Barceloną oraz - dwukrotnie - z Villarrealem. 360 minut z czystym kontem!

W środę być może ponieśliby poważniejsze straty, gdyby nie rewelacyjny David De Gea. Zwłaszcza po przerwie hiszpański bramkarz panował na polu karnym absolutnie i nie miało dla niego znaczenia, czy musi łapać piłkę rękami, czy wybijać ją nogami.

M.in. dlatego szlagier Ligi Mistrzów nie zawiódł, tylko w początkowej półgodzinie oba zespoły bardziej niż o zdobywaniu bramek myślały o ich bronieniu. Nie chciały ryzykować, wolały posłać długie podanie do wysuniętych kolegów - Mesut Oezila i Shinjiego Kagawy - niż liczniejszymi siłami wymyślić urozmaicony atak. Zupełnie jakby uznały, że o awansie musi zadecydować rewanż na Old Trafford.

Zmieniło się to po przerwie, gdy zadowolony z remisu MU podejmował na własnej połowie. A Real nacierał, i to z każdą minutą intensywniej, jednak chwilami brakowało mu idei.

Wcześniej lider ligi angielskiej wykorzystał największą słabość rywala. W Hiszpanii nawet przeciętniacy wiedzą, że nie ma łatwiejszego sposobu na zranienie Realu niż dośrodkowanie z rzutu rożnego. Problem już dawno został zdiagnozowany, gazety poświęciły mu setki stron, a trener José Mourinho - setki godzin na treningach. - Nie da się więcej nad nimi pracować. Każdy wie, gdzie ma stać, co robić i kogo kryć. W szatni rozwiesiliśmy grafiki. I nic to nie daje - mówił po wrześniowej porażce z Sevillą.

Efektów nie ma. Po własnych rzutach rożnych Real nie zagraża bramce wrogiej, rzuty rożne podyktowane przeciw niemu wywołują panikę pod bramką własną. Nie ma wśród faworytów LM drużyny, którą tak łatwo w ten sposób skrzywdzić. W środę Danny Welbeck, zanim uderzył piłkę głową i strzelił gola, uciekł obu stoperom gospodarzy.

Trudno powiedzieć, czy większą niespodzianką było to, że Welbeck strzelił, czy to, że wystąpił w podstawowej jedenastce. 24-letni Anglik w podstawowym składzie zagrał tylko w 10 meczach Premier League i trzech LM, wczorajszy gol było dopiero jego drugim w tym sezonie. Choć wydawało się, że trenerzy znają się zbyt dobrze, by się wzajemnie czymkolwiek zaskoczyć, Aleksowi Fergusonowi się udało.

Ot, szczegół, ale taki, który może zdecydować o awansie.

Mourinho dziury w planie Szkota nie znalazł, od początku do końca liczył na swój - niebywale ostatnio skuteczny - karabin. Cristiano Ronaldo uniósł presję. "Marca" pisała przed meczem na okładce: "To twój dzień", "AS" anonsował "Wieczór Cristiano". Portugalczyk dał Realowi wyrównanie i przedłużył nadzieje na dziesiąty Puchar Europy. Brał udział w większości groźnych akcji. Wyjątkowo miał wsparcie, bo Fábio Coentrao w końcu zagrał jak obrońca za 30 mln euro, które za niego zapłacono, rzadko bezmyślnie zagrywał Ángel di Maria, w buty człowieka rządzącego środkiem pola próbował wejść Mesut Oezil.

Gości ugodził potwór, którego sami stworzyli. Ronaldo nie był cudownym dzieckiem jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności stawianym wśród kandydatów do Złotej Piłki. Jako 21-latek kończył klubowy sezon z 12 golami w 47 meczach, kolegów z MU doprowadzał do szału. Gary Neville, były obrońca "Diabłów", pisał, że "dla kogoś, kto grał obok Davida Beckhama i Ryana Giggsa, występy z Ronaldo wywoływały nieustającą frustrację". Portugalczyk był nieodpowiedzialny i samolubny. Potrafił wygrać mecz, a kilka dni później snuć się po boisku. Brakowało mu regularności, bardziej niż na wynikach zespołu zależało mu na solowych popisach. - Co ty, do cholery, robisz? - krzyczałem, gdy uparcie próbował pokonać bramkarza uderzeniem piętą. Traciliśmy na niego cierpliwość - wspomina Neville. On, Scholes, Giggs i przede wszystkim Ferguson ulepili piłkarza, jakiego widzieliśmy w środę. Owszem, kilka razy zamiast strzelać, Ronaldo mógł podać, ale też gdyby nie on, MU byłoby zdecydowanie bliżej awansu.

Za trzy tygodnie Anglikom awans da każde zwycięstwo i bezbramkowy remis. Mistrzowie Hiszpanii zagrają w ćwierćfinale, jeśli zwyciężą lub zremisują 2:2 albo wyżej. Na Old Trafford o triumfie też może zdecydować detal, błysk geniuszu gwiazdy albo świetna decyzja trenerska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.