Premier League. Londyńska ruletka Queens Park Rangers

Żaden klub Premier League nie wydał zimą na transfery tyle, ile ostatnie w tabeli Queens Park Rangers. Jeśli londyńczycy się utrzymają, dostaną premię wyższą niż zwycięzca Ligi Mistrzów.

Czegoś takiego Wyspy jeszcze nie widziały. Czwartek Peter Odemwingie zaczął od pożegnania z kolegami z West Bromwich Albion, po kilku godzinach parkował samochód pod stadionem QPR i przekonywał dziennikarzy, jak bardzo wierzy w utrzymanie nowego klubu. WBA nazwał "domem", ale cieszył się, że "zaczyna nowy rozdział w karierze". Jego słowa nagrała telewizja Sky Sports relacjonująca minuta po minucie ostatnie chwile zimowego okresu transferowego, powtórzyły je serwisy internetowe. Po kilku minutach WBA oświadczyło, że nie porozumiało się z QPR i Odemwingie zostaje - jego kontrakt wygasa dopiero w 2014 r.

Nigeryjski napastnik, którzy strzelił w tym sezonie pięć goli, nie został wpuszczony do siedziby QPR.

WBA zajmuje dziewiąte miejsce w Premier League, o utrzymanie martwić się nie musi. QPR jest ostatnie, do bezpiecznej pozycji brakuje mu czterech punktów. Piłkarz pierwszej jedenastki, któremu WBA proponuje przedłużenie umowy, chce uciec do gorszego klubu? Podpisać kilkuletni kontrakt i ryzykować, że za kilka miesięcy wyląduje w II lidze? Wszystko zaczyna się zgadzać, gdy porównamy 40 tys. funtów tygodniowo, które dostawał Odemwingie w WBA, z 70 tys. proponowanymi przez klub z zachodniego Londynu.

Samba większy od Lewandowskiego

Gdyby właściciel QPR Tony Fernandes zarządzał liniami lotniczymi AirAsia jak klubem, jego samoloty nie wyjeżdżałyby z hangarów. Malezyjczyk, którego majątek "Forbes" ocenia na 470 mln dol., przejął QPR w sierpniu 2011 r. Od tamtej pory sprowadził 31 piłkarzy, pensjami konkurował z najbogatszymi w lidze. Spełniał zachcianki trenerów Neila Warnocka i Marka Hughesa, od listopada spełnia Harry'ego Redknappa. Latem dał 50 tys. funtów tygodniowo Robertowi Greenowi. Reprezentant Anglii miał być pierwszym bramkarzem, ale po kilku tygodniach sprowadzono Julio Césara z Interu. Brazylijczyk dostał aż 80 tys. funtów na tydzień.

W styczniu QPR kupiło piłkarzy za 22 mln funtów. 12,5 mln zapłaciło za stopera Anży Machaczkała Christophera Sambę, 8 mln kosztował napastnik Olympique Marsylia Loic Rémy. Będą zarabiali - odpowiednio - 100 i 80 tys. funtów tygodniowo. To nie rozrzutność, to szaleństwo. Gdyby Robert Lewandowski przedłużył umowę z Borussią Dortmund, dostałby maksymalnie równowartość 75 tys. funtów tygodniowo.

Nietrudno zgadnąć, na co liczy Fernandes. Premier League właśnie kończy sprzedawać prawa telewizyjne na lata 2013-16. Kończący się trzyletni kontrakt wart 3 mld funtów zastąpi kontraktem na przynajmniej 5 mld. Zespół, który uratuje się przed spadkiem, dostanie w następnym sezonie ok. 70 mln funtów. Za zwycięstwo w LM UEFA wypłaciła Chelsea 52 mln funtów.

Strategia QPR przypomina jednak rosyjską ruletkę. "The Independent" pisze o "największym ryzyku w historii Premier League" i ostrzega, że londyńczycy mogą podzielić los Leeds United - kiedy były półfinalista Champions League przesadził z wydatkami, władzę w klubie przejął zarząd komisaryczny, a piłkarze wylądowali w III lidze. W Premier League nie ma ich już dziewięć lat.

QPR drugim Portsmouth?

Spadek boli, bo w II lidze każdy klub wyciąga z praw do transmisji zaledwie 1,8 mln funtów rocznie. Premier League stara się chronić spadkowiczów, przez cztery lata wypłaca im 48 mln funtów (16 w dwóch pierwszych sezonach, 8 w następnych), ale te pieniądze są w stanie uratować tylko tych, którzy w czasach prosperity zachowywali się rozsądnie.

QPR takim klubem nie jest. W kontraktach większości piłkarzy nie wpisano klauzuli o obniżeniu zarobków po spadku, a mieszczące 18,7 tys. widzów Loftus Road z pewnością ich nie wyżywi. To stadion mały nawet jak na standardy II ligi - w tym sezonie tylko trzy zespoły grają tam na mniejszych obiektach. Sprawozdania finansowego za ostatni rok QPR jeszcze nie opublikowało, ale gazety podają, że stosunek płac do obrotu zbliży się do 150 proc. Ekonomiści za bezpieczny wskaźnik uważają 60 proc. Teoretycznie klub mógłby uratować Fernandes, ale kilka dni temu wypalił, że odejdzie, jeśli QPR się nie utrzyma.

Trener Redknapp na początku lamentował, że w szatni zastał mnóstwo przepłaconych zawodników. - St. James' Park mieści aż 52 tys. ludzi, ale piłkarze Newcastle zarabiają mniej niż ci z QPR. Nie wolno robić takich rzeczy. Ostatnio ukarałem jednego zawodnika odebraniem tygodniówki i okazało się, że tak dobrze zarabiającego gracza nie miałem nawet w Tottenhamie - mówił trener.

Gdy zaczęły się zimowe transfery, Redknapp o własnych przestrogach zapomniał. Dziennikarze wypominają mu słowa sprzed pięciu lat. Pracował wówczas w Portsmouth i też tłumaczył, że przy stadionie na 19 tys. widzów nie ma mowy o transferowych szaleństwach. - Jeśli kupujesz, musisz również sprzedać. Na tym powinna polegać ta gra - mówił Redknapp. Płace w Portsmouth również sięgnęły jednak stratosfery, klub po degradacji już się nie podniósł. Niedawno był bliski likwidacji, dziś broni się przed upadkiem do czwartej ligi.

Redknapp twierdzi, że nie on odpowiada za kłopoty Portsmouth. I że nie on podejmuje decyzje w QPR, tylko zarząd. - Przyszli do mnie i powiedzieli, że kupili Sambę. Co miałem zrobić?

Więcej o:
Copyright © Agora SA