Piłka ręczna. Tłuczyński: O talenty w następnych latach może być ciężko

- Porażka na mundialu może oznaczać upadek piłki ręcznej w Polsce. Najstarsi - Bartosz Jurecki, Szmal, Bielecki - będą rozważać zakończenie reprezentacyjnej kariery. Następców nie widać - mówi Sport.pl brązowy medalista mistrzostw świata w 1982 roku Zbigniew Tłuczyński.

Paweł Matys: Potrafi pan wyjaśnić to, co wydarzyło się w przegranym meczu 1/8 finału mundialu z Węgrami?

Zbigniew Tłuczyński: Musimy się pogodzić z tym, że nasz zespół nie należy już do światowej czołówki. We wtorek zawiódł na całej linii. Grał szósty mecz z rzędu i nie wytrzymał tempa. Kluczową rolę odegrała kondycja, Węgrzy mieli więcej sił. To jednak niejedyna przyczyna, bo zabrakło nam też rotacji w składzie. Zmiennicy, których wystawiał trener Michael Biegler, zupełnie zawiedli.

Miałem wrażenie, że w odróżnieniu od charakternej drużyny Bogdana Wenty zespół wyglądał na pogodzony z porażką. Pan widział u zawodników sportową złość?

- Może dlatego, że zawodnicy wiedzieli, że nie mają prawdziwego lidera, który poderwałby zespół do walki. Kreowany na przywódcę drużyny Michał Jurecki nie odegrał tej roli, lecz jakąś inną, mniej ważną. Piłkarze nie wypracowywali dobrych pozycji do rzutów dla Karola Bieleckiego. Można by tak wymieniać i wymieniać grzechy. Prawda jest bardzo bolesna. Drużyna po prostu nie funkcjonowała.

Największym problemem była ofensywa. Michael Biegler popełnił błąd, że przed mundialem skoncentrował się na treningach obrony?

- Biegler i tak miał za mało czasu na przygotowanie zespołu do MŚ. Zaryzykował. Liczył, że dobry wynik w Hiszpanii uzyska dzięki dobrej postawie bramkarzy, żelaznej obronie i kontratakom. Jeśli te trzy elementy dobrze działają, to w piłce ręcznej można wiele zyskać. Obrona wyglądała całkiem dobrze, traciliśmy mało bramek.

Niestety, Biegler pomylił się, jeśli chodzi o atak, bo nie miał do dyspozycji tak mocnej grupy jak Bogdan Wenta. Wtedy w ataku prezentowaliśmy się nieźle, widać było, że mamy opracowane różne zagrywki.

Zawiedli liderzy. Bartek Jaszka w niczym nie przypominał klasowego zawodnika z Fuchse Berlin. Michał Jurecki i Krzysztof Lijewski grali nierówno.

- Właśnie to jest dla mnie największym znakiem zapytania. Nie mogę tego zrozumieć. Przecież ci chłopcy znają się od lat, uczestniczyli w wielu turniejach. W Hiszpanii brakowało zrozumienia, zgrania, pewności siebie. Niby mamy na każdej pozycji rozegrania niezłej klasy zawodnika, ale cóż z tego, skoro każdy sobie rzepkę skrobał.

W dodatku rozgrywający słabo współpracowali ze skrzydłowymi. Ba, właściwie nawet nie próbowali tego robić.

- To nasz problem od wielu, wielu lat. Mój syn Tomek [były reprezentant Polski, dwukrotny medalista mistrzostw świata - red.] często narzekał, że skrzydłowi w reprezentacji są ścianami do odbijania piłek i nikt im na boisku nie pomaga. Dlaczego tak się dzieje? O tym decyduje indywidualne wyszkolenie zawodników, którzy w trudnych momentach nie potrafią dobrze dograć na skrzydło.

W ataku drużyna najczęściej szukała Bartosza Jureckiego. On akurat grał bardzo dobrze.

- Tak, tylko nawet taki zawodnik jak on nie może grać bez przerwy. Dlatego wchodził za niego Kamil Syprzak. Tyle że nic nie wnosił. Zresztą tak jak pozostali rezerwowi. Nie wiem, po co Biegler zabrał na mundial Syprzaka, Michała Bartczaka, Michała Chodarę czy Przemysława Krajewskiego...

Może nie miał po prostu wyjścia. Kogo pan wziąłby na mistrzostwa?

- Nie wiem. Skończyliśmy turniej w Hiszpanii, ale co będzie jutro? Aż strach pomyśleć. Boję się, że porażka na mundialu może oznaczać upadek piłki ręcznej w Polsce. Przecież najstarsi - Bartosz Jurecki, Sławomir Szmal czy Karol Bielecki - będą rozważać zakończenie reprezentacyjnej kariery. Następców nie widać.

Czy Biegler zdoła przygotować nową drużynę na mistrzostwa Europy w 2016 roku w Polsce?

- Chciałbym, aby wróciły czasy, gdy przed ważnymi turniejami było dużo czasu na przygotowania. Michael Biegler nie powinien teraz wyjeżdżać na wypoczynek do Niemiec, ale zostać w Polsce.

Aby naprawić zespół, musiałby zebrać grupę w jednym składzie, stworzyć klub w PGNiG Superlidze. Jedynym ratunkiem są jak najdłuższe i jak najczęstsze zgrupowania kadry, by zawodnicy spędzali ze sobą mnóstwo czasu i stali się monolitem.

Widzi pan w Polsce nowe talenty, na miarę Karola Bieleckiego?

- Nie. Nie widzę zawodnika, o którym mógłbym powiedzieć, że ma w sobie iskrę bożą albo przynajmniej, że trzeba mu się dobrze przyjrzeć. O talenty w następnych latach może być równie ciężko z prostego powodu - braku wyników reprezentacji. Bo we wszystkich dyscyplinach obowiązuje ta sama zasada - dzieci rwą się do uprawiania sportu, w którym są sukcesy. A w szczypiorniaku już od kilku lat sukcesów nie mamy.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na smartfony

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.