Narciarstwo alpejskie. 110 km/godz. głową w dół

- Ludzie, co wy robicie, zwariowaliście?! - chcę krzyknąć, stojąc na szczycie Hahnenkamm. Ale głos mi odebrało - tak wizytę na trasie zawodów alpejskiego PŚ w Kitzbuehel opisuje dziennikarz Sport.pl Radosław Leniarski.

Stałem w bramce startowej sobotniego zjazdu w Kitzbuehel z miękkimi nogami.

100 m poniżej na niemal pionowej ścianie stoi grupa ludzi. Na nogach raki, czyli buty dla alpinistów z długimi na pięć centymetrów stalowymi kolcami, aby nie zjechać dwieście metrów w dół. W rękach trzymają pięciometrową rurę z dziurami, do której podłączony jest strażacki wąż. Woda pod wielkim ciśnieniem wtłacza się w śnieg, resztą zajmuje się mróz. Tor narciarski zamienia w lodobeton. Gdy w sobotę pojadą nim w dół alpejczycy w najtrudniejszym na świecie zjeździe Pucharu Świata, ich narty rżnąć będą ten lód krawędziami. Huk będzie, jakby InterCity pędziło po moście. Prędkość ta sama - w tym miejscu około 110 km na godzinę.

Zjazd w Kitzbuehel. Kliknij, aby zobaczyć powiększenie

Za grupą ludzi jedzie ratrak, ale nie taki jak na Szymoszkowej. Ten jest z samowyciągarką, bo inaczej zsunąłby się w dół i nie wiadomo, gdzie zatrzymał. W Pucharze Świata tylko trasa w Bormio jest na starcie równie stroma.

Ratrak zjeżdża w kierunku Mausfalle (Pułapki na Myszy), czyli krawędzi, za którą stromizna wynosi 86 proc., i pac! Nagle znika, jakby wpadł w czarcią zapadkę. Została po nim lina doczepiona do słupa, a ratrak jest już po drugiej stronie krawędzi Mausefalle.

Pierwsze 500 metrów zjazdu z Hahnenkamm są straszne, nawet pięciokrotny zwycięzca Szwajcar Didier Cuche, zjeżdżając, wygląda, jakby walczył o życie, a nie o czas. Dla dobrego narciarza zadanie niemal niewykonalne. Ale próbują.

- Po zawodach puszczaliśmy trasą kibiców na nartach, całkiem dobrych narciarzy, ale w ciągu trzech lat zginęło trzech. I już tego nie zrobimy - mówi mój przewodnik, szef zjazdu w Kitzbuehel Peter Obernauer.

Patrząc w dół, za Mausefalle widzę następne zabójcze miejsce - Karussell (Karuzela). To właśnie tam Bode Miller w 2008 roku pojechał nartami po siatce ochronnej z prędkością dobrze ponad 100 km na godzinę, ratując się od ciężkiego wypadku. Ale Herr Obernauer najczęściej kończy wypowiedź o alpejczykach na zawodach w Kitzbuehel jednym zdaniem: - ... i jego kariera się skończyła.

Po jakimś czasie zamienia się to w opowieść o masowej masakrze albo we wspomnienia zapracowanego chirurga. Złamane nogi, pęknięte podstawy czaszek, zerwane więzadła, śpiączki. I ich kariera się skończyła.

Dwa lata temu Hans Grugger po 70-metrowym locie w Mausefalle, wylądował waląc głową o lód. Wokół trasy jest zawsze kilkanaście ekip ratunkowych, lekarz jednej z nich dopadł do nieprzytomnego narciarza. Uratował go przed uduszeniem, wykonując na miejscu tracheotomię, czyli zabieg przecięcia tchawicy i wpuszczenia w otwór rurki. Grugger jeszcze nie wrócił do startów, nie można powiedzieć, że zakończył karierę, ale Obernauer, opowiadając, użył swojego sakramentalnego zwrotu, więc Grugger pewnie nie wróci.

Najdziwniejsze w Obernauerze jest to, że takie ortopedyczne thrillery nie robią na nim wrażenia, mówi o ofiarach z uśmiechem. Sam zakończył karierę w 1967 roku ze zdruzgotaną stopą, bo po wylądowaniu za Mausefalle wypadł z trasy w las (wówczas siatki ochronnej nie było) - dokładnie w miejscu, gdzie ratował się Miller. Przez trzy lata nie mógł założyć buta narciarskiego z powodu nieustępującego spuchnięcia. I to właśnie on stoi za wprowadzeniem systemu obladzania trasy metodami przemysłowymi.

Nikt chyba nie zrobił statystyki (w każdym razie nie dokopałem się do takiej), ile było wypadków narciarzy od 1931 roku, kiedy pierwszy raz zjechano z Hahnenkamm, ale było ich więcej niż na innych trasach narciarskich. Przez 20 lat startowały kobiety (1932-61), ale przez cały ten czas dyskutowano, czy zjazd nie jest dla nich zbyt trudny, zwłaszcza gdy w 1953 r. dwie dziewczyny strasznie się rozbiły. I zakończyły karierę. Dwukrotna mistrzyni olimpijska Rosi Mittermeier powiedziała, że kobiety nie powinny brać udziału w tym zabójczym wyścigu. Zjazd kobiet przeniesiono do Bad Gastein.

Z czasem Austriacy dostosowali się do tortur, które sami sprawili - na przykład wymyślili urządzenie do odcinania butów od nart. Nożyce do takiego cięcia są wynalazkiem z Kitzbuehel, z czego Herr Obernauer jest dumny. Zawodowiec ma bowiem wiązania zaciśnięte na amen, i gdy się rozbije na stoku, może się zdarzyć, że narty pozostają przy bucie. Co jest problemem, jeśli powyżej są zerwane więzadła kolanowe albo złamane udo, a człowieka trzeba przerzucić do ratunkowego śmigłowca. Dotąd nie wymyślono, jak ze zniszczonej nogi pozbyć się narciarskiego buta.

Ja w każdym razie, jadąc do Kitzbuehel, wykupiłem ubezpieczenie na 40 tysięcy euro, żeby w razie czego helikopter zabrał i mnie, jak Gruggera.

Ruszając w dół, miałem chęć niepostrzeżenie się wycofać, ale Marcin Szafrański, olimpijczyk z Albertville i Lillehammer, dziś komentator Eurosportu, już leciał na złamanie karku w dół. - Jak ktoś tu przyjeżdża, wie, czym to grozi. Po prostu można się zabić. Bez żartów. Ale jak już się zdecydował na start, nie wycofuje się z linii startu - powiedział dosłownie minutę wcześniej. - Dlatego jako zawodnik nie przyjechałem tutaj nigdy.

Puchar Świata w Kitzbuehel

25 stycznia, 11.30 Super-G

26 stycznia, 11.30 zjazd

27 stycznia, 10.15 slalom

transmisje w Eurosporcie

Więcej o:
Copyright © Agora SA