Liga nie tylko polskich Mistrzów jesieni

Gigantycznych pieniędzy w europejskim futbolu pomimo kryzysu wciąż przybywa, ale w rozgrywkach najbardziej ekskluzywnych masowo wygrywają przedstawiciele krajów, które założyły najprężniejsze uniwersytety

Kiedy jeszcze przed chwilą w głównym klubowym turnieju panowali potentaci angielscy, ich siła sportowa odzwierciedlała finansową - wznoszoną tyleż przez szczodrość zagranicznych inwestorów, co przez marketingową wydajność Premier League, czyli najpopularniejszej na świecie ligi krajowej. Siła klubów nie odzwierciedlała natomiast siły reprezentacji narodowej. Raczej zasłaniała jej bezsilność.

Najwyraźniej widzieliśmy to w roku 2008. W majowym finale Champions League Manchester United pokonał wówczas Chelsea, która wcześniej w półfinale wyeliminowała Liverpool. Dominacja totalna. Na czerwcowym Euro angielska kadra jednak nie wystąpiła, bo się nie zakwalifikowała. Szokujący rozdźwięk.

Ostatnio pomimo sensacyjnego wiosennego triumfu Chelsea wyspiarze gasną również klubowo. A w każdym razie nie idą już ławą. I w bieżącym, i w poprzednim sezonie ich mistrz nie doczłapał do wiosny. W obu sezonach stracili jesienią aż dwóch z czterech przedstawicieli. Manchester City - firma teoretycznie najbogatsza, właściciele ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich kontrolują po kilka procent globalnych zasobów ropy naftowej i gazu ziemnego - stoczył się na samo dno grupowej tabeli. I jako pierwszy w historii reprezentant Premier League nie wygrał w LM meczu. Nie przewrócił nawet Ajaksu Amsterdam wystawiającego podstawową jedenastkę, za którą zapłacił mniej niż roczna pensja Yaya Touré.

W kontynentalnym rankingu UEFA ligę angielską zrzuciła ze szczytu - i coraz energiczniej jej ucieka - hiszpańska. A teraz byłego lidera niemal doścignęła Bundesliga. I zaraz, jeśli trend się utrzyma, również ją wyprzedzi.

Co zdaje się nieuniknione, niemieckie kluby rosną bowiem w oczach. Gdyby nie odosobnione roztargnienie Bayernu, który pogubił punkty w białoruskim Borysowie, przeżyłyby jesień niemal perfekcyjną, nieskażoną żadną porażką. Nie udało się, ale i tak wypadły rewelacyjne. Wszystkie trzy skończyły rundę na pozycji lidera grupy.

Aż czterema klubami obsadzi 1/8 finału hiszpańska Primera Division, która wraz z Bundesligą z każdym tygodniem wyraźniej wybija się ponad całą resztę konkurencji - zarówno w Champions League, jak i w skromniejszej Lidze Europejskiej.

Futbolową rzeczywistość w obu krajach dzieli przepaść. Niemieckimi klubami zarządzają menedżerowie przytomni i powściągliwi, niechętni finansowanemu z kredytów przepychowi ponad stan, troskliwie pilnujący ekonomicznej równowagi. Analitycy od dawna przyznawali Bundeslidze najokazalsze perspektywy biznesowe.

Rozgrywkom Primera Division od dawna prognozują karambol. Aż 16 klubom ma grozić bankructwo, rząd rozłożonego głęboką recesją państwa oczekuje od nich spłaty 700 mln euro zaległości podatkowych. Za żarłocznymi tłuściochami z Barcelony i Madrytu, którzy odmawiają dzielenia się z krajowymi rywalami zyskami z handlu prawami telewizyjnymi, tłoczą się zdechlacy na granicy śmierci głodowej.

Hiszpanów i Niemców łączy jednak najbardziej efektywne szkolenie. Najszerszy w sporcie fundament, a zarazem dziedzina przez wyspiarzy zaniedbana.

Niemcy przed dekadą zmusili kluby do obfitych inwestycji w akademie dla młodzieży przepisami licencyjnymi. I doskonałych wyczynowców edukują na skalę masową. My Borussię oglądamy polskocentrycznie i podziwiamy przede wszystkim piruety tercetu Piszczek - Błaszczykowski - Lewandowski, tymczasem tak samo kardynalnie wpływają na jej wyniki defensywny Hummels z ofensywnymi Götzem i Reusem, których otaczają inni rodzimi gracze - bramkarz Weidenfeller, lewy obrońca Schmelzer, środkowi pomocnicy Gündogan i Kehl. Bayern ma tożsamość jeszcze intensywnej lokalną, liczbą wychowanków w podstawowej jedenastce zbliża się niekiedy do standardów barcelońskich. Nawet Schalke, w tym towarzystwie najbardziej kosmopolityczne, opiera się na niemieckim rdzeniu tworzonym przez Unnerstalla, Höwedesa, Neustädtera oraz Holtby'ego.

Na Półwyspie Iberyjskim - Portugalia większej sąsiadce wcale nie ustępuje - wychowują jeszcze więcej jeszcze znakomitszych graczy. Wypolerowanego talentu wystarcza im i na użytek wewnętrzny, i na zasklepiający budżetowe wyrwy eksport. Już 30 Hiszpanów wyemigrowało do angielskiej Premier League, za nimi ciągną południowoamerykańscy gwiazdorzy tamtejszej ligi - rządzą w Chelsea i Manchesterze City, rośnie ich znaczenie w Arsenalu, wyjęty ze średniego przecież Rayo Vallecano Michu przewodzi klasyfikacji strzelców.

Być może wyspiarskie potęgi prędko wstaną, ostatnio zwłaszcza szatnie Chelsea i Manchester Utd. destabilizowały gwałtowne zmiany kadrowe. Na razie nastał czas, w którym zniknął rozdźwięk między futbolem reprezentacyjnym a klubowym. Tam gdzie rosną najlepsi piłkarze, drużyny wygrywają najczęściej i wszędzie.

Hiszpanie wzięli na Euro 2008, mundialu 2010 i Euro 2012 złoto, Niemcy na tych turniejach zagrali na srebro, brąz i brąz. Za dorosłymi podążają młodzi dojrzewający, oba kraje zgarniają większość medali juniorskich mistrzostw kontynentu - we wszystkich kategoriach wiekowych. A teraz po chwałę prują ligowcy, na czym korzystają niekiedy państwa ościenne. Lewandowski (cztery gole i asysta), Błaszczykowski (asysta) oraz Piszczek (asysta) znaleźli w Dortmundzie idealne warunki do rozwoju, dali najładniejszy polski popis w Champions League od występu Legii Warszawa przed 17 laty, rozbłysnęli na gwiazdy najlepszej drużyny rundy grupowej. Można rzec, że zostali mistrzami jesieni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.