Tenis. Janowicz: To dopiero początek. Chcę awansować do pierwszej "dziesiątki"

- Nie udało się zwyciężyć, ale to dopiero początek. Chcę awansować do czołowej dziesiątki. Wierzę, że się uda - mówił w hali Bercy Jerzy Janowicz po najcudowniejszym tygodniu życia. Polak przegrał dopiero w finale turnieju w Paryżu

Polak przegrał niedzielny finał z piątym w światowym rankingu Hiszpanem Davidem Ferrerem 4:6, 3:6, ale i tak osiągnął najlepszy od 30 lat wynik w naszym tenisie. Do finałów tak dużych imprez - pula nagród w Paryżu wynosiła 2,4 mln euro - po raz ostatni dochodził w 1982 r. Wojciech Fibak, który triumfował w Paryżu i Chicago. Łukasz Kubot osiągał w ostatnich latach finały, m.in. w Belgradzie, ale dużo mniej prestiżowych turniejów.

21-letni chłopak z Łodzi, który na początku tego sezonu zajmował dopiero 221. miejsce w światowym rankingu, w poniedziałek awansuje na 26. miejsce, co też będzie rekordem od czasów Fibaka. Janowicz zapewnił już sobie rozstawienie w styczniowym Australian Open.

Historyczna jest też nagroda - otrzymał czek na 234 tys. euro, czyli 960 tys. zł. To tylko o blisko 40 tys. euro mniej, niż zarobił od początku zawodowej kariery w 2007 r. Tak dużej wypłaty dla Polaka w męskim tenisie jeszcze nie było nawet za czasów Fibaka, bo pieniądze za nagrody były wtedy mniejsze.

- Wciąż czuję się, jakbym śnił. Musi minąć kilka dni, aż się obudzę - skwitował cudowny tydzień Janowicz w wypełnionej po brzegi hali Bercy.

Ferrer za szybki

Przed finałem przywitał go transparent "J.J. - jesteś magiczny. Graj tak dalej!", a podczas sobotniego zwycięskiego półfinału z Gilles'em Simonem (11 asów, 39 winnerów) ktoś wywiesił: "J.J. - so fresh. So unbelievable", czyli "J.J - taki świeży. Taki niewiarygodny". Paryska publiczność gorąco wspierała Janowicza, ale na trybunach było też mnóstwo Polaków. Gdy na początku finału jeden z serwisów "Jerzyka" osiągnął prędkość 242 km/godz., kibice zawyli z zachwytu, a Janowicz uśmiechnął się pod nosem.

Polak od poniedziałku hipnotyzował fanów. Grał widowiskowy, ofensywny tenis, ale miał w sobie też coś zawadiackiego, mrocznego. Jedna z francuskich gazet określiła to "bezczelnością w stylu Marata Safina". Janowicz potrafił zagrywać forhendy niby od niechcenia, które jednak były tak mocne, że rywale nie nadążali za nimi wzrokiem.

Ale Ferrer w niedzielę nadążył. Polak był wyraźnie zmęczony, w turnieju występował od eliminacji, co oznaczało, że w nogach miał już siedem meczów, tyle, ile potrzeba, by wygrać turniej Wielkiego Szlema. - Jurek oddycha rękawami, widzimy w relacjach telewizyjnych, że ledwo żyje - mówił w sobotę Jerzy Janowicz, jego ojciec.

W finale popełniał więcej błędów, zwłaszcza z forhendu, a w drugim secie przestał serwować tak skutecznie jak w poprzednich spotkaniach. Jeśli dołożyć do tego świetną grę Hiszpana, jak zwykle walecznego, świetnie się ruszającego, który był piekielnie zmotywowany, bo walczył o pierwsze w karierze zwycięstwo w turnieju z serii Masters, porażka Janowicza musiała w końcu nadejść.

To było dla niego po prostu za wiele. Wysiłku, ale też emocji. Polak opowiadał, że źle śpi, nie ma apetytu, tak mocno przeżywał to, co dzieje się w Paryżu. Na skrzynce mailowej miał 3 tys. wiadomości, otrzymał kilkaset SMS-ów, a jego dom w Łodzi oblegało kilka wozów telewizyjnych. Kiedy w sobotę udzielał na żywo wywiadu dla stacji Sky Sports, rozpłakał się na antenie.

W ciągu tygodnia jego życie i kariera wykonały skok w kosmiczną nadprzestrzeń - pokonał kolejno pięciu graczy z Top 20, w tym Andy'ego Murraya, numer trzy na świecie. Dotąd nigdy przedtem nie wygrał z nikim z Top 40.

Wywołał trzęsienie ziemi

- Kiedy widzę wielkoluda, który pada na kolana i płacze, ciarki przechodzą po plecach - mówił o Janowiczu dyrektor turnieju Guy Forget, były francuski tenisista. - Pamiętam pierwszy turniej Gustavo Kuertena na Rolandzie Garrosie, wtedy pytaliśmy się: "Kim jest ten Brazylijczyk?". Dziś pytaliśmy tak o Janowicza - dodał Forget. We francuskiej prasie podkreślał, że rewelacyjna gra Polaka pozwoliła pobić rekord frekwencji turnieju, bo kibice zawsze przychodzą tłumniej, gdy objawia się nowa gwiazda.

Fachowcy nie mają wątpliwości, że o Janowiczu jeszcze usłyszymy. "Zauważyłem go już na Wimbledonie, jak na dwumetrowego dryblasa świetnie się rusza. Przywitajcie przyszłą gwiazdę ATP Tour" - napisał na Twitterze Brad Gilbert, były trener Agassiego i Murraya. Hiszpańska "Marca" pytała: "Janowicz, z jakiej jesteś planety?", a francuska "L'Équipe" porównywała go do młodego Safina, bo też potężnie serwował i na korcie miał bezczelną minę.

"Z każdym meczem gra coraz lepiej. Może i on powinien pojechać na kończący sezon turniej Masters do Londynu?" - zastanawiał się Steve Tignor, amerykański ekspert Tennis.com.

Komentatorzy Sky Sports nazwali Polaka "klasą światową" i "przyszłością męskiego tenisa". - Simon jest zupełnie bezradny - mówili w półfinale, gdy Janowicz rozbijał 20. na liście ATP Francuza.

Zwycięstwo w kategorii "objawienie roku" w konkursie ATP Janowicz ma raczej w kieszeni. Ani 23-letni Słowak Martin Kliżan, który wygrał turniej w Sankt Petersburgu, ani 21-letni Belg David Goffin, który doszedł do IV rundy Rolanda Garrosa i urwał seta Federerowi, nie wywołali takich emocji.

Janowicz udzielił w Paryżu niezliczonych wywiadów zagranicznym mediom. Powtarzał do znudzenia, że gra lepiej, bo zmienił rakietę i zaczął pracować nad przygotowaniem fizycznym. - Kiedy jestem w Łodzi, więcej czasu spędzam w siłowni niż na korcie - mówił. - Najważniejsze jednak jest to, że uwierzyłem w siebie. Wiem już, że mogę ogrywać tenisistów z pierwszej dwudziestki. Nie mogę się już doczekać kolejnego sezonu - dodał Janowicz, który na kort wyjdzie pewnie w styczniu w Sydney.

Więcej o:
Copyright © Agora SA