Tenis. Janowicz. Już miałem bilet do domu

- Od trzech dni kompletnie nie mam apetytu. Raczej coś podjadam, niż jem. Spać też nie mogę. Ostatnia noc i tak była super, bo przespałem chyba pięć godzin - mówi w rozmowie ze Sport.pl Jerzy Janowicz. Relacja Z Czuba i na żywo z finału w Paryżu w niedzielę o 15.00 w Sport.pl.

Tysiące kciuków w górę dla Janowicza - Facebook Sport.pl

W sobotę Jerzy Janowicz pokonał 20. tenisistę na świecie Gillesa Simona 6:4, 7:5 i awansował do finału turnieju ATP Masters 1000 w Paryżu. W niedzielę zmierzy się w nim z piątym na świecie Hiszpanem Davidem Ferrerem. W rozmowie ze Sport.pl Janowicz mówi o zmęczeniu i szoku wywołanym nagłą popularnością.

Mariusz Rabenda: Hi Jerzy. Are you fresh?

Jerzy Janowicz: Fresh, fresh [śmiech].

Pytam, bo takie transparenty pojawiają się w hali Barcy: "JJ - So Fresh".

- Wiem. Widziałem je. To miłe, że pojawiają się moi kibice.

Ale z drugiej strony siedem meczów za tobą. Poza tym wspominałeś na konferencji, że słabo śpisz i niedojadasz. Więc z tą świeżością może być ciężko.

- Owszem, od trzech dni kompletnie nie mam apetytu. Raczej coś podjadam, niż jem. Spać też nie mogę. Ostatnia noc i tak była super, bo przespałem chyba pięć godzin. Przed Murrayem były tylko dwie.

Czy to wynik emocji, bo na korcie wyglądasz na mega opanowanego, wybuchasz radością dopiero po meczach.

- Ale te emocje gdzieś się kłębią. Umówmy się, to przecież nie jest dla mnie normalna sytuacja, by dzień po dniu wygrywać z czołowymi tenisistami świata. Pierwszy raz w życiu mnie to spotyka. Nie potrafię się ot tak do tego przyzwyczaić. Tysiąc telefonów. Trzy tysiące wiadomości na mailu. Nie umiem tego normalnie zaakceptować. Może kiedyś przywyknę, teraz jeszcze nie.

Podczas sobotniego meczu sprawiałeś jednak wrażenie, jakbyś wszystko miał pod kontrolą. Nie było chyba ani momentu, kiedy Giles Simon mógłby ci zrobić większą krzywdę.

- To szybkie przełamanie sprawiło, że ten pojedynek tak dobrze się dla mnie ułożył. Z kolei Simona postawiło to pod ścianą. Wiedział, że każdy kolejny błąd może go kosztować przegranie całego meczu. Ja nie miałem wiele do stracenia. Dbałem głównie o to, by nie przegrywać własnych piłek i czekałem na drugą okazję do przełamania. Cierpliwie, prawie cały drugi set.

Gdy w czwartek przegrałeś pierwszego sera z Andym Murrayem na forach internetowych pojawiały się komentarze, że zbyt często grasz dropszota. Że powinieneś nim tak nie szarżować. Ty jednak konsekwentnie korzystasz z tej broni i dziś znów sporo piłek wygrałeś dzięki skrótom.

- Taki jest ten mój tenis. Mam świadomość, że to dość nietypowa kombinacja mocnych i szybkich ataków przemieszanych z dropszotami. Tak się nauczyłem grać. A to czy zagram skróta czy mocną piłkę decyduje się w czasie zapewne krótszym niż pół sekundy. Instynkt o tym decyduje i obserwacja tego, gdzie stoi i co robi rywal.

Publiczność paryska pokochała Ciebie w poprzednich meczach, ale dziś jednak kibicowała swojemu rodakowi.

- I to niekiedy nawet w dość brzydki sposób. Dostałem brawa za zepsuty pierwszy serwis, a jak raz zaserwowałem podwójny błąd, to spotkało się z aplauzem. Rozumiem, że kibicuje się swojemu, ale po takich błędach klaskanie raczej jest niefajne. Może i takie zachowanie mogłoby mnie zdeprymować, ale nie tutaj i nie teraz. W każdym meczu czuję się tak nabuzowany adrenaliną, że nic nie jest w stanie wytrącić mnie z równowagi. Dopiero potem sobie myślę, że czasami kibice zachowywali się niefajnie. Na koniec jednak wszystko wróciło do porządku i publiczność doceniła moją wygraną.

Masz jakąś specjalną taktykę na niedzielny finał?

- Ja mam swoją taktykę. Gram tu mój najlepszy tenis w życiu i nie ma sensu tego zmieniać. Nadal pełna koncentracja nad każdą piłką i każdą akcją. David Ferrer gra podobny tenis jak Simon. Też bardzo dobry w defensywie, szybko biega, dochodzi prawie do każdej piłki.

W ciągu tygodnia w hali Barcy zarobiłeś już prawie milion złotych. Po wielu latach, gdy do twojej gry dokładali rodzice w ten tydzień chyba odrobiłeś wszystko.

- Oj, myślę że jeszcze nie. Że rodzice znacznie więcej włożyli w moją karierę i to nie tylko materialnie. Trzeba wygrać jeszcze finał. Może wtedy się zbilansuje (śmiech).

Jak zwykle słyszę sporą pewność siebie w twoim głosie, ale chłopie, to już finał.

- Mam tego świadomość. Choć z drugiej strony jak sobie przypomnę własne myśli sprzed tygodnia, to ciągle nie wierzę. Przyjechałem tu przecież powalczyć. Myślałem sobie: zagram eliminacje, może się uda wejść do turnieju głównego. Przecież nierozsądne byłoby myśleć, że zagram w finale. Jak często zdarza się, by zawodnik z rankingiem 69 przeszedł od eliminacji do finału Mastersa? Ja nie pamiętam takiego przypadku. Ale jak już tu dotarłem, to teraz pozostało tylko wziąć najwyższą pulę.

Mówisz, że tydzień temu nie myślałeś o finale. Czy to oznacza, że miałeś już kupiony wcześniejszy bilet na samolot do domu?

- Tak po meczu z Murrayem miałem pierwszy termin wylotu. Na szczęście musiałem go odwołać. Potem już kolejnego przekładania nie było.

Czyli, gdy wygrałeś z Murrayem uwierzyłeś, że już możesz tu pokonać wszystkich?

- Myślałem tylko o kolejnych meczach, nie wybiegałem daleko w przód. Po prostu rezerwacja poczekała aż do ostatniego dnia turnieju.

Coś sobie kupisz w Paryżu na pamiątkę tego magicznego tygodnia?

- Nic materialnego nie jest w stanie mi przypominać tego, co mam w głowie. Tych wrażeń jest tak dużo, że nie ma czasu ani miejsca w głowie, by myśleć o jakiś pamiątkach.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.