Minister Mucha, całkiem nowy wymiar ignorancji

Najpierw w sprawach najważniejszych milczała. Jak zaczęła mówić, zrobiło się jeszcze gorzej. Joanna Mucha nie dała żadnych powodów, by sądzić, że jest w stanie rządzić polskim sportem - pisze Radosław Leniarski z ?Gazety Wyborczej?.

Redaktorzy Sport.pl bez poglądów? Nie na Facebooku, sprawdź! ?

Joanna Mucha nadciągnęła do ministerstwa na pół roku przed igrzyskami futbolowymi (w Polsce) i olimpijskimi (w Londynie). Prawdopodobnie po to, by dokonać zmian - w przeciwnym razie wyrzucanie poprzednika nie miałoby sensu.

Faktycznie, zmiany nastąpiły gruntowne.

Pierwsza nowość - premier Donald Tusk skazał Muchę na stanowisko w przededniu zaprzysiężenia rządu. Nie śmiała odmówić, choć liczyła na inne.

Druga nowość jest ważniejsza. Oto pani minister - jako pierwsza w długim sznurku nadzorców polskiego sportu - otwarcie przyznawała się do ignorancji w dziedzinie, którą miała zarządzać.

Premier oraz jego podwładna uznali ignorancję za bodaj jej największy atut. - Ona ma takie przygotowanie, że mogłaby się odnaleźć wszędzie - zachwalał swoją nominację Donald Tusk, dodając, że Mucha ma za sobą karierę wyczynową. - Lepiej jej nie zaczepiajcie, bo chodzi o sztuki walki - przestrzegał dziennikarzy podczas prezentacji ministrów.

A Mucha kilka dni później z dumą ogłosiła, że merytorycznie wesprze ją Zbigniew Boniek. Niestety, Boniek nic nie wiedział o tym, że zgodził się wesprzeć.

***

Kolejną zmianą - w stosunku do poprzedników - było zamilknięcie zaraz po zaprzysiężeniu. Minister schowała się na dwa tygodnie, by zgłębiać tematykę sportową z dala od jupiterów. Ciszę narzuciła też otoczeniu. Jej były trener karate z Płońska otrzymał osobisty zakaz wypowiedzi o pani minister. Jak wspominał reportażysta "Gazety" Wojciech Staszewski, który chciał ją przedstawić na łamach, nawet kiedy pisał teksty pośmiertne, pogrążone w żałobie rodziny i znajomi rozmawiali o bohaterze chętniej niż bliscy Muchy. Staszewski został znokautowany słowami asystentki prasowej: "Pani minister zdecydowała, że sylwetki nie będzie".

Sylwetka była, choć rzeczywiście ukazała się bez ministerialnej zgody.

Minęły dwa tygodnie i już mieliśmy kolejną innowację. Usłyszeliśmy, że pani minister wreszcie zna się na sporcie.

Z wywiadu dla "Gazety" wynikało jednak, że to wniosek tyleż brawurowy, co przedwczesny. I że wciąż nie wiadomo, jakiego sportu chce minister Mucha: "Na razie nie wiemy, do czego dążymy, co chcemy osiągnąć. Mam zarys ogólnej sytuacji, ale tej wizji nie stworzy Joanna Mucha, która przyszła z zewnątrz i nie ma doświadczenia. To wizja, którą stworzą ludzie świetnie znający się na sporcie".

No i wciąż nie mamy pojęcia, jaka to wizja. I czy w ogóle istnieje.

Minister wspomniała za to o niezidentyfikowanych trupach w ministerialnej szafie - po poprzedniku. Minęły dwa miesiące, ale temat nie miał kontynuacji. A przecież to niehigieniczne trzymać zwłoki tyle czasu.

Przy kolejnych problemach stadionowych pani minister też milkła. Tak było w sprawie nieprzystosowania Stadionu Narodowego - według policji - do meczów klubowych. Kiedy niesportowa inauguracja sztandarowego obiektu na Euro 2012 pomimo wcześniejszych zastrzeżeń się odbyła, minister z dezynwolturą stwierdziła: - Założyłam się, że jeśli nie uda nam się dzisiejsze święto, będę biegała wokół Stadionu Narodowego. Wygrałam zakład, ale tak czy inaczej chciałabym zaprosić do wspólnego biegania wokół stadionu i być może na samym stadionie.

Nie wiadomo, czy happening się odbędzie - Sanepid, straż pożarna i policja jeszcze się nie wypowiedziały. Nadal sprzeciwiają się natomiast organizacji Superpucharu Polski. Co na to pani minister? Nie wiadomo, poniedziałkowa konferencja prasowa została odwołana z wydumanych przyczyn.

***

I ostatnia zmiana, być może najbardziej spektakularna - na szczycie Centralnego Ośrodka Sportu zarządzającego siedmioma wielkimi ośrodkami, w których przygotowują się polscy zawodnicy. "Żeby rządzić tak obszerną dziedziną, trzeba mieć ludzi, do których ma się zaufanie. (...) Wybieram tych, w których kompetencje wierzę i wiem, że będzie mi się z nimi dobrze pracowało" - mówiła minister. COS-em współkieruje więc teraz jej znajomy fryzjer z Lublina. "Muszę przyznać, że pomysł, iż zatrudniłam pana Marka Wieczorka ze względu na korzystanie z usług świadczonych przez jego firmę, jest najbardziej abstrakcyjnym pomysłem, jaki kiedykolwiek słyszałam. (...) Po tym doświadczeniu zasadnym będzie dla mnie sprawdzenie, kto jest właścicielem zakładu szewskiego, z którego korzystam, restauracji, do której często chodzę, siłowni, w której ćwiczę, czy sklepu, w którym robię codzienne zakupy" - napisała minister w blogu we wpisie "Obrona przed głupotą" skierowanym do nieokreślonego z nazwiska i miejsca pracy redaktora, który ponoć napisał do niej list.

Jak widzi przyszłość COS-u, nie wyjaśniła. Przyczyn nominacji - też nie. Czy ośrodek przynosił straty? Czy powinien na siebie zarabiać? A może niekoniecznie powinien, skoro chcemy, by pracował na medale polskich sportowców? Jakimi kompetencjami czyniącymi go idealnym kandydatem dysponuje Wieczorek?

Jak rośnie trawa na Stadionie Narodowym ?

Zobacz wideo

Do tych kwestii pani minister ma obowiązek się odnieść. Prywatnie ze swoim fryzjerem może sobie zarządzać ułożeniem włosów, a nie polskim sportem.

Wielkie zmiany w ŁKS ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.