ME Siatkarzy. Polacy w ćwierćfinale. Teraz Słowacy

Sytuacja była krytyczna, wydawało się, że Polaków w pojedynkę rozstrzela fenomenalny solista Jan Stokr. Ale siatkarze przetrwali nawałnicę, podnieśli się i pokonali Czechy 3:1. Relacja Zczuba i na żywo w Sport.pl od godz. 15.

Na szczęście polską drużynę tworzą wielkie chłopy. Gdyby wyjąć z szóstki Michała Kubiaka, nawet w okrojonym składzie z ME straszyłaby najwyższym podstawowym składem na świecie (211, 205, 206, 205 i 200 cm). Tacy drągale mogą stanąć w naprawdę onieśmielającym bloku - lub wybloku, zagraniu niedającym punktu, lecz umożliwiającym dalszą defensywę - i w środę od początku to wykorzystywali. A jeśli zbijali, to przez środek siatki. Rewelacyjną, 80-procentową skutecznością błysnął zwłaszcza rozgrywający najlepszy mecz w reprezentacji Piotr Nowakowski, który ponadto jeszcze pięciokrotnie Czechów zablokował.

Dlatego Polacy ocaleli.

Z atakiem skrzydłami, czyli podstawowym w siatkówce sposobem zdobywania punktów, znów biedzili się potwornie. Dotąd Kurka wspierał wspomniany Kubiak - przy kolegach maleństwo, od ziemi odrósł na skromne w tym sporcie 191 cm. A jednak umiał wyręczać lidera reprezentacji jako najbardziej wydajny skrzydłowy w kadrze.

W środę zaczął tak źle, że nie wytrwał w boju nawet połowy seta. I osamotniony - od atakującego też pomocy nie dostał - Kurek grał dobrze, ale nie wybitnie. Gubił się w przyjęciu, nie umiał przyłożyć Czechom serwisowym asem, tylko zbijał z przyzwoitą regularnością.

A Czesi nacierali niemal wyłącznie z flanek. A właściwie nacierał Jan Stokr, kanonier o gabarytach Kurka, lecz w środę długo przerastający go osobowością o głowę. Polaków wychłostał w drugiej partii, kiedy sam dał gospodarzom aż 12 punktów.

To był popis gracza monumentalnego, zdolnego do jednego z najbardziej niezwykłych wyczynów w siatkówce - dyscyplinę tak zespołową zmienił na chwilę w solowy show. Nie pamiętam, kiedy poprzednio nad Polakami równie brutalnie znęcał się pojedynczy zawodnik.

A mógł znęcać się także dlatego, że piłkę dostawał od błyskotliwego rozgrywającego Lucasa Tichaczka. W Lidze Mistrzów obaj triumfowali w różnych klubach (włoskim Trento i niemieckim Friedrichshafen), ale widać było, że wiąże ich odpowiednia chemia - współpracowali z rozkoszą.

W siatkówce dłuższe opieranie gry na jednym siatkarzu, choćby najznakomitszym, stanowi jednak ogromne ryzyko. Kiedy zatem Polacy wymyślili, jak zatrzymać czeskiego rewolwerowca, i ten w trzeciej partii w aż 17 próbach ataku uciułał ledwie cztery punkty, okazało się, że gospodarzom alternatywnych atutów brakuje.

Tamten set rozwijał się niesamowicie, był prawdopodobnie jednym z najgorętszych setów polskiej reprezentacji w minionych latach. Nasi siatkarze przegrywali 13:19, ale odrobili straty, potem obronili pięć setboli. Akcje ciągnęły się w nieskończoność, piłka co rusz ześlizgiwała się z taśmy, po potężnych zbiciach następowały leciutkie muśnięcia i banalne błędy. Decydowały milimetry i ułamki sekund. Wygrali Polacy.

Wygrali, bo na boisko wrócił Kubiak. I właśnie niziutki Kubiak zaczął strzelać do Czechów z serwisu. To dzięki niemu do horroru doszło, to on horror zakończył. On zbombardował rywali na tyle skutecznie, że nie zdążyli ochłonąć już do końca meczu.

Wypuszczając na Słowację rezerwowych, by w drodze po medal wyminąć Rosjan, trener Andrea Anastasi wywarł na polskich siatkarzach swoistą presję - skoro się wybrało na przeciwników gospodarzy, to wypadało ich pokonać. Tymczasem oni jeszcze przed meczem zdawali się bardzo niebezpieczni. Jako gospodarze zapragnęli pierwszego medalu po rozpadzie Czechosłowacji, biało-czerwonych rozbili do zera na Memoriale Wagnera, a przede wszystkim mają świetnych siatkarzy, którzy jak dotąd wiele robili dla swoich zagranicznych klubów, a niewiele dla reprezentacji.

Teraz miało być inaczej, do turnieju przygotowywali się tak starannie, że nawet wynajęli specjalistę z Trento - najlepszej klubowej drużyny w Europie w minionych latach - by pracował nad ich siłą i wytrzymałością.

Ale to oni nie wytrzymali tempa. I nie wytrzymały im głowy, gdy boisko rozpaliły skrajne emocje.

Polacy podnieśli się po niesłychanie ciężkich ciosach, więc w nagrodę rzucą się w czwartek na Słowację. Z tak teoretycznie słabym, nieprzyzwyczajonym do gry o wielką stawkę rywalem o strefę medalową prestiżowej imprezy nie walczyli od bardzo dawna.

Mazur o fazie grupowej ME siatkarzy: Polacy grają w kratkę, ale będą się liczyć w walce o medale

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.