ME siatkarzy. Przegraj, to cię nie wykiwają

Czy polscy siatkarze zachowali się wbrew duchowi sportu, przegrywając ze Słowacją z premedytacją, czy zwyczajnie nie dali rady?

Redaktor też człowiek. Zobacz co nas wkurza na Facebook.com/Sportpl ?

Siatkówka to sport dla wytrawnych znawców, tutaj pobieżny ogląd sytuacji nie wystarczy. Czasem przegrywający w istocie wygrywa, a wygrywający przegrywa. Czasem rzeczywistość fałszuje klasyfikacja medalowa, bo na podium stają nie najlepsi, lecz ci, których zwycięstwa zaplanowano.

Systemy rozgrywek są notorycznie planowane tak, by premiowały gospodarzy albo innych zasłużonych dla dyscypliny (zasłużonych zdefiniujemy za chwilę). Regulaminy zmienia się w dowolnym momencie, jeśli rywalizacja przebiega wbrew woli działaczy. Regulaminy wreszcie bywają nonsensowne, bo wbrew normalnym w sporcie zasadom wydłużają drogę do medalu temu, kto wygrywa - wymyślają je rządzący siatkówką biurokraci, którzy o sporcie nie mają zielonego pojęcia.

Polacy z patologii korzystają, ale i na nich tracą. W 2002 r. przegrali turniej kwalifikacyjny do mistrzostw świata, lecz na turniej finałowy polecieli, bo światowa federacja pod absurdalnym pretekstem zdyskwalifikowała Koreę Płd. i zaprosiła naszych siatkarzy, którzy nie musieli nawet bić się w barażach z innymi pokonanymi w eliminacjach.

W zeszłym roku reprezentacja Polski walczyła na serio w każdym meczu pierwszej rundy mundialu, więc w następnej skazała się na mecze z Brazylią - absolutnym faworytem, obrońcą tytułu, obwoływaną przez fachowców drużyną wszech czasów. Nasi zebrali ciężkie razy i m.in. dlatego ponieśli druzgocącą klęskę. A Serbowie, którzy nam się podłożyli, wpadli na przeciwników łatwiejszych i zdobyli brązowy medal.

Na trwających właśnie mistrzostwach Europy biało-czerwoni się Słowakom nie poddali. Ale trener Andrea Anastasi wystawił rezerwowych. Na zwycięstwie mu nie zależało, bo awans na pozycję wicelidera grupy groził ćwierćfinałowym zderzeniem z faworyzowaną Rosją. Bezpieczniej było przycupnąć na przedostatnim miejscu - dzięki temu zagramy z niezbyt cenionymi Czechami i Słowakami.

Gdyby krętactw lub absurdów o zbliżonej skali chcieli dopuścić się np. organizatorzy futbolowej Ligi Mistrzów, wybuchłby niesłychany skandal. Piłka nożna to wielki sport i biznes, ściera się w nim wiele sprzecznych interesów, pasjonuje się nim cały świat.

W siatkówce nikt zbyt gwałtownie nie protestuje, bo to dyscyplina niszowa, wzbudzająca żywsze zainteresowanie w zaledwie kilku krajach. Niełatwo namówić kogokolwiek na organizację najbardziej prestiżowych nawet imprez, więc międzynarodowe władze specjalnie cenią sobie np. Polskę i Japonię - zawsze chętnie przyjmujące siatkarzy.

Kup tanie bilety na półfinał do Wiednia >

Dlatego nasza federacja należy do elity zasłużonych. W lipcu po raz trzeci na dystansie 10 lat zorganizowała turniej finałowy Ligi Światowej, za co Polaków nagrodzono usunięciem im z drogi do strefy medalowej wszystkich czterech (!) rywali najwyżej sklasyfikowanych w globalnym rankingu. I nasi po raz pierwszy w historii wskoczyli na podium.

W poniedziałek zachowali się wbrew duchowi sportu, by osiągnąć cel dalekosiężny - ich misją jest zdobycie medalu ME, zatem poświęcili jeden mecz, by zwiększyć szanse na ostateczny sukces. Nigdy się nie dowiemy, czy rezerwowi przegrali z premedytacją, czy zwyczajnie nie dali rady.

Tak czy owak, dzień wcześniej usłyszałem od członka reprezentacji: "Drugi raz wykiwać się nie damy". Pił on do tamtych "niepotrzebnych" zwycięstw na mundialu, na którym Polacy zapłacili za bezkompromisowość klęską. I czuli się potem, cytuję, "frajerami".

Tym razem frajerami zostali Bułgarzy. Uparli się pokonać Niemców, więc za karę w ćwierćfinale ostrzelają ich faworyzowani Rosjanie.

Siatkarze przed Euro: Zaniechania trenera, błędy w selekcji, tak źle jeszcze nie było

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.