Liga Mistrzów ma być jak NFL. Świetnie, wreszcie będziemy mogli ją wygrać

UEFA i największe kluby piłkarskiej Europy chcą reformować Ligę Mistrzów. Jako wzór stawiają sobie amerykańską ligę futbolu - NFL. Dla Polski byłaby to świetna wiadomość. Tyle tylko, że promotorzy reformy raczej nie mają pojęcia, jak funkcjonuje National Football League.

Kiedrosport autorstwa dziennikarza Sport.pl Michała Kiedrowskiego to cykl tekstów o sportach i jego okolicach, o których rzadko można przeczytać w polskim internecie. Co wtorek o 19:00 na Sport.pl i Gazeta.pl

Zobacz wideo

Mimo wszystkich ochów i achów na temat tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, UEFA i największe kluby świata wiedzą, że ta formuła się już wyczerpała. Widownia telewizyjna spada, a z nadawców telewizyjnych więcej się nie wyciśnie. Trzeba więc reformować. Powstał więc pierwszy projekt popierany przez wielkie kluby i UEFA. Jego promotor, szef Juventusu, Andrea Agnelli mówi o ściganiu NFL, która ma roczne przychody na poziomie 15,5 mld dolarów, podczas gdy trzydzieści najbogatszych klubów Europy wypracowuje w rok niecałe 10 miliardów USD. Agnelli mówi, że tak nie może być, bo przecież europejskie kluby piłkarskie mają wielokrotnie więcej kibiców niż NFL i to na całym świecie, a nie tylko w jednym kraju. Nie dodał jeszcze jednego faktu - kluby amerykańskiej futbolowej ligi grają po 16 meczów w sezonie. a FC Barcelona czy Manchester City ponad sześćdziesiąt. To czyni przewagę NFL jeszcze bardziej zdumiewającą.

NFL czyli sportowe państwo opiekuńcze

UEFA i największe kluby Europy chcą więc naśladować NFL, żeby się wzbogacić. Niestety, pierwszy projekt zmian w Lidze Mistrzów pokazuje, że nic z modelu amerykańskiego nie rozumieją. Za Oceanem chodzi bowiem o to, żeby wszystkie kluby biorące udział w rywalizacji przynosiły zysk, a nie tylko niektóre.

Warto więc przyjrzeć się modelowi biznesowemu w NFL.

W lidze grają 32 zespoły - żaden nie spada, ani nie awansuje. To liga zamknięta. Z punktu widzenia biznesowego to świetne rozwiązanie: można planować wydatki na kilka lat naprzód, podpisywać wieloletnie kontrakty z zawodnikami i sponsorami oraz budować drużynę bez obaw, że w razie degradacji czy braku awansu do wyższej ligi czy do pucharów - tak jak to jest w piłce nożnej - zespół będzie za drogi do utrzymania i trzeba go rozsprzedać.

W NFL dochody zespołu są zupełnie oderwane od jego wyników na boisku, a to dzięki temu, że 60 procent zarobionych pieniędzy przez ligę dzielonych jest po równo na wszystkie zespoły. A najbardziej szokujący dla właścicieli piłkarskich klubów w Europie może być fakt, że równe dzielenie dotyczy nie tylko wszystkich pieniędzy z tytułu praw do transmisji telewizyjnych, ale również całości przychodów z umów sponsorskich oraz sprzedaży licencjonowanych produktów. Te produkty to koszulki, bluzy, czapki i inne akcesoria oraz pamiątki dla kibiców - wszystko, co ma logo NFL.

Wyobrażacie sobie coś takiego w piłce nożnej? Legia Warszawa zarabia na koszulkach Cristiano Ronaldo tyle samo, co Juventus? Normalnie szok i rozbój w biały dzień.

Żeby szok był jeszcze większy, dodam, że dzielone są też wpływy z biletów. Tyle tylko, że w tym wypadku gospodarz może sobie zatrzymać 60 procent i całość przychów z wynajmowanie lóż i lokalnych reklam.

Ale tak naprawdę to żaden szok, tylko błąd w rozumowaniu. Bo gdy przychody z najważniejszych źródeł - telewizji, sponsoringu i biletów na mecz - są dzielone po równo, to nie ma super bogaczy i biedaków w jednej lidze, ale są tylko bogaci i trochę mniej bogaci. Nie ma takiej dysproporcji jak między Juventusem i Legią.

Wcale nie chodzi o wyrównywanie szans

Istnieje pogląd, że takie "socjalistyczne" podejście ma spowodować, by liga była ciekawsza. To pomylenie skutku z przyczyną. Bo chodzi głównie o to - jak wcześniej wspomniałem - aby każdy właściciel mógł na swoim klubie zarobić. A zarobi, gdy ściągnie ludzi na stadion i przed telewizory. A ściągnie ludzi przed telewizory, gdy jego zespół będzie mógł rywalizować z innymi, jak równy z równym. A taka rywalizacja będzie możliwa, jeśli będzie miał w drużynie świetnych zawodników. A jak ma gwiazdy, dla których warto przyjść na stadion i usiąść przed telewizorem, to ściągnie widzów, nawet gdy szansa na zwycięstwo jest mała. A gdy każdy zespół jest w stanie przyciągnąć ludzi przed telewizory i na stadiony, to równe dzielenie pieniędzy nikogo tak naprawdę nie boli, bo każdy coś wrzuca do wspólnego worka.

W ten sposób, dzięki wyrównywaniu szans, NFL ma największą średnią liczbę widzów na stadionach i przed telewizorami na całym świecie, a londyńskie Wembley wypełnia się do ostatniego miejsca nawet na meczu Buffalo Bills - Jacksonville Jaguars.

Swoje drużyny w NFL mają nie tylko wielkie i bogate miasta jak Nowy York, Los Angeles, San Francisco czy Dallas, ale również te mniejsze jak Green Bay, Kansas City czy w Nowy Orlean, choć statystycznie rzecz biorąc, to miasta poniżej amerykańskiej średniej - jeśli chodzi o dochód na mieszkańca. Ci "biedniejsi" kibice swoje braki nadrabiają zaangażowaniem. Green Bay Packers pod względem frekwencji na meczach ma 3. miejsce w lidze (77,8 tys. kibiców), Kansas City Chiefs - 6. miejsce (75,9 tys.), a New Orleans Saints - 8. miejsce (73 tys.). NFL naprawdę bardziej opłaca się mieć zespoły w biedniejszych regionach niż kolejne drużyny w Nowym Yorku czy San Francisco.

Tak wygramy Ligę Mistrzów?

Gdyby Liga Mistrzów naprawdę miała upodobnić się do NFL, to musiałoby się w niej znaleźć miejsce dla drużyny z Warszawy. Tak, musiałoby. Już teraz polskie stacje telewizyjne płacą za Ligę Mistrzów więcej niż belgijskie, holenderskie czy ukraińskie. Jeśli chodzi o finansowy wkład polskiego kibica w europejską rywalizację, to płaci on najwięcej w Europie w stosunku do tego, co dostają polskie kluby. Miejsce dla Polski w zamkniętej Lidze Mistrzów reszcie kontynentu po prostu by się opłaciło.

A gdyby tak jeszcze wpływy z Ligi Mistrzów dzielone byłby bardziej sprawiedliwie niż dziś, gdy 75 procent z nich trafia do pięciu lig: Anglii, Francji, Hiszpanii, Niemiec i Włoch? I jeszcze do tego obowiązywałaby w niej salary cap jak w NFL, aby najbogatsi nie byli w stanie wykupić sobie wszystkich największych gwiazd?

Wtedy polski klub w tak skrojonej Lidze Mistrzów, mógłby zatrudnić nie tylko Krzysztofa Piątka czy Arkadiusza Milika, ale nawet Roberta Lewandowskiego! I tu przykład z NFL.Wspominani wcześniej Green Bay Packers mają w swoim składzie jedną z największych gwiazd ligi - Aarona Rogersa i płacą mu 33,5 mln dolarów za sezon - jeden z trzech najwyższych kontraktów w lidze. Przypominam - w jednym z biedniejszych regionów USA, który ma przedstawiciela w NFL.

W takiej Lidze Mistrzów rozsądnie prowadzony polski klub naprawdę miałby szansę zagrać w finale. Ostatecznie, w NFL z 32 klubów tylko cztery nie grały dotąd w Super Bowl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.