Po meczu Zagłębia: Wielka draka trenerów

- Zostaliśmy skrzywdzeni i nikt nam nie zamknie ust - pieklił się podczas konferencji prasowej trener gości Wojciech Borecki. - Nie dam obrażać swoich zawodników, gole zdobyliśmy zgodnie z przepisami i na nie zasłużyliśmy - odpowiadał Czesław Michniewicz. - W czerwcu i tak będziemy mistrzami.

Tak gorąco po meczu nie było w Lubinie od lat. Oliwy do ognia dolał jeden z łódzkich dziennikarzy, wypominając Zagłębiu niedawną wizytę premiera Jarosława Kaczyńskiego i sugerując, że z takim "wsparciem" z lubinianami nie sposób wygrać.

- Nie róbcie tu kampanii wyborczej - odpowiadał wzburzony Michniewicz.

Borecki z kolei przekonywał: - Sędziowanie było pod Zagłębie. Arbitrzy mają kompleks wielkich klubów.

Trener gospodarzy ripostował: - Uważam, że nie było wypaczenia wyniku. Trzeba umieć się pogodzić z porażką. Trochę kultury.

Borecki: - Ja nie pokazywałem gestu Kozakiewicza, więc nie mówmy o kulturze.

Michniewicz: - Pokazałem go, ale to był objaw radości po zdobyciu gola. Nikogo nie obraziłem.

Pyskówkę poprzedziły incydenty w końcówce spotkania. Przy stanie 1:1 już po regulaminowym czasie gry trener Borecki został wyrzucony z ławki po interwencji sędziego technicznego, Grzegorza Pożarowszczyka.

- Komentował decyzje arbitra, obrażał jego i mnie, wreszcie poprosiłem o interwencję sędziego głównego - mówił Pożarowszczyk.

- Wszystkie stykowe sytuacje arbiter rozstrzygał na korzyść Zagłębia, więc nerwowo reagowałem - mówił Wojciech Borecki. - Techniczny mi ubliżał do ucha, chciałem zrozumieć, za co jestem ukarany - komentował trener gości, który jeszcze długo dyskutował z sędziami, o mało nie wdał się w przepychankę z porządkowymi, aż wreszcie został przekonany do zejścia przez swoich piłkarzy.

- Incydent zostanie opisany w protokole i trenerowi grożą kary - podsumował arbiter techniczny.

Chwilę później młodziutki Szymon Pawłowski, który dał kapitalną zmianę, ograł dwóch rywali i zagrał miękko w pole karne. Kompletnie pogubili się stoperzy ŁKS i Arboleda głową zdobył zwycięską bramkę. To była czwarta z pięciu doliczonych minut. Wcześniej Zagłębie nie mogło sobie poradzić z dobrze taktycznie grającymi łodzianami. Goście nastawili się na kontry i jedna z nich zakończyła się golem Arifovicia. Potem były jeszcze trzy okazje na podwyższenie prowadzenia (dwa razy Szczot, raz Sikora), bo lubinianie zdecydowanie ruszyli do przodu.

Nadzieję na dobry wynik dał mistrzom Polski niezawodny Iwański (zasygnalizował powrót do dobrej formy), a potem trener Borecki zupełnie niepotrzebnie sprokurował bardzo nerwową końcówkę, która fatalnie zakończyła się dla jego zespołu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.