Eliminacje Euro 2020. Polska po Austrii i Łotwie: w piłkę gra się głową. Polacy na razie głową zdobywają w tych eliminacjach bramki

Są trzy punkty z Łotwą, ale to był mecz - straszydło. Trudno na razie uwierzyć, że tak konstruowana pomoc kadry ma przed sobą wielką przyszłość
Zobacz wideo

Marcelo Bielsa, szef Mateusza Klicha w Leeds, lubi traktować wymianę podań jak rozmowę. Wyliczył nawet, że podaniem piłki można przekazać na boisku aż 36 różnych komunikatów. Jeśli w meczu Polska-Łotwa podania też układały się w jakieś dialogi, to musiał je pisać Patryk Vega. Polacy się podaniami przekrzykiwali, bez zrozumienia. Słów było wiele, bo w posiadaniu piłki Polska miała ogromną przewagę, ale nie potrafiła z tego ułożyć sensownej całości. A Mateusz Klich został wyciszony.

Mateusz Klich najwięcej zyskał na przyjściu Jerzego Brzęczka. Ale jest też najbardziej wystawiony na strzał

Miał teoretycznie więcej swobody w grze do przodu niż w meczu z Austrią, ale znów wyglądało to tak, jakby w ferworze przedmeczowych ustaleń umknęło jedno bardzo ważne: jak dzielą się zadaniami Klich i Grzegorz Krychowiak. W Wiedniu wyglądało to czasami tak, jakby jeden czekał na ruch drugiego. W Warszawie wątpliwości – ty czy ja – rozstrzygał na swoją korzyść Krychowiak. Co zresztą nie jest żadną nowością, gdy u jego boku uczył się gry w kadrze Piotr Zieliński, też bywał zdominowany przez Krychowiaka. I też czasem trudno było dojść, czy jego problemy to wynik onieśmielenia, nie dość precyzyjnych ustaleń przed meczem czy temperamentu partnera ze środka pomocy.

Klich skupia na sobie uwagę, bo to jeden z autorskich pomysłów Jerzego Brzęczka na pomundialową kadrę. Do tego pomysł z tych nowych najwytrwalej ćwiczony. Rafał Kurzawa, który był Brzęczkowi niezbędny w pierwszych meczach, dziś już nie dostaje powołań. Arkadiusz Reca gra tylko wtedy, gdy trzeba szukać wariantu zastępczego. A Klich jest wariantem podstawowym: już sześć meczów u Brzęczka w pierwszym składzie, siódmy jako rezerwowy. Piłkarz odrzucony przez Adama Nawałkę już na wstępie eliminacji Euro 2016, wydawało się, że odrzucony też przez wielki futbol, wrócił do gry dzięki Marcelo Bielsy. Rozgrywa świetny sezon w Leeds i pozostaje obietnicą, że Polacy mogą się w środku pola porozumiewać podaniami. A nie krzyczeć z obrony do ataku. Na razie jednak Klich jest jednocześnie i jednym z piłkarzy którzy najbardziej zyskali na przyjściu nowego selekcjonera, i jednym z tych którzy są przez taktykę trenera najbardziej wystawiani na strzał.

Klich i Krychowiak proszą o czas

U selekcjonera, byłego środkowego pomocnika, środek pomocy wygląda na razie najmniej okazale. Polska gra bez klasycznej dziesiątki, bo jej nie ma. Drogi ataku biegną najczęściej przy linii. A Klich w meczu u siebie z jednym z najsłabszych rywali w grupie miał średnio mniej kontaktów z piłką niż teoretycznie bardziej skupiony na przeszkadzaniu Grzegorz Krychowiak. I to Krychowiakowi udawało się częściej przyspieszać grę podaniem. Mimo że to on cały czas zostawia wrażenie, jakby potrzebował o sekundę za dużo na obmyślenie następnego zagrania. Klich stara się znaleźć złoty środek między swoimi ofensywnymi zapędami, a ograniczeniami tak skonstruowanej pomocy. Ale widać, że taka gra satysfakcji mu nie daje. Obaj z Krychowiakiem prosili po meczu z Łotwą o czas, tłumaczyli, że akurat na tym zgrupowaniu wszystko się działo w biegu i trzeba dalej pracować nad zgraniem.

Pracy będzie bardzo dużo, bo w grze Polaków cały czas coś się rwało. A to w wyprowadzeniu piłki z obrony do pomocy, a to w dialogu bocznego obrońcy z bocznym pomocnikiem, a to przy ostatnim podaniu. I to ostatnie podanie powraca jako problem, bo było też nim w meczu z Austrią w Wiedniu. Wiele razy w tym dwumeczu trzeba było patrzeć, jak wysiłek kontrataku jest na końcu marnowany podaniem do nikogo.

Arkadiusz Reca: trudno go skreślić, ale i trudno wciągnąć w grę

W meczu z Łotwą Polska nabiła sobie na liczniku ponad pół tysiąca podań. Ale jakiś stały rytm łączący podającego z przyjmującym miały tylko podania między obrońcami. Gdy trzeba było się porozumiewać między liniami, było dużo gorzej. Albo brak precyzji, albo złe tempo, albo zbędny pośpiech – tak się psuły akcje w ataku. Ledwie co drugie długie podanie znajdowało cel, ledwie co czwarte dośrodkowanie docierało w meczu z Łotwą tam gdzie trzeba. Piotr Zieliński dobrze grał w Wiedniu na lewej pomocy. Ale w Warszawie na prawej w pierwszej połowie wypadł już znacznie gorzej, poprawił się dopiero po przerwie, a na dobre dopiero wtedy, gdy po zejściu Klicha zmienił pozycję.

Osobnym przypadkiem były próby wciągnięcia w grę Arkadiusza Recy. On starał się jak mógł, żeby był pożytek z jego motoryki, odgrywał i ruszał sprintem na dobrą pozycję, ale był tam rzadko zauważany. A gdy sam miał odegrać do szukającego pozycji Grosickiego, piłka często wypadała na aut, bo podający i przyjmujący ruszali do przodu w zupełnie innym tempie. Co widzi w Recy Jerzy Brzęczek, łatwo zrozumieć: piłkarza z taką motoryką nie skreśla się lekką ręką. Ale to była aż do asysty przy golu Lewandowskiego motoryka słabo zagospodarowana. Po bardzo nerwowym początku Reca miał całkiem niezłe pół godziny do przerwy, wtedy znalazł wspólne tempo akcji z Grosickim (początkowo grał na lewej z Zielińskim i też się nie rozumieli. Grosicki z Kędziorą – również nie do końca). Ale po przerwie zrobili we współpracy dwa kroki do tyłu. Po którymś aucie Grosicki zniechęcił się już do rozglądania, gdzie jest Reca. Asysta to był wynik mądrej szarży obrońcy Atalanty, a nie współpracy.

Z Łotwą było zwycięstwo, ale nie było choćby kroczka do przodu

Brakuje tej kadrze stałych, wyćwiczonych rozegrań, szybkich podań w trójkątach, pokazania że w piłkę gra się głową. Polacy na razie głową zdobywają w tych eliminacjach gole: wszystkie trzy. I to że mają komplet punktów bez straty gola jest cenne, daje czas na spokojniejszą pracę na następnych zgrupowaniach. Ale co innego grać na wynik z Austrią w Wiedniu, a co innego z Łotwą w Warszawie. Nawet jeśli takich męczarni należało się spodziewać, patrząc na wiele meczów Polski z teoretycznie dużo słabszym przeciwnikiem. Ale w końcu po to jest nowy trener, żeby coś poprawił po poprzednim. Naturalne było oczekiwanie, że po Wiedniu drużyna postawi w Warszawie jakiś kroczek do przodu, jeśli chodzi o zgranie. Nawet biorąc pod uwagę epidemię w kadrze. Nie postawiła.

Już wiadomo po tych dwóch kolejkach, że zwycięstwo z Wiednia nie załatwiło sprawy. To będą trudne eliminacje, bo Polska nadal nie jest w stanie dominować w meczach ze średniakami, a takich niemal w komplecie wylosowała. Ma też nadal problem z drugim meczem w odstępie kilku dni, a w tych eliminacjach będą same dwumecze (następny: 7 czerwca z Macedonią w Skopje i już 10 czerwca z Izraelem w Warszawie). Dlatego nawet reakcje po końcowym gwizdku były zupełnie inne niż w Wiedniu. Tam euforia, a tutaj świadomość, że to jest zwycięstwo, z którego się trzeba będzie tłumaczyć. Bo są punkty, ale nie ma dowodów, że z takiego grania się urodzi coś, co wystarczy na wyższy poziom niż w eliminacjach. Polska zyskała czas na próbowanie, ale straciła pewność, że warto dalej próbować właśnie tego, co w Wiedniu i Warszawie. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.