Polska - Łotwa. Piotr Zieliński zawiódł. Po tym meczu narodowej dyskusji nie będzie

O ile polskich kibiców łączy piłka, o tyle dzieli ich Piotr Zieliński. Występem z Austrią mało kogo pozostawił obojętnym. Część go chwaliła, bo obok Lewandowskiego był najaktywniejszy z Polaków i napędził kilka akcji, ale - tu wtrącała się druga grupa - zabrakło konkretów: bramek, asyst, otwierających podań. Te miały przyjść w meczu z Łotwą.
Zobacz wideo

W zwycięstwie nad Austrią zabrakło przyjemności z gry, stylu, ciekawych akcji i efekciarstwa. Najważniejszy był wynik i dobre rozpoczęcie kwalifikacji, a wszystkie deficyty z pierwszego meczu reprezentanci mieli uzupełnić w meczu z dużo słabszą Łotwą. Na Narodowym mieli przejąć kontrolę, docisnąć rywala, strzelić kilka goli i pokazać, że na tle drużyny, która nie potrafi wygrać z Andorą i jest przybita dziewięcioma z rzędu meczami bez zwycięstwa, możemy uwolnić ofensywny potencjał. Tak, w meczu z takim rywalem styl w jakim się wygrywa też jest ważny.

Zmieniły się więc odczekiwania przede wszystkim wobec Piotra Zielińskiego, który miał najbardziej pomóc w realizacji tych celów. Bo od kogo wymagać, jeśli nie od piłkarza, który od ma naturalny talent, gra w Napoli i w kadrze wciąż nie rozegrał doskonałego meczu?

Kiedy, jeśli nie w meczu z Łotwą?

W pierwszej połowie Zielińskiemu nie wychodziło właściwie nic. Jak przyjmował piłkę przy linii bocznej, to odskakiwała mu na kilka metrów i z powrotem była poza boiskiem, jak próbował strzelać na bramkę to piłka leciała kilka metrów obok niej, dośrodkowując trafiał w pierwszego Łotysza. Nawet po efektownym przyjęciu przychodziło niedokładne podanie. Już nie współpracowało mu się z Robertem Lewandowskim tak dobrze, jak w Wiedniu. Mecz znów zaczął na lewej pomocy – tak, jak gra w Napoli i tam, gdzie czuje się najlepiej. Ale już po dwudziestu minutach Jerzy Brzęczek zamienił skrzydłowych stronami i tym razem na swojej ulubionej pozycji grał Kamil Grosicki. Rewolucji jednak nie było. Zieliński nadal zawodził.

Po przerwie kilka razy szarpnął, nieźle zwiódł rywala, ale – znów – na nic się to nie przełożyło. Żadnego groźnego dośrodkowania, o uderzeniu nawet nie wspominając. Dokładności brakowało Zielińskiemu najbardziej. W 62. minucie, gdy na boisku pojawił się Jakub Błaszczykowski, pomocnik Napoli zmienił pozycję po raz drugi i przez ostatnie pół godziny grał jako środkowy pomocnik i tam spisywał się lepiej. Mniej więcej wtedy całkowicie zmieniły się też oczekiwania wobec tego meczu. Wciąż było 0:0 – wiadomo było, że spotkanie z Łotwą i tak będzie budziło niesmak. Właśnie ze względu na styl. Można było jedynie uniknąć kompromitacji i strzelić gola dającego zwycięstwo.

I to udało się dopiero Lewandowskiemu, kilkanaście minut przed końcem spotkania. Zieliński miał przy tym trafieniu swój udział – otóż nie byłoby tego gola, gdyby nie jego kolejne niedokładne dośrodkowanie w pole karne. Dzięki niemu piłka dotarła do Arkadiusza Recy stojącego po drugiej stronie boiska, a on idealnie dośrodkował na głowę kapitana.

Grosicki i Zieliński wykonali w tym meczu aż dwanaście dośrodkowań z rzutów rożnych, ale ani razu pod bramką Pavelsa Steinborsa nie było groźnie. Polska zmarnowała wszystkie stałe fragmenty gry aż do trzynastego. Wtedy jednak spod chorągiewki dośrodkowywał Błaszczykowski, a piłka trafiła wprost na głowę Glika, który trafił na 2:0.

Jedna ręka wystarczy, żeby policzyć efektowne zagrania Zielińskiego, które dały coś zespołowi – napędziły akcję, wyprowadziły kolegę na dogodną pozycję, otworzyły przestrzeń dla wbiegających w pole karne napastników. Więcej było tych niedokładnych, zupełnie zwyczajnych, które mógłby wykonać piłkarz o zdecydowanie mniejszym potencjale niż Zieliński. A cały czas trzeba pamiętać kto dziś grał naprzeciw niego. W spotkaniu z Łotwą zawiodła niemal cała reprezentacja, ale oczekiwania wobec Zielińskiego sprawiają, że w jego przypadku zawód jest jeszcze większy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA