Premier League. Emiliano Sala, czyli wojownik na boisku i zwykły w facet w czasach znikającej normalności

- Tłumy na placu w Nantes, po informacji o zaginięciu jego samolotu, specjalnie mnie nie dziwiły. Co prawda nie jest wychowankiem tego klubu, ale został przez tutejszą społeczność zaadoptowany. Zjednał sobie ludzi zwykłą normalnością i dobrocią - o Emiliano Sali mówi Julien Soyer, dziennikarz zajmujący się Nantes w dzienniku "Ouest-France."
Zobacz wideo

- Spotkałem Emiliano w piątek, to fantastyczna osoba. Był taki szczęśliwy z tego, że dołącza do nas. Zachowywał się tak, jakby były to najlepsze dni jego życia. Słowa nie wyrażą szczęścia, jakie malowało się na jego twarzy, gdy zwiedzał klub i stadion - powiedział dyrektor wykonawczy Cardiff City, Ken Choo.

W piątek Emiliano Sala podpisał 3,5-letni kontrakt z 18. klubem Premier League. Argentyński napastnik stał się najdroższym zawodnikiem w historii Cardiff. Wg nieoficjalnych źródeł Walijczycy zapłacili za niego 15 mln funtów.

- Zaufanie jakim mnie obdarzono sprawia, że czuję się wyjątkowo. Nie mogę doczekać się spotkania z nowymi kolegami i rozpoczęcia wspólnej pracy - powiedział Sala zaraz po podpisaniu kontraktu.

Do Cardiff leciał w poniedziałek. W nocy tego samego dnia brytyjskie media poinformowały, że prywatny samolot Piper Malibu zaginął nad kanałem La Manche. Kilka godzin później potwierdzono, że na jego pokładzie znajdował się Sala. Wraku nie znaleziono do dziś...

- Nawet najzdrowsza osoba nie przetrwa w wodzie więcej niż kilka godzin. Osobiście uważam, że nie ma już nadziei na odnalezienie Sali żywego - powiedział w środę John Fitzgerald, szef departamentu badań lotniczych na Wyspach Normandzkich.

Skuteczniejszy tylko Messi

Transfer do Cardiff był dla Sali nagrodą za postępy, jakich dokonał w FC Nantes. Do klubu zarządzanego przez Waldemara Kitę trafił latem 2015 roku z Bordeaux. Tam jednak nigdy nie zabłysnął. W sezonie 2014/15, który w połowie spędził na wypożyczeniu w SM Caen, strzelił łącznie sześć goli. Tyle samo bramek zdobył w pierwszym roku gry dla klubu ze Stade de la Beaujoire.

W kolejnych rozgrywkach uzbierał 15 trafień, w poprzednich o jedno mniej. Na półmetku obecnego sezonu ma już 13 goli i dwie asysty. W klasyfikacji strzelców Salę wyprzedzają tylko wielkie gwiazdy - Kylian Mbappe, Edinson Cavani, Nicolas Pepe i Neymar. W pięciu największych ligach Europy z Argentyńczyków skuteczniejszy jest jedynie Lionel Messi.

Erik Bielderman na portalu BBC napisał, że gdyby Sala był Anglikiem, byłby Jamiem Vardym. Argentyńczyk, podobnie jak piłkarz Leicester City, lubi ustawiać się szeroko i być częścią zespołu, który bazuje głównie na kontratakach. Jest szybki, sprytny, ale też silny i odporny. Nazywają go "południowoamerykańskim wojownikiem." Jeszcze w czasach gry we francuskim Niort dorobił się ksywki "lokalny Tevez."

Sala to lis pola karnego, bardzo dobrze czuje się w grze głową. Cechy charakterystyczne sprawiają, że Premier League wygląda na ligę, w której powinien wyglądać jeszcze lepiej.

Cierpliwość na wypożyczeniach

Do dużego transferu Sala dojrzewał jednak długo. Do Bordeaux trafił jako 20-latek w trakcie sezonu 2010/11. Miejsce przenosin nie było przypadkowe. Bordeaux jest europejskim partnerem Proyecto Crecer, czyli ostatniego argentyńskiego klubu Sali.

Oficjalnego debiutu we Francji napastnik doczekał się dopiero 8 lutego 2012 roku w przegranym meczu krajowego pucharu z Lyonem. Młodzieniec narzekał na brak regularnej gry, szukał nowego pracodawcy. W Bordeaux wierzyli jednak, że jego talent rozwinie się na wypożyczeniach.

Sala trafiał kolejno do US Orleans, Niort oraz Caen. Szczególnie dobrze wypadł w dwóch pierwszych klubach, gdzie strzelał odpowiednio 19 i 20 goli w sezonie. W Bordeaux, które w 2015 roku zdecydowało się sprzedać do Nantes, nigdy tak skuteczny nie był. Kita zapłacił za piłkarza raptem milion euro. To był strzał w dziesiątkę.

- To jeden z lepszych technicznie napastników, który tu ostatnio trafił. Trochę to było dziwne, bo na początku wydawało się nam, że nie pasował do modelu gry Nantes. Szybko wszedł jednak w drużynę, bo po pierwsze miał jakość, po drugie nigdy nie odpuszczał, a po trzecie był skuteczny i strzelał ważne gole. Z 12 jego bramek w tym sezonie, aż 11 dawało “Kanarkom” punkty - mówi nam Julien Soyer, dziennikarz zajmujący się Nantes w dzienniku "Ouest-France." 

- Podobnie wyglądało to też w poprzednich latach. W rundzie rewanżowej ostatniego sezonu sześć z ośmiu jego trafień przełożyło się na punkty. Zresztą on pociągał za sobą drużynę. Jak koledzy widzieli, że biega od linii do linii i nie odpuszcza, to sami starali się bardziej. On nie był przy tym liderem w klasycznym tego słowa znaczeniu. Nie krzyczał, nie gestykulował, ale wpływał na zespół swoją postawą.

Zwykły w facet w czasach znikającej normalności

Na boisku Sala jest walczakiem, lubi konfrontacje. Poza nim zmienia się jednak nie do poznania. Dużo czyta, na wyjazdy nie rusza się bez książki. Lubi też grać na gitarze. Ci, którzy go znają twierdzą, że typowym widokiem każdego poranka w Nantes jest Sala siedzący przed kawiarnią ze swoim labradorem przy nodze.

Kibice francuskiego klubu przez cały styczeń trzymali kciuki, by ich napastnik nie opuszczał zespołu. Po jego transferze wielu podkreślało, że Nantes traci nie tylko doskonałego zawodnika, ale też świetnego człowieka.

- Cenię go za to, że w świecie, gdzie normalności jest coraz mniej, on cały czas pozostaje zwykłym facetem. Zresztą nie tak dawno bardzo mi pomógł. W lipcu zeszłego roku pojechałem na obóz Nantes pod Annecy. Zaparkowałem samochód na parkingu niedaleko hotelu drużyny. Gdy wieczorem chciałem wracać do domu, niechcący zatrzasnąłem w aucie kluczyki. Miałem tam cały sprzęt - wspomina Soyer.

- Na zewnątrz zostałem tylko z komórką. Dzwoniłem po pomoc, ale przez pół godziny nie dawało to efektów. Poszedłem szukać wsparcia do hotelu i natknąłem się na spacerującego Emiliano. Od razu zobaczył, że mam jakiś kłopot. Wyjaśniłem mu co się stało. Powiedział, że pogada z kierownikiem hotelu, ściągnął też rzecznika prasowego. Wszyscy uruchomili kontakty i przyjechał mechanik. Sala został ze mną do końca na dworze. Odszedł dopiero jak wsiadłem do swego samochodu.

- Wiem, że często odwiedzał też dzieci w szpitalu. Starał się jakoś im pomagać. Zawsze był cierpliwy i uprzejmy w stosunku do kibiców. Kiedyś jeden z jego kolegów opowiadał mi, że umówił się z nim na obiad, ale przed restauracją rozpoznali go kibice. Sala poszedł jeść dopiero po tym jak rozdał wszystkie autografy i spełnił wszystkie prośby o zdjęcia. Te tłumy na placu w Nantes, po informacji o zaginięciu jego samolotu, specjalnie mnie nie dziwiły. Co prawda nie jest wychowankiem Nantes, ale został przez tutejszą społeczność zaadoptowany. Zjednał sobie ludzi swoim stylem bycia.

- W czwartek wyjechał z Nantes bardzo szybko. Nie pożegnał się z kolegami z drużyny. Nie mógł załatwić wszystkich spraw administracyjnych, nie zabrał też na Wyspy swojego labradora. Dlatego wrócił na chwilę m.in. po to, by powiedzieć wszystkim “do widzenia”. Niestety wszystko na to wskazuje, że pożegnał się na zawsze... - kończy Soyer.

Więcej o:
Copyright © Agora SA