Siatkówka. Krzysztof Ignaczak: Żeby zostać Resoviakiem trzeba mieć twardy charakter i jaja. Nie czuje się już przed nami respektu

- Nie boją się naszego zespołu, nikt już nie bije pokłonów i nie prosi o litość. Dziś musimy walczyć jak równy z równym z każdą drużyną, która jest w PlusLidze - mówi w rozmowie ze Sport.pl prezes Asseco Resovii Rzeszów, Krzysztof Ignaczak.
Zobacz wideo

To trudny sezon dla Asseco Resovii Rzeszów. Zapowiadali walkę o podium PlusLigi. a po ponad połowie sezonu zasadniczego są na 11. pozycji. Zespół zmienił trenera, rozgrywającego i prezesa. Tym ostatnim został mistrz świata z 2014 roku, Krzysztof Ignaczak, który opowiedział o pierwszych tygodniach na nowym stanowisku i o tym, czy jego zespół jeszcze wróci do gry. 

W garniturze już się pan dobrze czuje? 

Krzysztof Ignaczak: Jest to ubiór oficjalny „pana prezesa”, ale chyba wciąż wygodniej czuję się w stroju sportowym, który jest bliższy memu sercu. Nadal można mówić, że minął krótki czas od momentu, kiedy zszedłem z boiska. Wciąż żyję emocjami czysto sportowymi. Zarządzanie taką spółką, jaką jest Asseco Resovia Rzeszów, to nie jest łatwe zadanie. Przede mną jeszcze dużo nauki i pracy. Od strony sportowej mam swój pomysł na tę drużynę i mogę zdradzić, że już myślimy nad kolejnym sezonem. To nie znaczy, że obecny sezon spisaliśmy na straty. Wierzę, że ten zespół ma potencjał. Po prostu nie pokazał go w pełni. Wraz z Gheorghe Cretu mamy nadzieję, że nasz poziom pójdzie w górę, ponieważ stać nas na dużo więcej. 

Koledzy z boiska, a obecnie pana podwładni, np. Łukasz Perłowski, mówią do pana „panie prezesie”? 

- To byli moi przyjaciele z boiska, chyba nikt by tego nie chciał. Oczywiście, jeśli wymaga tego formuła i jesteśmy na oficjalnych spotkaniach, to chłopaki zwracają się do mnie „panie prezesie”. Wiem natomiast, że to nie „panowanie” będzie ze mnie czyniło człowieka, który ma dowodzić tym klubem. Tytuły często zmieniają ludzi, ale ja absolutnie nie chciałbym, by tak było ze mną. Szczerość, której zawsze można się było po mnie spodziewać, powinna być domeną we wszystkim, co dalej będę robił.  

Uczy się pan powściągać emocje? 

- W karierze miałem różnych prezesów. Wydaje mi się, że młodszym pokoleniom przydałoby się pokazanie ścieżki, przez którą przechodziła moja generacja. Spotykaliśmy na niej ludzi, którzy reagowali dość spontanicznie lub wulgarnie. Były też osoby na bardzo wysokim poziomie, które potrafiły przekazać swoją wiedzę i emocje. Wydaje mi się, że to wszystko trzeba wypośrodkować i znaleźć model słusznego działania.  

Prezes czasami musi uderzyć pięścią w stół, być stanowczy i powiedzieć, co myśli. Powinien zachowywać się jak ojciec - poklepać, ale też ganić i karać. W dzisiejszej dobie rozwoju osobistego, można zauważyć, że w siatkówkę grają ludzie naprawdę bardzo inteligentni, którym niejednokrotnie wystarczy spokojniejsza rozmowa, by doszli do właściwych wniosków.  

Łatwo wchodzi się w buty człowieka, który przez ostatnie lata był odpowiedzialny za to, czym stawała się Resovia, Bartosza Górskiego? 

- Uważam, że Bartek zrobił fenomenalną pracę dla tego klubu i zostawił w nim kawał serducha. Poświęcił Resovii kawał życia i to dzięki niemu dziś klub wygląda tak, a nie inaczej. Rozstając się, powiedział mi, że zawsze mogę do niego zadzwonić.  

Dzwonił pan już? 

- Tak, nawet kilka razy. Mamy jeszcze sporo spraw do wyjaśnienia, a Bartosz bardzo chętnie dzieli się wiedzą. Służy pomocą, jest otwarty na współpracę, za co bardzo go szanuję. Podarowanie mu złotego karnetu nie było gestem na wyrost - ten człowiek już zawsze będzie miał tu otwarte drzwi, bo znamy wartość tego, co zrobił dla rzeszowskiego klubu.  

Łatwo było wrócić do Resovii po 2016 roku, kiedy klub, mimo tego, że pan nie chciał kończyć kariery, postanowił nie przedłużać z panem kontraktu? 

- Resovia zawsze była bliska mojemu sercu i nigdy się to nie zmieni. W tym klubie osiągnąłem największe sportowe sukcesy i dzięki niemu wypłynąłem na głębsze wody. 9 spędzonych w nim lat kosztowało mnie kupę zdrowia i uważam, że dołożyłem cegiełkę do tego, co działo się w zespole. Mam nadzieję, że jako prezes, który decyduje między innymi o rozwoju sportowym i kontraktach zawodników, również przyczynię się do tego, że klub powróci na zwycięskie tory. W mojej głowie jest formuła drużyny, w której zawodnicy będą chcieli zostać na dłużej i nie będą jej traktować jako przystani, w której skasują pieniądze i się wyleczą. I takie głosy słyszałem o Resovii, kiedy już nie byłem z nią związany. Będę się starał zmienić myślenie niektórych graczy. 

Nie odpowiedział mi pan na pytanie. To była łatwa decyzja: wrócić tam, gdzie się z panem rozstali wcześniej niż pan zakładał? 

- Absolutnie nie, a decyzja musiała zostać podjęta szybko. Na początku rozmawialiśmy o funkcji dyrektora sportowego, a następnie z dnia na dzień musiałem zastąpić Bartka, który zrezygnował z pracy. Lubię wyzwania, więc po zastanowieniu się zdecydowałem się zaryzykować. Nie będę jednak człowiekiem, który kurczowo trzyma się stołka. Jeśli moja wizja przyniesie oczekiwane efekty, to super, jeżeli nie, to będę gotów ustąpić, oddać obowiązki w ręce ludzi, którzy zajmą się klubem, na którym tak bardzo mi zależy.  

Przyszedł pan do klubu, zmieniono trenera, rozgrywającego i wyniki się poprawiły, bo nie zamykaliście już tabeli PlusLigi. Ostatnie porażki z ONICO i GKS-em zatarły jednak dobre wrażenie. A co jeśli 11. miejsce w tabeli to po prostu to, na co stać Resovię w tym sezonie? 

- Niektórzy mówią, że jesteśmy źle dobrani charakterologicznie, choć mamy potencjał. Wiem, że mamy w drużynie zawodników, którzy powinni grać zdecydowanie lepiej. Stąd zmiana na pozycji trenera. Uważam, że Gheorghe Cretu jest w stanie wycisnąć z tego składu o wiele lepsze wyniki. Poza tym mamy swoje problemy, jak każda ekipa. Trapią nas kontuzje, o których szkoleniowiec nie chce mówić, by nie szukać usprawiedliwienia. On sam nie powie, że nie ma chłopaków do trenowania, dlatego po prostu skupiamy się na tym, by znaleźć lek na całe zło. Fajne jest to, że zespół potrafi reagować, usiąść, zastanowić się nad problemami. Mam nadzieję, że dzięki temu w końcu pójdziemy do przodu. 

Co to za problemy? 

- Drużyna przegrywa na początku sezonu siedem kolejek z rzędu, co jest najgorszym startem w historii - to nie jest łatwa sytuacja. Nie buduje się wtedy pewności siebie, a ona jest bardzo ważnym czynnikiem, którego tej ekipie brak. Chłopaki nie potrafią uwierzyć w to, że potrafią grać w siatkówkę. 

Naprawdę mówimy o takim braku wiary w przypadku Mateusz Miki, który jest mistrzem świata 2014 i Damianie Schulzu, który ma złoto mundialu sprzed roku? Jak Mika może nie wierzyć, że potrafi grać w siatkówkę? 

- Nie zrozumie tego ten, kto nie był sportowcem. Można przeżyć dobry sezon, a następnie słabszy. Można nawet mieć trzy zwyżki formy w czasie jednych rozgrywek i to nie będzie nic wielkiego. Może być również tak, że zniżka formy nałoży się na cały zespół w jednym czasie. Wtedy jest trudno, a trzeba grać. Traci się pewność siebie, podczas gdy przeciwnicy, którzy grają z Resovią już nie podchodzą do niej jak do rywala, który pewnie przyjeżdża po trzy punkty. Nie boją się naszego zespołu, nikt już nie bije pokłonów i nie prosi o litość. Dziś musimy walczyć jak równy z równym z każdą drużyną, która jest w PlusLidze. Jedenaste miejsce na ten moment pokazuje stan faktyczny. Dziś nie ma szans na to, by z taką postawą dojść do szóstego miejsca i play-offów o mistrzostwo.  

Czy to jest komunikat, że Andrzej Kowal źle przygotował zespół do sezonu? 

- Nie będę się wypowiadał o osobach, które nie są już związane z naszym klubem. My musimy skupić się na sytuacji, z którą mierzymy się dzisiaj. Jeśli pokonany ten kryzys, to będziemy w przyszłości jeszcze silniejsi. 

Część zawodników Resovii ma długoletnie kontrakty, choć przykładowo nie ma go Rossard. Rewolucji kadrowej po tym sezonie nie ma się więc co spodziewać? 

- Grałem w Resovii przez 9 lat, a wcześniej opuszczałem Skrę czy AZS po kilku latach. Tak chciałbym ten klub budować -  pokazując, że jest to miejsce, w którym można skupić się na siatkówce, że jest to porządny zespół z bardzo dużym potencjałem, że niczego w nim nie brakuje. Mamy specyficznych kibiców, którzy potrafią dać w kość i dać się we znaki, ale potrafią też być wierni i wspierać. Żeby zostać Resoviakiem trzeba mieć twardy charakter i jaja. 

Rozmawiał pan o transferze Georga Grozera? 

- To trochę plotka. Rozmawiałem z nim, ale na zasadzie: „Hej, masz kontrakt? A może kiedyś do nas wrócisz?”. On odpowiedział w żartach, że jasne, może przyjść kiedy jestem prezesem, nawet na kolanach. To było aż tak poważne zobowiązanie, haha! Pewnie że chciałoby się wrócić kiedyś do wspomnień, bo Georg jest znakomitym atakującym, ale my też takiego mamy. Postawiliśmy na Damiana, udowodnił już, że grać potrafi. Po prostu potrzebował trochę czasu, by zaaklimatyzować się w Rzeszowie.  

Ciągle w Rzeszowie jest wiara w szóstkę? 

- Oczywiście. Jak dostaniemy dwa razy po głowie i nawet matematyczne szanse nam uciekną, to nie będę chodził i opowiadał, że nadal mamy cień nadziei. Przed nami ważne mecze w lutym i mam nadzieję, że wykorzystamy nasze szanse. Liczę na to, że rozmowy, które przeprowadziliśmy z chłopakami dadzą im pewność, że w nich wierzymy, i że wszystko jest jeszcze możliwe.

Więcej o:
Copyright © Agora SA