Wisła Kraków nie była w jego planach. Jarosław Królewski rzucił się w pomaganie na główkę

Chce zbudować największą polską firmę IT. Pomóc w tworzeniu samochodu elektrycznego. Wisły nie miał w planach. Samo wyszło. Właśnie razem z Kubą Błaszczykowskim i drugim wspólnikiem pożyczają klubowi 4 mln złotych. - Liczymy się z tym, że szybko ich nie odzyskamy - mówi Sport.pl Jarosław Królewski.
Zobacz wideo

„Wysłane z telefonu.  W toalecie, korku albo jakimś innym miejscu, w którym się spieszę” – wpisał sobie po angielsku w stopce maila. Zdarza się czasem – teraz akurat tę funkcję wyłączył – że piszącym do niego maile odpowiada sztuczna inteligencja. – To dobrze działało na moją mamę, nie denerwowała się, że coś mi jest – mówi Jarosław Królewski. Naukowiec, informatyk, właściciel firmy wycenianej na 75 mln dolarów, były amatorski piłkarz. 32-latek.

Do niedawna był znany przede wszystkim jako właściciel Synerise, firmy szybko rosnącej na rynku IT. Od kilku dni jest gwiazdą akcji ratowania Wisły. Włączył się do niej, gdy prezesem klubu został Rafał Wisłocki, przyjaciel z którym grał kilkanaście lat temu w Gliniku Gorlice. Początkowo tylko organizował zbiórkę pieniędzy wśród przedsiębiorców i sam robił darowizny, zachęcając innych do pójścia w swoje ślady. Ale szybko wciągnął się na całego. Mówi o sobie: jestem binarny. Zerojedynkowy. Albo coś robi na całego, albo wcale. I z tercetu próbującego ratować Wisłę: Rafał Wisłocki, Bogusław Leśnodorski („Pan Bogusław”, jak o nim mówi), Królewski, to ten trzeci stał się najbardziej widoczny.

Jarosław Królewski: - Kiedy się zorientowałem, że jednak trzeba wyłożyć na Wisłę własne pieniądze? Chwilę przed

 – Jarek jest showmanem, freakiem, jest kolorowy i wszyscy go kochają. Choć już go ostrzegałem, że media szybko ludzi wynoszą i szybko niszczą – mówi Bogusław Leśnodorski. - Ja tego naprawdę nie robię dla sławy. Takie akcje w moim środowisku: programistów, naukowców, są bardzo źle widziane. Nic na tym nie zyskam. Robię to dla mojego kolegi Rafała Wisłockiego i dla społeczności – tłumaczył niedawno Królewski w rozmowie ze Sport.pl.

Od kilku dni jest w wiślackim ciągu. Kraków, Warszawa, Londyn, Warszawa. Wzywa do zbiórek, szuka inwestorów, udziela wywiadów. Sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie spał. Wygląda i zachowuje się jakby grał w filmie o szalonym naukowcu. Czasem trudno za nim nadążyć. Za tempem mówienia, za angielskimi i naukowymi wtrąceniami. Akceleruje wizje, marżuje pasje i nie jest probabilistyczny. Jest binarny. A binarni muszą wliczyć w swoje działanie to, że czasem trzeba się będzie przebierać na lotnisku, jak Królewski podczas powrotu z Londynu do Warszawy.

– Chwilę przed – odpowiada na pytanie, kiedy się zorientował, że jednak będzie musiał wyłożyć na Wisłę większe pieniądze. W sobotę zdecydowali razem z Kubą Błaszczykowskim i jeszcze jednym wspólnikiem, którego nazwiska nie chce ujawniać, że pożyczą Wiśle 4 miliony złotych, po 1,33 mln każdy z nich. Od tego momentu walczą, żeby jak najszybciej uwolnić gotówkę i przelać ją piłkarzom do 16 stycznia. Zrozumieli w sobotnie przedpołudnie, że dalej jest przepaść: jeśli nie przeleją pieniędzy do 16 stycznia, piłkarze już pouciekają. Niektórzy i tak chcą odejść z Wisły. Szatnia – jak słyszymy od ludzi będących blisko drużyny - jest trochę zmęczona i tym co się działo w ostatnich miesiącach i sobą nawzajem. Odświeżenie kadry i tak byłoby potrzebne.  Ale dzięki temu, że Królewski, Błaszczykowski i ich wspólnik zdecydowali się wyłożyć swoje 4 mln, piłkarze już nie uciekną za darmo.

Kim jest trzeci pożyczający pieniądze Wiśle? „Wiślak z krwi i kości, doświadczony w biznesie, wprowadzał spółki na giełdę”

- Ja byłem inicjatorem akcji, a gdy jesteś inicjatorem, to zawsze musisz się liczyć z tym, że nie pociągniesz ludzi za sobą i to ty będziesz musiał sam zapłacić. Zawsze mam jakiś zapas, więc wiedziałem że dam radę. Ale mimo wszystko potrzebowałem wspólników. Kubę przekonałem w sobotę po 11. Trzeci wspólnik był już wówczas przekonany – opowiada Sport.pl Królewski. Kim jest ten trzeci? – Na pewno nie Wojciech Kwiecień – mówi Królewski (Kwiecień, właściciel sieci aptek, chciał zainwestować w Wiśle jeszcze przed tragikomedią w wykonaniu Matsa Hartlinga i Vanna Ly). – To człowiek starszy ode mnie, z doświadczeniem w biznesie, wprowadzał spółki na giełdę. Wiślak z krwi i kości. Czy z branży technologicznej? Nie do końca. Kiedyś, ale teraz nie – mówi Królewski. Decyzję podejmowali w pośpiechu, wiedzą, że na zwrot tych pieniędzy poczekają długo. – Najważniejsze żeby spłacić piłkarzy. Chcemy się oczywiście w umowie pożyczki zabezpieczyć czasowo. Ale też przyjmujemy, że ryzyko jest bardzo duże. I musimy się liczyć z tym, że szybko tych pieniędzy nie odzyskamy – mówi.

Chciałby zbudować największą w Europie firmę zajmującą się sztuczną inteligencją. Chciałby pomóc stworzyć samochód i rower elektryczny ze sztuczną inteligencją (nad nimi pracuje inna firma, RDLabs). Za miesiąc ma wydać w PWN książkę „Algokracja” o potędze algorytmów i sztucznej inteligencji. To już druga książka. Pierwszą wydał niedługo po studiach. Gdy kończył studia, był już wykładowcą na swojej AGH. A studia - socjologia i programowanie – łączył z etatową pracą. Do tego jeszcze się udzielał w uczelnianym AZS. Przed studiami, w latach 2002-2006, grał w Gliniku Gorlice z rodzinnych stron. – Jeszcze trochę kopię. Mozolnie, ale coś tam potrafię – mówi. W Gliniku grał z Rafałem Wisłockim, z którym poznali się wcześniej na zawodach sportowych. Dziś jest sponsorem Glinika. Wspiera też UKS Staszkówka Jelna, kobiecy klub z wioski na Podkarpaciu. - Trenują tam nawet reprezentantki Polski w swoich kategoriach wiekowych – mówi Królewski. Grał ostatnio przeciw nim w towarzyskim meczu i – cytat - dziewczyny tak jego drużynę złoiły, że strach.

Jarosław Królewski i irracjonalna droga z małej wioski do wielkiego biznesu

Królewski pochodzi z Hańczowej, małej wioski położonej niedaleko uzdrowiska Wysowa-Zdrój. I jak sam mówi, jest dość irracjonalne, że chłopak z małej Hańczowej dziś spotyka się kilka razy w roku z prezesem wielkiego Microsoftu, że ten chłopak ma firmę nagradzaną w plebiscytach i mającą klientów na całym świecie.

Przez ostatnich kilkanaście lat nie kibicował aktywnie. Nie miał kiedy. Mówi, że nawet przyjaźń z Wisłockim zaniedbał przez pracoholizm. Aż zobaczył na Facebooku, że to Wisłocki będzie teraz ratował Wisłę. I uznał, że to jest ten moment, gdy przyjaciel go potrzebuje.

Nie kibicował, ale piłkarskich znajomych ma. Dzięki pracy. Kubę Błaszczykowskiego poznał przed Euro 2012. Pierwsza, garażowa firma Królewskiego robiła aplikacje i strony internetowe. Jednym z pierwszych jej klientów był Kuba. Tomek Zawiślak, najbliższy przyjaciel Roberta Lewandowskiego,  pomagał Królewskiemu, gdy Synerise startowało w Warszawie, poznali się na spotkaniach klienckich i zaprzyjaźnili. Synerise zatrudnia dziś po 75 osób w Krakowie i Warszawie, a Królewski przeprowadził się do Warszawy w 2017.

A skąd znajomość z Mathieu Flaminim (byłym piłkarzem Arsenalu i Milanu, a dziś Getafe), z którym w weekend rozmawiał długo o Wiśle i wrzucił na Twitterze ich wspólne zdjęcie zrobione jakiś czas temu? Poznali się w trzy miesiące temu w Londynie podczas konferencji Milken Institute. Flamini inwestuje w nowe technologie i nowe źródła energii. Podczas kolacji organizowanej przez Michaela Milkena i Pekao SA i Michaela Milkena zaczęli rozmawiać. Dziś Królewski pomaga Flaminiemu w niektórych przedsięwzięciach. np, przy uruchomieniu globalnej platformy sprzedażowej.

Szansa na inwestora dla Wisły? Teraz 65 procent. Królewski: Przede mną kolejna wyprawa

Flamini sam zaoferował pomoc w sprawie Wisły, ma skontaktować Królewskiego z właścicielami klubów, których zna. – Czyli szykuje mi się kolejna wyprawa – mówi Królewski. – Tego, żeby Flamini sam zainwestował w Wisłę nawet mu nie proponowałem. Już wcześniej wiedziałem, że go nie interesuje inwestowanie w tej branży, a z nim rozmowa jest konkretna. Inwestor musi być przekonany do tego co robi, musi chcieć i mieć pomysł– mówi. Ilu biznesmenów z tych, z którymi rozmawiał w Londynie w weekend, chce coś z Wisłą zrobić? – Każdy chce ze mną dalej o Wiśle rozmawiać. Czyli chyba konwersję  mam niezłą – mówi Królewski. Przed wylotem do Londynu szansę na inwestora dla Wisły oceniał na 50 procent. Teraz na 65 procent. Ale to nadal może być również inwestor z Polski. – Tu jest 50 na 50, z Polski czy z zagranicy. I podkreślmy: Wisła jest do dokapitalizowania, a nie koniecznie do sprzedania. Wisła na sprzedaż – to bardzo brzydko brzmi – tłumaczy. Sytuacja klubu jest nadal bardzo trudna, bo poprzednie władze zmarnowały mnóstwo czasu. – Ale nie tracę wiary. Na rynku globalnym jest nadpodaż pieniądza, gdy pieniądz stoi, to traci na wartości. Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno przyciągnęlibyśmy te pieniądze do Wisły. Ale czasu nie ma.

Gdy on leciał do Londynu, Komisja ds. Licencji PZPN odwiesiła i ponownie zawiesiła licencję Wisły. Jeśli to się nie zmieni, to Wisła nie zagra wiosną w ekstraklasie - Werdykt komisji licencyjnej przyjąłem ze spokojem. Spodziewałem się, że tak może być. Mam nadzieję że teraz, po naszej pożyczce, sytuacja jest już inna – mówi Królewski. Komisja ds. Licencji czeka na prognozę finansową Wisły, ale niepokoi ją też stan właścicielski, to czy akcje należą do TS Wisła, czy jednak grupy Matsa Hartlinga. - Gdybym nie wierzył, że to TS jest właścicielem akcji, to nie parłbym tak do przodu – mówi Królewski.

Królewski nie zbiera na jacht

Dlaczego w ogóle prze w tej sprawie tak do przodu, i dokłada do ze swoich pieniędzy do Wisły, zamiast do jachtu? W wywiadzie dla Sport.pl mówił, że robi to, bo go irytuje bierność, chce budzić społeczną odwagę. Podczas tego wystąpienia w Nowym Jorku, po którym poznał Flaminiego, też mówił o odwadze. – Ludzie na świecie cenią naszą pracowitość, ale dziwią się, dlaczego jesteśmy tacy zachowawczy  - mówi. Na jacht nie zbiera w ogóle. Mówi, że nigdy nie będzie szukał swojego nazwiska na listach najbogatszych Polaków. – Nigdy nie będę szukał i nigdy tam nie będę. Nie chcemy być bogaci. Ani ja, ani moja żona. Chcemy być tak średni jak się da, bo to nam pozwala trzymać harmonię i sprawia, że nie przewraca nam się w głowach. W życiu się dużo dzieje i trzeba rozdawać pieniądze na bieżąco. Jakieś 70-80 procent moich zarobków rozdaję. Na różne cele. Nie ma piękniejszej rzeczy niż sprawiać, że ludzie przy tobie rosną, są radośni. Robię to, bo chcę czuć taką siłę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.