Wisła Kraków. - Najpóźniej w weekend będę wiedział, czy możemy być spokojni o pierwsze 4 mln inwestycji - mówi Sport.pl Jarosław Królewski

- Ja tego nie robię dla sławy. Takie akcje w moim środowisku: programistów, naukowców, są bardzo źle widziane. Robię to dla Rafała Wisłockiego i dla społeczności. Żeby zachęcić do odwagi - mówi Sport.pl Jarosław Królewski, właściciel informatycznej firmy Synerise, który zaangażował się w ratowanie Wisły
Zobacz wideo

Paweł Wilkowicz:  Jak to się stało, że niekojarzony z futbolem właściciel firmy informatycznej  z dnia na dzień staje się jednym z liderów grupy ratującej Wisłę Kraków? I to liderem głośnym.

Jarosław Królewski: - Pojawiłem się, gdy w Wiśle wybrali Rafała Wisłockiego na prezesa. Rafała znam od dzieciństwa, grałem z nim w piłkę, wiem że to jest dobry człowiek.  Jest chłopakiem z małej miejscowości, a ja jestem z wioski jeszcze dziesięć razy mniejszej. Poznaliśmy się w dzieciństwie na zawodach sportowych, chodziliśmy do tego samego liceum, graliśmy razem przez trzy lata w Gliniku Gorlice. Gdy zobaczyłem, że Rafał został prezesem Wisły, wiedziałem, że nie mogę zostawić go samego z tym wszystkim. On nie jest zawodowym menedżerem i zostałby tam stłamszony. Tylko żeby pan dobrze zrozumiał: ja w ogóle nie kwestionuję jego klasy i intelektu, chodzi tylko o specyficzne umiejętności menedżerskie i sytuacje, w której mało który człowiek na świecie odnalazłby się i chciał podjąć ryzyko. Wpływ miało również to, że rękawicę podjął Bogusław Leśnodorski. Gdy wybrano Rafała, ja akurat byłem chory i nie mogłem pracować kreatywnie w swojej branży, więc stwierdziłem, że w takim razie pomogę jemu.

A gdy tercet egzotyczny z Polski, Szwecji i Kambodży przejmował Wisłę za złotówkę, to Rafał Wisłocki pana pytał o zdanie?

Nie, bo ja byłem ostatnio mocno wyłączony z bieżących spraw, zajęty pracą. Myślę, że to był etap podejmowania w klubie zupełnie nieracjonalnych decyzji. Dziś, gdy na to patrzę, to czuję się wręcz upokorzony tym, że coś takiego mogło zdarzyć się w Polsce. Ale nie rozmawiałem z Rafałem, gdy ci ludzie przejmowali Wisłę. Ja w sprawy klubu włączyłem się dopiero gdy zobaczyłem na Facebooku że Rafał został prezesem. Przez ostatnie lata nawet nie mieliśmy z Rafałem regularnych kontaktów, bo ja jestem typem pracoholika, nie mam życia towarzyskiego za wiele. Kontakty urwały się po studiach, gdy jeszcze łączył nas AZS. Ale na tyle sobie ufamy, że ruszyłem na pomoc.

Ale jest pan kibicem Wisły?

Nie, sympatie klubowe miałem w dzieciństwie. Wiem, że Rafałowi coś tam wyciągali ostatnio, więc od razu powiem półżartem: nie była to Legia, ani Cracovia. Przez ostatnich kilkanaście lat nie angażowałem się emocjonalnie w kibicowanie żadnemu klubowi. Gdybym miał przyjaciela w innym klubie, gdyby ten przyjaciel robił coś ważnego dla dużej społeczności, to pomagałbym teraz temu innemu klubowi.

Chętnych do pomocy przy Wiśle jest teraz wielu. Tylko niewielu wykłada swoje pieniądze. Pan – tak.

My dopiero budujemy w Polsce tradycję filantropii. Jeszcze nie nauczyliśmy się rozsądnego pomagania, które jest często inwestycją w przyszłość i to długoterminową inwestycją. Ja specjalizuję się akurat w takiej dziedzinie wiedzy, w której nie ma ściemniania, udawania, jest wymagana transparentność. Albo pan robi rzeczy innowacyjne, albo pana nie ma w globalnej rozgrywce. Moja firma Synerise zajmuje się sztuczną inteligencją i big data. My dziś jesteśmy na tyle ambitni i konkurencyjni, że regularnie spotykamy się z liderami i zarządami takich firm jak: Microsoft, Dell, McKinsey. Dzieje się tak dlatego, że staramy się być szczerzy i merytokratyczni. Obracamy się wśród ludzi, którzy chcą zmieniać świat, a nie myślą tylko o szybkich interesach. I ja też nie chcę, żeby Wisła była tylko interesem do zrobienia. Przed Wisłą zaangażowałem się w projekt nauczania sztucznej inteligencji w przedszkolach i szkołach. Drażniło mnie, że my nie robimy w Polsce takich inwestycji. Chiny inwestują, Stany inwestują, a my od dwóch lat nie zrobiliśmy nic w sprawie sztucznej inteligencji która będzie decydowała o całej naszej gospodarce. Postanowiłem, że razem z moimi partnerami, klientami, przyjaciółmi będziemy dotować nauczanie sztucznej inteligencji. W tym roku uruchomimy 1500 klas. Oczywiście najłatwiej byłoby otworzyć taką pierwszą szkołę w Warszawie czy Krakowie. Ale zaprosiłem tych wszystkich moich przyjaciół i partnerów do mojej rodzinnej wsi. Hańczowa była wtedy zasypana śniegiem, więc niektórzy mieli ogromne problemy z dotarciem. Był to okres świąt, a mimo to jedni z najważniejszych ludzi w kraju jeśli chodzi o biznes pojawili się tam. I pierwsza szkoła w programie została otwarta właśnie w malutkiej małopolskiej wsi i liceum moim oraz Rafała. Chciałem pokazać, że jesteśmy w stanie budować i dbać o kraj oddolnie, że technologie pomagają przekraczać granicę. Trochę podobnie jest z Wisłą. Chciałem obudzić ludzi. Zachęcić do działania. Trzeba pokazać, że umiemy i chcemy budować nawet pod presją czasu. To wygląda na wielki absurd: kraj z tyloma milionami mieszkańców, tyloma inwestorami, a problemem jest nawet spłata tego najpilniejszego  długu Wisły.

Strzelają już do pana, że się pan lansuje?

Czekam aż coś znajdą mocnego. Ja tego naprawdę nie robię dla sławy. Takie akcje w moim środowisku: programistów, naukowców, są bardzo źle widziane. Nic na tym nie zyskam. Robię to dla Rafała i dla społeczności. Gdy mieszkałem w tej mojej wiosce to piłka - prócz książek - była jedyną odskocznią od szarej rzeczywistości. Mój Glinik Gorlice to było marzenie małego chłopaka, przeżywałem każdą jego bramkę i porażkę. Teraz jest mi okropnie przykro z powodu tych wszystkich młodych ludzi, którzy przeżywają to co się dzieje z ich ukochanym klubem, co czytają w mediach. Nie chciałbym, żeby zobaczyli, że można taki wielki klub po prostu spuścić w dół z powodu kilku osób. I co gorsza, że w całym naszym społeczeństwie nie znaleźli się ludzie odważni, nawet trochę romantyczni, którzy chociaż spróbują. Widząc, że piłkarze poświęcali się ponad pół roku, czekając na pieniądze. Chciałem pokazać, że są jeszcze ludzie którzy mają jaja jak prezes Leśnodorski. To jest ważne dla Wisły, ale również dla całego społeczeństwa. Choćbym miał stracić swój czas i pieniądze.

Co jest największym problemem Wisły?

Czas. To jest najgorsza rzecz, jaką poprzedni zarządzający mogli Wiśle zrobić: skazać ją na taką gonitwę w poszukiwaniu rozwiązania. Gdybyśmy tylko mieli więcej czasu, to więcej osób by się tym zainteresowało. A teraz Wisła jest pod ścianą. Renomowany inwestor nie działa w warunkach takiego pośpiechu. Dlatego trzeba sobie powiedzieć: ratowanie Wisły to musi być akcja w imię wartości, jakiegoś wspólnego dobra, a nie w imię stopy zwrotu. Trzeba znaleźć ludzi, którzy powiedzą: zaryzykuję, rzucę się w to, choć nie da się racjonalnie powiedzieć, że te pieniądze mi szybko dadzą jakiś profit. Trzeba zadziałać tak, jak się dziś dzieje na świecie w przypadku najśmielszych inwestycji jak Tesla czy Apple, jak działał Bayern ratując Borussię lub Microsoft ratując Apple. To nie jest tak, że zainteresowania Wisłą nie ma. Jest, nawet spore, tylko żaden z inwestorów nie jest na zaawansowanym etapie rozmów, bo dopiero niedawno pan Bogusław z zespołem nieco uporządkował stan prawny.

A pan nie chciał się w to rzucić na całego i przejąć Wisłę?

No pewnie, że mnie to kusi. Ale moja firma nie jest teraz na tym etapie, żebym mógł tak szeroko wejść w Wisłę, bo chciałbym stworzyć największą polską firmę informatyczną i wolałbym na razie inwestować w inne obszary. Na pewno byłoby to do zrobienia w większym gronie, przy jakimś finansowaniu długiem, na pewno chodzi mi to po głowie, ale to jeszcze nie czas, żeby to zrobić. Moim celem na dziś jest znalezienie dla Wisły inwestorów. Dlatego jestem w Londynie, mam tu 13 spotkań w sprawie Wisły. I nie chodzi mi o inwestorów pokroju tych, którzy ostatnio przejmowali Wisłę, tylko ludzi z pierwszej ligi. Takich którzy będą mieli pieniądze nie na pokrycie długów, ale na kilka lat działania. Ważne jest też, żeby Wisła była pod dobrą opieką menedżerską. Żeby byli tam ludzie z planem, umiejący zarządzać. Tacy którzy zrobią z Wisły sprawnie funkcjonującą machinę biznesową. Czas nam nie sprzyja, początek roku to nie jest moment, w którym tacy ludzie mają dużo czasu na spotkania. A Wisła nie jest łakomym kąskiem. Ale nie tracę wiary. A może czegoś się przy okazji nauczę.

W jakiej roli pan tam jedzie?

W imieniu Wisły weryfikuję, czy ktoś jest nią poważnie zainteresowany, to znaczy: czy poświęci czas, ludzi, pieniądze, by zbadać czy warto zainwestować. I jeśli znajdę takich poważnych partnerów, to przekażę to Wiśle. Natomiast nie będę o niczym decydował.

Spółka z branży informatycznej, Kraków, klub piłkarski – brzmi znajomo. Przykład Janusza Filipiaka pana nie zachęcał, żeby jednak samemu zaryzykować?

My jesteśmy bardzo odważną spółką. Nasze największe atuty to jeden z największych w Europie Środkowej zespołów zajmujących się sztuczną inteligencją i duża rozpoznawalność. Zdobywamy cenne nagrody, ostatnio zajęliśmy drugie miejsce w konkursie Microsoftu, w którym wzięło udział 30 tysięcy firm, zostaliśmy wybrani przez EY globalnie spółką o jednym z największych potencjałów technologicznych, jedną z nielicznych w Europie. Mamy umiejętności, mamy znajomości. Ale nie jesteśmy firmą, która podoła finansowaniu Wisły, tak jak Comarch finansuje Cracovię. Jesteśmy wciąż za mali. My sami czasami musimy sięgać po zewnętrzne finansowanie. Nie mamy tyle wolnej gotówki. Natomiast kapitał intelektualny, umiejętność szukania niestandardowych rozwiązań do nasza domena, wiele rzeczy jesteśmy w stanie zrobić z naszymi partnerami. Wspólne inwestycje są możliwe. Mamy siły, żeby to zorganizować. Zresztą w przyszłym tygodniu będę się widział z Januszem Filipiakiem w Teatrze Słowackiego, mamy jakieś wspólne wydarzenie związane z AGH, obaj kończyliśmy tę uczelnię. W domu na wsi mam przewodnik użytkownika Windows 3.11 - 500 stron. Czytałem jako mały chłopiec. A dziś widuje się z prezesem Microsoftu, w tym roku trzykrotnie, wymieniam z nim maile, to jest irracjonalne, że taka ścieżka z małej miejscowości jest możliwa. Ale gdyby rzeczy trudne nie były możliwe, to Lewandowski nie grałby w Bayernie, a Kuba Błaszczykowski nie pokonałby trudności rodzinnych, stając się człowiekiem z taką klasą. Trzeba odwagi.

A to podwyższenie kapitału Wisły o 4 mln złotych nie jest skrojone właśnie pod takich wspierających jak pan? Można objąć akcje za relatywnie niedużą sumę.

Proszę mi wierzyć, że w sprawie podwyższenia kapitału mamy jeszcze parę spraw w zanadrzu, które was mocno zaskoczą. To nam daje możliwość zastosowania pewnych innowacyjnych rozwiązań. Po moim wyjeździe do Londynu może się okazać, że takie rozwiązania nie są już potrzebne, oby tak było. Ale mamy dodatkowe narzędzie, jeśli będzie trzeba. Może zrobimy kilka rzeczy jednocześnie. Podwyższenie kapitału jest oczywistym sygnałem dla rynku: oczekujemy ruchu na poziomie 4 mln złotych, kapitału w takiej wysokości, który przyjdzie do klubu w zamian za akcje. Ale nie zdecydowaliśmy, w jaki sposób te 4 mln na bieżące funkcjonowanie pozyskamy. W grę wchodzi też kredyt na taką sumę z dobrym oprocentowanie. Wszystko po to, by zyskać trochę czasu i przygotować klub do sprzedaży na dobrych warunkach, a pożyczkę spłacić gdy zaczną wpływać dochody z meczów itd. Jeśli pan pyta, czy ja będę brał udział w takim dokapitalizowaniu Wisły, to odpowiadam: nie wiem. Ale jeśli będzie trzeba, to jestem na taki wypadek zabezpieczony. I myślę że jest wokół klubu grupa osób myślących bardzo podobnie. Najpóźniej w weekend będę wiedział czy możemy być spokojni o pierwsze 4 mln inwestycji.

Na razie zaczął pan akcję „50 tysięcy dla Wisły”, szukając wśród przedsiębiorców chętnych do ratowania Wisły. Pierwsze pieniądze z niej już przekazano piłkarzom.

Wpłynie więcej, myślę że mamy już zapewnione około 350 tysięcy. I wierzę, że to tylko początek. Akcja trwa dopiero kilka dni, firmy potrzebują czasu na namysł, to nie jest tak na pstryknięcie palców: wyjąć z budżetu 50 tysięcy, uzasadnić na co się wyjmuje i przesłać. Pieniądze z tej zbiórki przeznaczamy na wypłaty i na rzeczy najważniejsze dla Wisły. I gwarantuję że nie ma najmniejszego ryzyka, że te pieniądze trafią w niepowołane ręce. Ryzyko jest zerowe. Nie wyjdzie żaden przelew, który nie zostanie zweryfikowany. Wisła ma dziś cztery drogi działania, które musi prowadzić jednocześnie. Jedna to zbiórki publiczne, one dodają siły, wiary i są fundamentem. Są bardzo potrzebne, bo sprawiają, że rozmowy o przyszłości klubu będą się toczyć w sytuacji mniej podbramkowej. To jest tlen dla Wisły. Druga droga to szukanie inwestorów strategicznych. Trzecia to podtrzymywanie wiary, że to się skończy dobrze bez defetyzmu, bo ostatni okres był bardzo trudny. Czwarta – szukanie innowacyjnych pomysłów na ratowanie klubu. Ale o tych ostatnich nie mogę mówić głośno.

Był podobno inny pomysł na wykorzystanie pieniędzy ze zbiórki: spłacić całość zobowiązań wobec Martina Kostala, czyli ponad 130 tysięcy złotych, sprzedać szybko Słowaka, a za pieniądze z jego transferu spłacić kilku następnych piłkarzy.

To że zdecydowaliśmy się w czwartek na opcję: mniej pieniędzy, ale dla dużej grupy piłkarzy i sztabu nie oznacza, że w międzyczasie nie załatwimy sprawy Martina Kostala. Powiem więcej: nam już udało się spłacić pana Kostala. A wszystkie przelewy ze względu na różne czasy okien bankowych powinny dotrzeć do piłkarzy najpóźniej w piątek około południa. Wiemy, że to są drobne dla piłkarzy pieniądze, ale są. Wypłacając je wszystkim dajemy znak, że Wisła nie ucieka od swoich zobowiązań.

Wisła zagra wiosną w ekstraklasie?

Gdyby to było moje przedsiębiorstwo, to byłbym właściwie pewien, że je z obecnego stanu wyprowadzimy na tyle, że Wisła pierwszą falę problemów przetrwa. Pytanie, co dalej. Dlatego chcę użyć swoich kontaktów właśnie po to, żeby zapewnić jak najlepszy dalszy ciąg, rozpocząć poważne rozmowy. Nie wrócę z Londynu z inwestorem na koniu, ale z ogromnym potencjałem. Jeśli Wisła przetrwa ten pierwszy okres, to myślę że ma 50-60 procent szans na to, że znajdzie się też inwestor strategiczny. Na razie mam zaciśnięte kciuki przed piątkowym spotkaniem delegacji z Wisły z Komisją Licencyjną. Uważam, że zrobiliśmy dużo, żeby licencja została odwieszona, wierzę, że spotkanie da właśnie taki efekt. Ale rozumiem też że wobec przepisów wszystkie kluby muszą być równe. Uszanuję każdą decyzję i zapewniam, że po decyzji niekorzystnej nie poddamy się. Będę pomagał, jak tylko się da.

A co z akcjami, o których Mats Hartling mówi, że należą do niego? Polscy prawnicy których pytała Wisła mieli orzec, że nie należą do Szweda. Ale co powie sąd w Sztokholmie, wpisany w umowie jako właściwy?

Ja wierzę w to, że żaden sąd, nieważne czy w Polsce czy w Szwecji, nie będzie się w stanie pod czymś takim podpisać. Bo to byłby absurd i nieprzyzwoitość. Ja działam tak, jakby coś takiego nie miało prawa się zdarzyć. A jeśli nawet się zdarzy, to będzie się toczyło tak długo, że teraz i tak trzeba biec i ratować Wisłę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA