Portugalia - Polska. Jerzy Brzęczek nie chce, ale musi. Selekcjoner znów rotuje składem kadry, bo zmusza go do tego pech

Robert Lewandowski, Kamil Glik i Maciej Rybus nie zagrają w reprezentacji Polski w kończącym tegoroczną Ligę Narodów meczu z Portugalią. A przecież w kadrze mogliby wystąpić także Arkadiusz Reca, Artur Jędrzejczyk czy Taras Romanczuk. Mogliby, gdyby nie ich kłopoty zdrowotne. Te od początku kadencji Jerzego Brzęczka prześladują jego piłkarzy.

Jerzy Brzęczek od początku kadencji miał pod dostatkiem dwóch rzeczy: wsparcia i pecha. Te pierwsze dawało mu do tej pory spokój w pracy. Mimo niepowodzeń trudno było usłyszeć z ust prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, czyli pracodawcy Brzęczka, choćby jedno słowo krytyki skierowane w stronę szkoleniowca. Powściągliwi byli również dziennikarze, którzy pamiętali równie trudny i nieefektowny start Adama Nawałki. Nawet niecierpliwi kibice, chcący zaraz po mistrzostwach świata w Rosji szybkiego pokazu naszej siły, po raz pierwszy zagwizdali na reprezentację dopiero po jej czwartym meczu bez zwycięstwa (Nawałka na gwizdy nie czekał nawet jednego). Ale ani Boniek, ani też nikt inny nie da Brzęczkowi tego, czego mu brakuje najbardziej: fartu. Zamiast tego trener zmaga się z plagą kontuzji, problemów kadrowiczów z grą, zawirowań i jeszcze raz kontuzji. Tak jak przed spotkaniem z Portugalią w Guimaraes.

Jurek Budowniczy łata dziury

Żart Jakuba Wawrzyniaka, który kilka lat temu stwierdził z przekąsem, że w reprezentacji zastępuje piłkarza, który nie istnieje, nabrał nowego wymiaru. Brzęczek od początku ma równie palący problem: wciąż musi zastępować piłkarzy, którzy istnieją, ale których nie ma do dyspozycji. Pewniakiem do gry w zespole nowego selekcjonera był Maciej Rybus, który przed debiutanckim zgrupowaniem nabawił się pozornie niegroźnej kontuzji pachwiny. Jak już wiemy, mecz z Krasnodarem odbił się czkawką bardziej, niż ktokolwiek się spodziewał i zabrał obrońcy Lokomotiwu Moskwa dwa miesiące. Gdy Rybus pojawił się w Warszawie na krótkiej konsultacji u doktora Jacka Jaroszewskiego, wszyscy sądzili, że już w październiku reprezentacja będzie mogła z niego skorzystać. Ale nie mogła ani w październiku, ani też w listopadzie. Dopiero ostatnio 29-latek wrócił na boisko i zagrał pierwszy mecz od dawna. Jeżeli selekcjoner będzie chciał skorzystać z Rybusa to okazję będzie miał dopiero na wiosnę.

Pod nieobecność Rybusa piłkarzem, który mógł zapewnić nam choćby chwilowy spokój na lewej stronie, miał być Arkadiusz Reca. Za sobą miał niezłą rundę w Ekstraklasie i transfer do Atalanty Bergamo za cztery miliony euro. Dodatkowo na boku obrony grywał już w kadrze U-21 Marcina Dorny. A po pierwszym meczu z Włochami w Bolonii wydawało się wręcz, że oto Rybusowi wyrósł poważny konkurent. Każdy kolejny mecz młodego piłkarza był jednak drogą w dół. Jego dotychczasową przygodę z kadrą podsumowało drugie spotkanie z Italią w którym Reca był przez Włochów niemiłosiernie ogrywany. Znaczny wpływ miał na to stan zapalny stopy, z którym Reca przyjechał do Katowic. Ale zagrał i zagrał słabo, a na kolejne zgrupowanie w ogóle nie dostał powołania. Po pierwsze: bo uraz stopy wciąż mu dolega. Po drugie: bo w klubie nie gra w ogóle. Do tej pory w Atalancie zanotował zaledwie 90 minut.

Prawy do lewego, bo trzeba grać o wynik

W ciągu dwóch miesięcy Brzęczek stracił więc dwóch obrońców w których widział piłkarzy mogących wyleczyć kadrę z niemocy na lewej flance. Rybus nie rozegrał u niego ani jednego meczu, Reca zagrał trzy, ale wyróżnił się tylko w debiucie. Brzęczek więc dwoił się i troił by znaleźć kolejną alternatywę. W meczu z Portugalią na lewej stronie zagrał na przykład Artur Jędrzejczyk, który właśnie na tej pozycji rozegrał turniej życia podczas Euro 2016 we Francji. Ale szybko przekonaliśmy się, że to nie było to. Zbyt wolny, zbyt przewidywalny dla rywali, zbyt niedokładny – obrońca Legii Warszawa nie przez przypadek w klubie został przesunięty na środek obrony. A gdy kilka dni temu okazało się, że być może Jędrzejczyk i tak będzie musiał znów zagrać na lewej stronie, bo innych kandydatów brak (ani Rafałowi Pietrzakowi, ani Hubertowi Matyni Brzęczek nie ufa na tyle, aby postawić na nich od początku) to piłkarz zgłosił problem ze stawem skokowym. Po konsultacji opuścił Gdańsk i wrócił do Warszawy.

W końcu selekcjoner poddał się i zrobił to, przed czym bronił się tak długo: na lewej stronie postawił na prawego obrońcę Bartosza Bereszyńskiego, który na tej pozycji dwa razy zagrał u Adama Nawałki. Nikt nie ma wątpliwości, że obrońca Sampdorii Genua dużo lepiej czuje się na drugiej flance i zapewne tam będzie grał, ale w tej sytuacji Brzęczek nie miał wyjścia. Na dodatek sprawy nie ułatwiła mu presja wyniku, bo reprezentacja nie potrafi wygrać meczu od pięciu spotkań. Czasu na eksperymenty już nie ma, a 47-latek i tak musi się na nie porywać. Ale nie dlatego, że chce, a dlatego, że musi. Lewa obrona jest tego najlepszym przykładem.

Bez gwiazd, czyli z problemami

W meczu z Portugalią nie zagrają dwie gwiazdy reprezentacji: Robert Lewandowski i Kamil Glik. O kontuzji tego drugiego powiedziano już wszystko. W meczu Ligi Mistrzów z Brugią stoper Monaco doznał urazu pachwiny i ostatecznie w ogóle nie przyjechał na zgrupowanie. W jego miejsce Brzęczek powołał ThiagoCionka, który – choć wcześniej nie miał miejsca w koncepcji trenera – ma we wtorek zagrać u boku Jana Bednarka. Równie bolesną stratą jest absencja Roberta Lewandowskiego, który z kadrowiczami trenował do soboty, ale w niedzielę rano opuścił Gdańsk i poleciał do Monachium. Najpierw taką decyzję zasugerował sztab medyczny, później przychylił się do niej Brzęczek. Selekcjoner poszedł na rękę piłkarzowi, który przecież w Guimaraes miał zagrać od pierwszej minuty. W sztabie kadry stwierdzono jednak, że nie ma sensu ryzykować zdrowiem lewego kolana naszego kapitana, a także, że przyda się mu krótki psychiczny wypocznek. Dla Brzęczka musiała to być wyjątkowo trudna decyzja, bo choć Lewandowski od czerwcowego meczu z Litwą nie trafił w kadrze do siatki to wciąż jest liderem i motorem napędowym drużyny. Jednocześnie naciskanie, aby napastnik został, mogłoby minąć się z celem i przynieść więcej strat, niż pożytku. Stojący pod ścianą selekcjoner zdecydował się wybrać mniejsze zło i odesłał Lewandowskiego do domu.

Problemy małe i duże

Brzęczkowi nie brakowało też mniejszych kłopotów. Takim był na przykład uraz kręgosłupa Tarasa Romanczuka, którego ten nabawił się na treningu przed wylotem do Bolonii na mecz z Włochami. W trakcie gry w dziadka, tuż przed jej końcem, pochodzący z Ukrainy piłkarz uszkodził jeden z kręgów i z Warszawy zamiast do Italii wyruszył w podróż do Białegostoku. – Miałem problem z oddychaniem. Przez pierwsze trzy dni nie mogłem schylać się, siedzieć. Podróż była udręką. Od razu mnie zatykało. Dopiero po tygodniu mogłem odstawić zastrzyki, wtedy przestało mnie boleć – wspominał Romanczuk w rozmowie ze Sport.pl. Po miesięcznej przerwie wrócił do składu Jagi, ale na razie to za mało, aby otrzymać powołanie. A 27-latek w formie byłby przydatny szczególnie, że na powołania nie może liczyć Krzysztof Mączyński, a Karol Linetty dostał od selekcjonera żółtą kartkę i w Sopocie w ogóle się nie zameldował.

Uraz zabrał powołanie także Maciejowi Makuszewskiemu, który przed październikową kadrą doznał kontuzji barku w meczu z Pogonią Szczecin. Gdyby nie to, skrzydłowy Lecha Poznań prawdopodobnie przyjechałby do Katowic. Tak samo jak Adam Dźwigała, którego ponowne zaproszenie było długo rozpatrywane, ale o wszystkim i tak ostatecznie zdecydowały kwestie zdrowotne. Ani Romanczuk, ani Makuszewski, ani Dźwigała nie są dla Brzęczka kluczowymi ogniwami reprezentacji, ale każdy z nich dawałby pole manewru. Szczególnie w sytuacji, gdy wciąż rehabilituje się Glik,do Monachium wrócił Lewandowski, Linetty stracił zaufanie, a kilku innych piłkarzy narzeka na zdrowie lub nie gra w klubie. A selekcjoner Brzęczek coraz częściej musi powtarzać sobie, że nie chce, ale musi, albo, że chce, ale nie może.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.