Legia - Wisła 3:3. Najpierw radość, potem wyzwiska, a na końcu brawa, i to dla obu drużyn. Za hit ekstraklasy, który w końcu nie był hitem tylko z nazwy

Najpierw była radość kibiców Legii, potem ich niedowierzanie i wyzwiska w kierunku piłkarzy Wisły, a na koniec brawa, i to dla obu zespołów - spostrzeżeniami po remisie 3:3 w hicie ekstraklasy, który w końcu nie był hitem tylko z nazwy, dzieli się Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl.

Nabuzowany Carlitos

Energia rozpierała go już na rozgrzewce - podczas zwykłej gry w dziadka, kiedy nie tylko dopieszczał każde podanie, ale też zaciekle walczył o piłkę. Gdy wychodził na murawę przed meczem, też było widać, że jest niespokojny. A może nawet nie tyle niespokojny, ile zwyczajnie nabuzowany, nadal pełny energii. Najpierw, patrząc wszystkim głęboko w oczy, przywitał się na środku z graczami Wisły. A po chwili tak głośno przybijał piątki z kolegami drużyny, że słychać było nawet na trybunie prasowej.

Carlitos po raz pierwszy zagrał przeciwko Wiśle, w której błyszczał przez cały poprzedni sezon. Niedzielne spotkanie było więc dla niego wyjątkowe. Ale kiedy zaczął się mecz to... 

... nabuzowana była cała drużyna

- No dalej, głośniej! Pomóżcie nam! - zdawało się, że w 2. minucie w kierunku „Żylety” krzyczał Sebastian Szymański. Ale Legia tej pomocy za bardzo wtedy nie potrzebowała. Od razu ruszyła do przodu i zaatakowała Wisłę bardzo wysokim pressingiem. Efektem był gol Dominika Nagy’a strzelony już w 75 sekundzie. To najszybciej zdobyta bramka w tym sezonie ekstraklasy. I bramka, która nie wynikała z przypadku, tylko właśnie z wielkiej determinacji i woli walki.

Nie znamy jeszcze statystyk, ale gołym okiem było widać, że mistrz Polski pod względem fizycznym miażdżył Wisłę, a do tego jeszcze lepiej grał w piłkę. Do czasu... Ale o tym za moment.

Trener, który skakał po boisku

Kiedy w 14. minucie Adam Hlousek zobaczył żółtą kartkę za faul na Rafale Boguskim, najpierw wparował na boisko - zaczął się wydzierać na arbitra. A po chwili ruszył w kierunku Boguskiego, jakby chciał mu powiedzieć, żeby przestał się mazać, że piłka nożna to sport dla prawdziwych mężczyzn, nie dla mięczaków.

- No, to chyba jest ten mecz - dziennikarze patrzyli po sobie i byli niemal przekonani, że Sa Pinto zaraz wyleci na trybuny. Tym razem się upiekło, ale taki dzień w końcu nadejdzie, bo Portugalczyk już w poprzednich spotkaniach (zresztą nie tylko w Legii, w innych klubach też) demonstrował swój krewki charakter. W niedzielę też się wściekał - pretensje miał do wszystkich, nawet do spokojnego przez cały mecz, niczym nie prowokującego trenera Wisły.

Trener, który siadał na ławce

Była 23. minuta, a może nawet jeszcze 22., bo wszystko rozpoczęło się na połowie Legii, od udanego wślizgu Marko Vesovicia. Sa Pinto bił brawo lewemu obrońcy za interwencję, a po chwili razem z całą drużyną radował się z gola. Stojący obok trener Wisły nawet nie machnął ręką, od razu przysiadł na ławce rezerwowych. Wstał po kilku minutach - wyglądał na zrezygnowanego, ale to były chyba tylko pozory, bo po przerwie, kiedy Wisła odrobiła straty (w pięć minut strzeliła Legii trzy gole) zachowywał się niemal identycznie. Też nie było po nim widać emocji, nie okazywał żadnej radości.

Najpierw wyzwiska, potem brawa

- Wyp...ać, wyp...ać” - krzyczeli kibice w kierunku piłkarzy Wisły, którzy pod „Żyletą” cieszyli się ze zdobycia trzeciej bramki. Trudno było w to uwierzyć, ale goście potrzebowali zaledwie pięciu minut (od 57. do 62.), by z niekorzystnego 0:2, zrobiło się korzystne 3:2.

Legia była zamroczona, długo nie potrafiła odzyskać równowagi, ale w końcu się otrząsnęła - w 90. minucie do remisu doprowadził Carlitos.

- Chodźcie do nas, chodźcie do nas - kibice po meczu zapraszali piłkarzy Legii pod „Żyletę”. A ci w końcu podeszli, z trybun dostali brawa. Zresztą nie tylko oni, bo piłkarze Wisły również po drugiej stronie boiska byli oklaskiwani przez swoich kibiców. Za walkę do samego końca. Za postawę w hicie ekstraklasy, który w końcu nie był hitem tylko z nazwy. Oby więcej takich meczów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.