NBA. Marcin Gortat: Cieszmy się, że w NBA jeszcze gra Polak, bo już niedługo może go zabraknąć

- W tym momencie koszykówka sprawia mi więcej radości niż sprawiała przez ostatnie dwa lata. To nie był dla mnie najlepszy czas pod względem psychicznym, ale w Clippers odzyskałem radość i motywację do gry - mówi Marcin Gortat, środkowy Los Angeles Clippers.

Wielkie sukcesy Kamila Stocha i jego kolegów, zimowe igrzyska olimpijskie, bohaterska akcja Adama Bieleckiego i Denisa Urubki pod Nanga Parbat, piłkarskie mistrzostwa świata, obfitujące w polskie medale lekkoatletyczne mistrzostwa Europy, mistrzostwo świata polskich siatkarzy, koniec kariery Agnieszki Radwańskiej, powrót Roberta Kubicy do Formuły 1 i wiele, wiele innych. Tyyyle działo się w sportowym 2018 roku. Przypominamy #najlepsze2018 teksty Sport.pl.

Michał Owczarek: Kariera koszykarza NBA trwa średnio pięć lat, Ty zaczynasz swój 12. sezon. Gdy zaczynałeś, to wierzyłeś w to, że w NBA będziesz grał tak długo?

Marcin Gortat: Nie, nigdy. To mój niesamowity sukces, wielkie osiągnięcie, biorąc pod uwagę to jak późno i gdzie zacząłem grać w koszykówkę, jak wyboistą drogę miałem na początku kariery. Te pięć lat to średnia, bo są tacy, którzy spędzili tu 20 lat, ale i tacy którzy nie przetrwali nawet sezonu. A ja zaczynam właśnie 12. rok na naprawdę dobrym poziomie, osiem z nich rozegrałem jako zawodnik pierwszej piątki. A zostałem wybrany w drafcie z dopiero 57. numerem. Jeszcze tylko jeden koszykarz wybrany w drafcie tak późno przetrwał w NBA tak długo - Manu Ginobili (przed sezonem zakończył karierę - przyp. red). On ma trzy tytuły mistrzowskie, ja jeszcze nie zdobyłem żadnego, ale chyba obaj możemy powiedzieć, że mieliśmy dobre kariery.

Czego potrzeba, żeby utrzymać się w NBA na takim poziomie przez tyle lat?

- To bardzo złożona sprawa. Począwszy od odpowiednich cech charakteru, ogromnego poświęcenia, przez serce do gry i zaciętość na parkiecie, aż po odrobinę szczęścia. Ciężka praca to oczywistość, czyli codzienne treningi, podczas których pracuję w siłowni nad ciałem oraz na parkiecie nad koszykarskimi umiejętnościami. Ważny jest też rozwój poza boiskiem. W NBA cały czas musisz stawać się lepszy, inaczej wypadasz z obiegu. Ważne jest odpowiednie podejście. Czasem musisz być charyzmatyczny i pokazać swoje ego, a czasem trzeba schować dumę do kieszeni.

A mogłeś coś zrobić jeszcze lepiej?

- Często się nad tym zastanawiam. Jeśli chodzi o relacje w zespole to częściej zabierałbym głos, szybciej decydowałbym się na rozmowy z trenerem, a rzadziej udzielał się w mediach. Starałbym się też lepiej wykorzystać moją pozycję i kontakty, które daje mi NBA. Liga oferuje naprawdę wiele i dziś wysysam z niej wszystko co się da. Gdybym miał tak ustawioną głowę w pierwszym roku w NBA, to zyskałbym nie tylko ja, ale i byłoby to lepsze ze względu na moją działalność charytatywną w kraju.

Dało się więcej wycisnąć z Twojej kariery?

- Osiągnąłem bardzo wiele, ale nie wiem, czy wszystko, co mogłem. Na boisku robiłem więcej niż ode mnie oczekiwano i robię to do dziś. Ale mam poczucie, że poza parkietem mogłem zrobić więcej. Chodzi mi o kwestie promocji NBA, ale też promocji naszego kraju w USA i mojej działalności charytatywnej. Tu mogłem zrobić o wiele więcej, nawiązać więcej kontaktów z wpływowymi ludźmi, partnerami czy sponsorami. Żałuję, że nie poświęciłem na to więcej czasu.

Koszykówka w NBA zmienia się z roku na rok. Jak bardzo musiałeś się dostosowywać przed każdym sezonem?

- Cały czas trzeba się poprawiać zarówno pod względem fizycznym, jak i umiejętności. Ważne jest też wykorzystywanie swojego doświadczenia. Mnie bardzo dużo dało tzw. studiowanie gry, czyli oglądanie swoich treningów i meczów. Dzięki temu zobaczyłem, nad czym muszę jeszcze ciężej pracować, ale i mogłem lepiej poznawać rywali i ich zachowania. Wiedziałem, czego się spodziewać po innych koszykarzach. To też pomogło mi przetrwać tyle lat w NBA.

Kontuzje też cię omijały. To Twoja zasługa czy klubów, w których grałeś?

- Kluby NBA dają niesamowite możliwości dbania o własne ciało, ale to od zawodników zależy, czy z najnowocześniejszych technologii czy trendów skorzystają. Ja zawsze byłem maniakiem pracy nad własnym ciałem. Uwielbiałem pracować w siłowni, przerzucać ciężary i to jest jeden z sekretów tego, że nie miałem poważnych kontuzji. Ciało było dobrze przygotowane, ale dbam też o dietę, chodzę na masaże. Na pewno pomogły mi geny rodziców - tata bokser i mama siatkarka zawsze byli w dobrej formie.

Rola centra w NBA się zmienia, jesteś jednym z ostatnich graczy, którzy nie rzucają z dystansu. Jak się jeszcze odnajdujesz w lidze?

- Odnajduję się dzięki temu, że stawiam zasłony i dobrze gram akcje pick’n’roll. Nieskromnie powiem, że jestem w tym najlepszy w NBA. Te umiejętności dały mi szansę utrzymania się w lidze. Gdybym jednak teraz zaczynał karierę w NBA, to tak świetnej kariery bym nie zrobił. To pokazuje jak zmieniła się liga.

Umiejętność stawiania zasłon uważasz za swój największy atut?

- Na pewno jest to jedna z moich najmocniejszych stron, ale umiem przecież o wiele więcej. Dobrze gram w obronie, poruszam się na parkiecie, ścinam do kosza, podaję i robię to na naprawdę wysokim poziomie.

Ale to o Twoich zasłonach mówi się najwięcej. Jak wiele nad nimi pracujesz?

- Wcale. Stawianie zasłon to jest rzecz, której nie da się wytrenować. Ważny jest instynkt i boiskowa inteligencja. Trzeba oglądać jak najwięcej meczów i wyciągać z nich wnioski, być czujnym i mieć oczy dookoła głowy na parkiecie, by reagować na zagrywki przeciwnika.

Więcej zależy od Ciebie jako stawiającego zasłonę czy od kolegi z piłką, który z niej korzysta?

- Moja rola ma największy udział, ale ważna jest współpraca i zachowanie drugiego zawodnika. On musi umieć odczytać zasłonę i odpowiednio ją wykorzystać. Teraz jestem w nowym zespole i będę potrzebował trochę czasu, by zgrać się z kolegami. Musimy nauczyć się swojej gry nawzajem, oni poznają to, jak stawiam zasłony, zobaczą, czego od nich oczekuję. Przez pierwszych 20 meczów będziemy to szlifowali, ale mam nadzieję, że będę w tym elemencie przydatny tak samo jak w Waszyngtonie.

MARK J. TERRILL/AP

Sezon zaczynasz w nowym klubie - Los Angeles Clippers. Ta zmiana była ci potrzebna?

- Tak, bardzo potrzebowałem tej zmiany nie tylko dla mojej koszykarskiej kariery, ale i samopoczucia psychicznego. Mam nadzieję, że to zaprocentuje w sezonie.

Mam wrażenie, że jesteś podekscytowany początkiem sezonu?

- Dokładnie. Po raz pierwszy od długiego czasu cieszę się na start rozgrywek. Przez dwa poprzednie lata w Waszyngtonie nic takiego nie czułem. Przenosiny sprawiły, że czuję się o wiele lepiej. Jestem też lepiej przygotowany pod względem fizycznym. Poprzedni rok to był kompletny niewypał. Mam nadzieję, że wrócę do dyspozycji, jaką pokazywałem przez większość mojej kariery, czyli gry na poziomie 10 punktów i 10 zbiórek.

Coś zmieniłeś w przygotowaniach?

- Byłem w Los Angeles już trzy tygodnie przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego. Chciałem przygotować się najlepiej jak to możliwe. Mogłem nie tylko pracować nad swoim ciałem, ale też trenować i grać z nowymi kolegami z drużyny, by się z nimi zgrać i ich dobrze poznać. Jest między nami "chemia". Czuję, że jestem w formie i chcę to pokazać. Mam nadzieję, że awansujemy do play-off.

Wiesz już jaką będziesz miał rolę w Los Angeles?

- Taką samą jak w Waszyngtonie. Będę stawiał zasłony i ścinał się do kosza, gdzie będę starał się zdobywać punkty - to moje podstawowe zadanie. Będę też dowodził obroną, bo w końcu jestem ostatnim graczem pod koszem. Mam nadzieję, że będę dużo grał.

Możesz dać Clippers coś więcej?

- Wnoszę duże doświadczenie, a także gwarantuję stabilizację na parkiecie, ale i w szatni. Mam właściwe podejście do tego sportu i do pracy. Jestem profesjonalistą, zawsze jestem przygotowany fizycznie, a do tego będzie to mój 12. sezon w NBA, więc doskonale znam rywali. Zasłony i gra tyłem do kosza - tego w Clippers brakowało. DeAndre Jordan to świetny zbierający, ale dzięki mnie mają więcej możliwości w ataku i będę chciał pod tym względem pomóc jak najbardziej.

W czerwcu kończy się Twój kontrakt. To będzie Twój ostatni rok w NBA?

- Mam dużo paliwa w bakach na ten sezon. I na tym się koncentruję. Chcę osiągnąć sukces z drużyną. Nie wiem jednak, co zrobię po sezonie. Staram się o tym nie myśleć, bo jeszcze nie wiem, czy podpiszę kolejny kontrakt, czy zakończę karierę. Na pewno moja sytuacja zmieniła się w porównaniu z poprzednim rokiem, bo byłem gotów zakończyć karierę już w Waszyngtonie. Teraz o tym nie myślę. Koncentruję się na tym, by mieć jak najlepszy sezon.

Masz jeszcze motywację do gry?

- Tak. W tym momencie koszykówka sprawia mi więcej radości niż sprawiała przez ostatnie dwa lata. Ci, którzy mnie znają, widzieli to doskonale, można to było wyczuć w wywiadach. To nie był dla mnie najlepszy czas pod względem psychicznym, ale w Clippers odzyskałem radość i motywację do gry. Pasja powróciła, jestem głodny gry. Ten transfer wszystko odmienił. Co prawda ze względu na większą różnicę czasu mam utrudniony kontakt z rodziną i fundacją, ale miasto jest piękne, a pogoda pomaga w pozytywnym nastawieniu. W Waszyngtonie o tej porze roku robiło się zimno, śnieg był od listopada, a tu mam słońce i dobrą pogodę cały czas. To sprawia, że aż chce się trenować. Klub jest dobrze zorganizowany, w drużynie jest wielu Europejczyków. Mam nadzieję, że to zaprocentuje.

Jakie są szanse na to, ze zagrasz tyle sezonów, ile masz wypisane pod nazwiskiem na koszulce, czyli 13?

- Nie wiem. Zaczynam 12. sezon w NBA. Czuję się naprawdę spełniony, ale czuję też, że pewien etap zbliża się do końca. Nie ma na horyzoncie żadnego zawodnika z Polski, który mógłby się dostać do NBA i ten rok będzie ważny nie tylko dla mnie, ale i dla polskich kibiców koszykówki. Cieszmy się, że w NBA jeszcze gra Polak, bo już niedługo może go zabraknąć. Nawet jeśli zostanę na kolejny rok, to pewnie będę rezerwowym, będę miał mniejszą rolę.

Ten sezon będzie dla mnie szczególny, bo po nim zadecyduję, co będę chciał robić dalej. Wszystko zależy też od tego, jak się ułoży moje życie prywatne. Wiele rzeczy będzie miało duży wpływ na moją decyzję i na to, co się wydarzy w kolejnym sezonie. O ile do niego dojdzie.

Jedyny polski skaut z NBA: Mam nadzieję, że kolejny Polak, który zagra w NBA, już się urodził

Marcin Gortat w setce najlepiej zarabiających koszykarzy. Trzeci kontrakt w drużynie. Lebron James drugi w lidze

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.