Ekstraklasa. Arka Gdynia - Lech Poznań 1:0. Jak pokonać Kolejorza? Wystarczy zaangażowanie

Plan trenera Smółki, choć daleki od doskonałości, miał w sobie zalążki pomysłu i dyscypliny. W przeciwieństwie do koncepcji przeciwnika, która przywodziła na myśl depresję.

Strefa wolna od nacisku

Jeśli szkoleniowiec gdynian miałby gdzieś pod ręką kredę, to z powodzeniem mógłby narysować wielki, szeroki na kilka metrów prostokąt obejmujący cały środek pola. Zdążyłby jeszcze opatrzyć go szyldem: „tu można grać w piłkę” zanim rywal zorientowałby się w sytuacji.

I chociaż tego nie zrobił, to można było bez większych trudności zauważyć, że Lech nie istniał w centralnej strefie boiska. Nie rozgrywał, nie starał się ograniczyć przestrzeni gospodarzom, nie nakładał pressingu. Łącznie raptem przez kilka minut, bardzo niekonsekwentnie, starał się podejść wyżej do obrony Arki.

Ekstraklasa. Wisła Kraków w końcu odpowiedziała na zarzuty ws. śledztwa Szymona Jadczaka

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na ustawienie Kolejorza w fazie rozegrania, które do pewnego stopnia można uznać za źródło najbardziej podstawowych problemów. Bardzo często Trałka zajmował się wstępnym wprowadzeniem piłki do gry, ustawiając się na wysokości (lub kilka metrów niżej) stoperów. Kłopot w tym, że nikt nie wychodził do podania, przez co jedynym rozwiązaniem była gra przez skrzydło. Najczęstszym wyborem był Cywka.

Lechici nie tylko nie próbowali grać bliżej siebie, ale i dali zapędzić się w kozi róg. Arce mogło wiele nie wychodzić, ale w pressingu była konsekwentna i zorganizowana. Za pierwszą fazę odpowiadało trio Kolev-Janota-Jankowski. Tym samym bardzo często Trałka był zmuszony do zagrania dokładnie tam, gdzie życzyli sobie tego gospodarze. Druga odbywała się w okolicach koła środkowego, gdy albo kapitan Kolejorza wyszedł wyżej, albo do podania pokazał się Amaral. W momencie był odcinany od podań przez Nalepę i Deję.

Imitacja gry zespołowej

Lechici znaleźli się w poważnych opałach. Bo to nie jest tak, że w Poznaniu można pocieszać się stylem, mówić o tym, że „wyniki przyjdą z czasem”. Może i tak będzie, ale póki co naprawdę niewiele na to wskazuje – a jeśli już coś takiego jest, to tylko prawo Ekstraklasy, które mówi o nagłym odwróceniu karty. Podopieczni trenera Djurdjevicia w lidze nie wygrali od pięciu spotkań, a w tym czasie tylko raz udało im się zremisować (1:1 z Piastem Gliwice).

Nie chodzi tylko o to, że brakuje pomysłu. Jeśli jakaś drużyna miałaby stanowić synonim depresji, byłby to właśnie Kolejorz. Na chwilę odsuńmy na dalszy plan zachowanie w obronie, bo Lech ma większe problemy z „prostą” reakcją na wydarzenia meczowe. Przykłady można mnożyć.

Ekstraklasa. Arka Gdynia - Lech Poznań. Zmienia się skład, wyniki nie

Trałka zatrzymuje się w miejscu i zaczyna machać rękami w kierunku sędziego, chociaż akcja idzie dalej. Janicki nagle, bez jakiegoś szczególnego powodu, odpycha Siemaszkę w polu karnym, po czym w ogóle nie patrzy, gdzie on jest (mimo że odpowiada za jego krycie). Cywka wielokrotnie w bocznym sektorze zostaje w sytuacji 2 na 1 (Marciniak i Zarandia). Goutas, który na własnej połowie był naciskany przez Janotę w 66. minucie, stracił piłkę i ostatecznie obeszło się bez konsekwencji, ale żaden z kolegów nie zareagował. Po stracie Trałki w środkowej strefie, Zarandia nie ma większych kłopotów z wyprowadzeniem ataku. W efekcie Jankowski zostaje zatrzymany dopiero na 16. metrze.

To wszystko świetnie widać na zasadzie kontrastu z drużyną, która niedokładność i inne braki nadrabia właśnie walecznością. Arka próbowała grać w trójkącie w bocznym sektorze, Zarandia starał się pójść na przebój i nawet jeśli nie wychodziło, to próbowano dalej. W Lechu tego nie ma –  jest za to marna imitacja gry zespołowej. Kuleje przede wszystkim reakcja, dopiero za nią drepcze styl.

Nie zmienia się nic

Ta wszechobecna frustracja ma bezpośredni wpływ na grę obronną poznaniaków. Trener Djurdjević powiedział nieco ponad tydzień temu, że Goutas (24-letni grecki defensor) wejdzie do gry,  gdy ktoś inny zagra źle lub będzie gorzej wyglądał na treningach. Sytuacja kadrowa jest aż tak słaba, że nastąpiło to prędzej niż później – Grek zadebiutował z Legią (ostatni kwadrans), w Gdyni wyszedł od pierwszej minuty.

Trudno go oceniać po jednym całym meczu, niemniej jednak akurat wczoraj dopasował się formą do pozostałych zawodników Kolejorza. Przez całą pierwszą połowę tylko raz zagrał do przodu i właśnie wtedy wypatrzył Tibę prostopadłym podaniem.  W ten sposób – być może było to polecenie prosto od trenera – cała odpowiedzialność za wprowadzenie piłki do gry spoczywała na Trałce i dzięki temu arkowcy mieli zdecydowanie ułatwione zadanie.

Arka - LechArka - Lech screen

Problemy z podziałem obowiązków w defensywie doskonale widać na przykładzie jedynej bramki w tym spotkaniu. Na grafice powyżej widać moment, gdy Adam Deja zagrywa w kierunku Zarandii. Tak naprawdę żaden z piłkarzy gości nie pilnuje jednego z najważniejszych graczy Arki. Gruzin może na spokojnie odwrócić się z piłką i zatańczyć z nią do linii końcowej boiska. Od początku akcji warto śledzić, co się dzieje po przeciwnej stronie pola karnego – Janota pozostaje bez krycia. Obrona poznaniaków jest ustawiona wąsko, Janicki nie zdążyłby zareagować nawet, gdyby adresatem zagrania był Siemaszko, Tiba został na jakimś 30. metrze.

Arka - LechArka - Lech screen

O całkowitym braku reakcji w środku pola świadczy również jeden z kontrataków gdynian. Nalepa odbiera piłkę, podaje na wolne pole do Zarandii i nikt mu w tym nie przeszkadza. Rywale są ustawieni na tyle daleko, że nawet nie próbują ograniczyć mu przestrzeni. Lecha przed stratą gola rzutem na taśmę uratował Kostewycz (na wślizgu przed samą bramką).

Ekstraklasa. Pogoń Szczecin - Wisła Kraków. Romantyzm Stolarczyka, konkrety Runjaicia. Pogoń zamieniła się rolami z Wisłą i pokonała ją jej własną bronią

Obojętność kontra zaangażowanie

Powyższe sytuacje łączy nie tylko postawa poznaniaków, ale i podstawowa różnica między tymi drużynami. Arka również popełniała błędy, ale potrafiła wyjść obronną ręką bazując na grze zespołowej.

Wystarczy spojrzeć na pracę środka pola. Deja stanowił bardzo ważny trybik całej formacji – zdecydowanie nie był przywiązany do pozycji, można go było zauważyć w niemalże każdym sektorze boiska. 25-latek wykonywał kawał dobrej roboty w centralnej strefie. Pomagał w odbiorze, brał czynny udział w rozegraniu. Zwłaszcza że Nalepa wielokrotnie był zmuszony uzupełnić lukę po Marciniaku. Boczny obrońca arkowców bardzo często zostawał na połowie przeciwnika, przez co jego obowiązki musiał przejąć albo któryś z środkowych pomocników, albo Zarandia. Było to rozwiązanie nieidealne, ale właściwie najlepsze z możliwych.

To wszystko można wpisać w szerszy schemat – łącznie ze zmianami dokonanymi przez trenera Smółkę. W samej końcówce meczu, kiedy Lech próbował przejąć inicjatywę, szkoleniowiec wpuścił na boisko Dancha i Sochę. Wszystkie siły zostały przerzucone na flankę, którą uparcie forsował przeciwnik. Tym samym Jóźwiak i Kostewycz najpierw musieliby przedrzeć się przez Sochę i Zbozienia, a później jeszcze Dancha i Deję. Kolejorz nawet nie próbował atakować przeciwległym skrzydłem.

Chodziło o to, żeby zawsze któryś z zawodników mógł zapewnić asekurację. Niezależnie od tego, kto potrzebował wsparcia i w jakim momencie. I wypadałoby, żeby właśnie od tego zaczął Lech – od zupełnych podstaw, wykrzesania życia z graczy, którzy już chyba zapomnieli, co to znaczy być drużyną. Przecież zupełnie inny start w ekipie miał Tiba czy Amaral. – Wybraliśmy we wtorek czterech piłkarzy (przyp. red. Burić, Trałka, Rogne, Tiba), których będę potrzebował w szatni i na boisku. Piłkarzy, którzy będą pełnili rolę liderów i których chcę sprowokować do większej odpowiedzialności za drużynę – powiedział trener Djurdjević przed meczem z Arką. Bo plan „A” zawiódł. Kolejno praktycznie każdy dostał opaskę kapitańską i ani nie pomogło to w znalezieniu przywódcy, ani w pobudzeniu odpowiedzialności. Czas na plan „B”, który w tym momencie bardziej wygląda na krzyk rozpaczy niż zaplanowane działania.

Jeżeli podobał Ci się artykuł, to wypróbuj nasz nowy sportowy newsletter. Kliknij, się zapisać >>>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.