O'Piłki Marciniaka. Skazani na niepowodzenie?

Ostatnie dni w polskiej piłce przebiegały według scenariusza aż do bólu przewidywalnego. W zasadzie wszystkie istotne dla kibiców wydarzenia były spodziewane.

Po raz kolejny w Serie A błysnęli nasi piłkarze, w tym sezonie to już niemal tradycja i oby trwała jak najdłużej. Najefektowniejszy mecz Ekstraklasy zagrały między sobą drużyny prezentujące od początku sezonu najlepszą formę. Piłkarze Wisły i Lechii stworzyli kapitalne widowisko, a gospodarze po raz kolejny pokazali, że poziom gry jest wprost proporcjonalny do liczby problemów dotykających klub z Reymonta. W Warszawie ligowy klasyk też niczym nie zaskoczył. Po raz kolejny z dużej chmury spadł niewielki deszczyk, po raz kolejny (już piąty) Lech wyjeżdżał z Warszawy bez punktów.

>> Liga Mistrzów. Real Madryt - AS Roma. Gareth Bale: Po odejściu Ronaldo atmosfera w drużynie jest luźniejsza

Nie można zakłamywać rzeczywistości i gloryfikować poziomu meczu przy Łazienkowskiej. Szarpana gra, sporo walki (33 faule), ale tylko kilka efektownych zagrań, a jeszcze mniej sytuacji bramkowych. Kibica, który Ekstraklasę śledzi w miarę uważnie to raczej nie zaskoczyło. Mecz walki - tym wyświechtanym do granic absurdu powiedzeniem podsumował spotkanie Sebastian Szymański. I miał rację, bo o piłkę częściej walczono niż w nią grano. Jeszcze dobitniej poziomie klasyku wypowiedział się Dawid Kownacki na łamach Sport.pl: „Tego meczu nie dało się oglądać. Bardzo słaby praktycznie pod każdym względem. Liczba prostych błędów była porażająca. Dwa-trzy podania i piłka lądowała na aucie. A później przychodzą mecze w pucharach i wymagania kibiców nie pokrywają się z rzeczywistością. Nie może być inaczej skoro zawodzą najprostsze rzeczy, jak przyjęcie piłki czy dokładne zagranie do partnera stojącego parę metrów dalej. Do tego dochodzą błędy w taktyce, przede wszystkim zbyt duże przestrzenie między formacjami. Tak się po prostu nie gra.” Opinia dla wielu bolesna, ale prawdziwa. Na piłkarza Sampdorii spadły gromy, w sieci wylano na niego wiadro pomyj, bo sam jeszcze niedawno był częścią tej ligi i współtwórcą kiepskich meczów. Wtedy takich surowych ocen nie wygłaszał, ale widocznie do tego potrzebny jest większy dystans i dojrzałość.

>> Liga Mistrzów UEFA. Najdroższa jedenastka Champions League według portalu "Transfermarkt"

Efektowna oprawa, pełne trybuny, głośny doping sprawiły, że każdy z widzów miał poczucie, że obserwuje mecz o dodatkowym ładunku emocjonalnym. Napięcie było wyczuwalne, presja też, bo oba zespoły były dalekie od topowej formy, a porażka z najważniejszym rywalem jest ciosem, który boli podwójnie. Strach przed kolejnym niepowodzeniem bywa paraliżujący, ale lepiej radziła sobie z nim Legia. Minuta po minucie, mozolnie budowała swoją przewagę w środkowej strefie boiska, gdzie miała zawodników lepiej tego dnia usposobionych. Uczciwie podsumował to w pomeczowym wywiadzie Ivan Djudjević, który wprost powiedział, że w Lechu brakuje liderów. Na boisku nie ma zawodnika, który w trudnym momencie poza walką może zaoferować też wysokie umiejętności piłkarskie i pewność siebie. Człowieka, których natchnie innych do większego wysiłku i sprawi, że koledzy będą grać lepiej. Trener diagnozuje problem, który dotyka poznański zespół już od kilku lat.

>> Liga Mistrzów. Plan transmisji wtorkowych spotkań LM [TRANSMISJA TV]

Bolesne dla kibiców, ale prawdziwe jest stwierdzenie, że Lech wystawiony jest na najcięższą próbę zazwyczaj się potyka. Przykładów jest wiele. Runda finałowa Ekstraklasy w poprzednim sezonie: cztery porażki u siebie i pogrzebane szanse na tytuł. Finał Pucharu Polski 2017 – niespodziewany sukces Arki. Rewanżowy mecz z Utrechtem w eliminacjach Ligi Europy? Znowu niepowodzenie, mimo dobrego wyniku w pierwszym meczu i gry w przewadze przez ostatnie 20 minut. Wreszcie rywalizacja z Legią, czyli sprawa prestiżu i krajowych trofeów. Cezurą jest rok 2015, gdy Lech wygrał w Warszawie w rundzie finałowej i zdobył mistrzostwo. Od tego momentu bilans jest dla poznaniaków koszmarny. Tylko dwa ligowe zwycięstwa przy ośmiu triumfach Legii, a do tego przegrany finał Pucharu Polski w 2016 roku. Celowo pomijam mecz o Superpuchar w 2016 roku, bo te rozgrywki nie wywołują większej ekscytacji, a co za tym idzie, presji u piłkarzy. Analizując te mecze dostrzegamy jeszcze jedną prawidłowość. Oba wspomniane zwycięstwa miały miejsce w październiku i w końcowym rozrachunku ich znaczenie malało. System rozgrywek powodował przecież, że bardziej opłacało się wygrać w maju niż jesienią. Wygrać mecz kluczowy - tę umiejętność Lech zatracił w 2015 roku.

>> Liga Mistrzów UEFA. Gigantyczna nagroda dla zwycięzcy rozgrywek

Zmieniali się piłkarze i trenerzy, o dysfunkcji Kolejorza napisano setki artykułów, ale rozwiązania problemu nie znaleziono. Można za to szukać analogii w innych krajach. W czekającym od ponad dwóch dekad na mistrzostwo  Liverpoolu w kluczowym momencie sezonu poślizgnął się Steven Gerrard. W 2002 roku hattrick niepowodzeń zaliczył Bayer Leverkusen, który w krótkim czasie stracił szanse na mistrzostwo Niemiec oraz przegrał dwa finały: Ligi Mistrzów i krajowego pucharu. Swego rodzaju fatalizmem naznaczony jest Tottenham. Pewnie każdy z czytających ma w głowie inne przykłady drużyn skazanych na niepowodzenie. Trudno znaleźć dla nich wspólny mianownik, bo porażki nie mają uniwersalnej przyczyny. Jest jednak grzech kardynalny, który w prostej linii prowadzi do niepowodzenia. To samozadowolenie. Nasycenie, które nie pozwala przekraczać granic, które stopuje rozwój. - Sportowiec powinien zawsze być głodny, jeśli poczujesz się nasycony, to za chwilę ten mały sukces odbierze ci ktoś, kto będzie go pragnął bardziej – takie zdanie usłyszałem niedawno od Jana Bednarka. W niedzielę w Warszawie tego głodu w piłkarzach Lecha nie widziałem, ale uważam, że Ivan Djurdjević jest w stanie go wykrzesać. To trener z wypisanym na twarzy sprzeciwem wobec porażki. Problem braku liderów już zdiagnozował, teraz musi jeszcze go rozwiązać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA