Msza święta w intencji Tomasza Mackiewicza. "Wciąż trudno mi uwierzyć, że go z nami nie ma"

W Warszawie w kościele św. Stanisława Kostki została odprawiona msza święta w intencji himalaisty Tomasza Mackiewicza, który prawie trzy tygodnie temu zaginął na Nandze Parbat.

Msza święta rozpoczęła się o g. 15. Nabożeństwo nie miało charakteru pogrzebowego. Kościół na warszawskim Żoliborzu niemal całkowicie wypełnił się wiernymi, którzy modlili się w intencji zaginionego Tomasza Mackiewicza i jego najbliższych. W uroczystości wzięła udział rodzina oraz wielu znajomych himalaisty.  

- Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że Tomka z nami już nie ma i na zawsze został na górze. Cały czas mam go przed oczami, widzę jak się uśmiecha. Szczerze mówiąc, nie potrafię się z tym pogodzić i nadal utrzymuję w sobie jakąś niewytłumaczalną nadzieję, że jeszcze znów się spotkamy – mówiła Małgorzata Sulikowska, szwagierka Tomasza. - Tak bardzo pielęgnuję w myślach jego obecność, że niedawno mi się przyśnił. Był ogromnie wyczerpany. Miał amputowaną rękę, zabandażowane palce, pomagaliśmy mu jeść, ale wszyscy byliśmy szczęśliwi, że znów jest z nami.

"Uszanujmy rodzinę Tomka"

Sulikowska odniosła się również do pojawiających się co jakiś czas spekulacji, dotyczących zorganizowania wyprawy w celu ściągnięcia Mackiewicza z wysokości powyżej 7000 m n.p.m. – Nie chcę już tego słuchać. Takich akcji, do tego w takich warunkach po prostu się nie organizuje. Z szacunku do najbliższej rodziny, taty Tomka, mam prośbę do dziennikarzy, żeby więcej nie powielali tego typu sensacyjnych informacji – dodała.

Msza święta w intencji Tomasza Mackiewicza w kościele św. Stanisława Kostki w WarszawieMsza święta w intencji Tomasza Mackiewicza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie Msza święta w intencji Tomasza Mackiewicza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie

"Pamiętam nasze ostatnie spotkanie. Siedzieliśmy w pubie..."

We mszy świętej w kościele św. Stanisława Kostki uczestniczyło również wielu kolegów Mackiewicza. – Wbrew temu co się pisze, to był bardzo odpowiedzialny człowiek. Twardo stąpał po ziemi. Przy okazji miał niesamowitą wyobraźnię i pogodę ducha. Nie był ryzykantem, nigdy nie szedł po bandzie. Niestety, w górach zdarzają się różne sytuacje. Wiele osób w ten sposób straciło życie. Przy schodzeniu ze szczytów zostawali w obozach, umierając z powodu choroby wysokościowej. To jest coś takiego czego nie da się przewidzieć ani uniknąć – mówi Andrzej Szozda, kolega Mackiewicza.  - Pamiętam moje ostatnie spotkanie z Tomkiem w Warszawie. Byliśmy na piwie w pubie, w Parku Szczęśliwickim, gdzie niedaleko mieszkał. Siedzieliśmy parę godzin i gadaliśmy. Mieliśmy znów się spotkać, ale wyjechał do Irlandii. Kontaktowaliśmy się na Messengerze. Był plan, żeby się jeszcze zobaczyć przed wyprawą, ale pochłonęły go przygotowania do wyjazdu. Miałem przeczucia, że tym razem osiągnie swój upragniony cel i zdobędzie szczyt. W końcu już tyle razy próbował, że ta góra powinna mu już odpuścić i pozwolić wejść na główny wierzchołek. Szkoda tylko, że nie pozwoliła mu zejść i to jest przykre.

Jakim człowiekiem był Mackiewicz? – Przede wszystkim świetnym kumplem. Jak się go spotkało, to po pięciu minutach można było odnieść wrażenie, jakby się gadało z przyjacielem. Podczas akcji ratowniczej do końca wierzyłem w to, że Adam Bielecki i Denis Urubko jakimś cudem zdołają się do niego dostać. Potem jednak uświadomiłem sobie, że nie było na to żadnych szans. Boli, bardzo boli… - kończy.

"Człowiek, który uwziął się na Nangę". Rozmowa z Tomaszem Mackiewiczem z 2016 roku

Copyright © Agora SA