PŚ w skokach. Kuusamo, czyli szkoła przetrwania

Po zajęciu drugiego miejsca w Wiśle Kamil Stoch stwierdził, że w Kuusamo życzy sobie stabilnej pogody. Tylko tyle. A właściwie aż tyle, bo skocznia Rukatunturi jest chyba najtrudniejszą szkołą przetrwania w całym Pucharze Świata. Kwalifikacje w piątek o godz. 18, relacja na żywo w Sport.pl

- Nie wiem czy jest sens zaczynać sezon właśnie w Kuusamo. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie odpuścić, ale to jednak są zawody Pucharu Świata, pierwszy kontakt ze światową czołówką – mówił Adam Małysz w 2008 roku, gdy ledwo przeszedł przez kwalifikacje do konkursu. Rok później odpadł w kwalifikacjach, a w rozgrywanym tego samego dnia konkursie drużynowym miał indywidualnie drugi wynik, w obu seriach jako jedyny obok Simona Ammanna przekroczył 140 metrów.

Stoch częściej bez punktów niż z punktami

Małysz miał w Kuusamo takie same przygody, jak każdy. Mówi się, że skoczek w świetnej formie potrafi przeskoczyć nawet niekorzystny wiatr. Ale nie w Kuusamo. Tam przez lata w dziwnych okolicznościach przegrywali nawet najwięksi mistrzowie.

Stoch, przecież jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii dyscypliny, startował tam 12 razy. Tylko dwa razy uplasował się w czołowej „10” – był czwarty w 2011 roku i 10. w 2013 roku. - Rok temu przyrzekłem sobie, że więcej tam nie pojadę. Naprawdę miałem taki zamiar. Kuusamo to jedna wielka loteria, o wszystkim decyduje wiatr, a nie dyspozycja. Ale skoki to nasz zawód. Jedni chodzą do pracy od poniedziałku do piątku, a my na pierwsze zawody Pucharu Świata jeździmy do Kuusamo – mówił sześć lat temu.

Lider naszej kadry na Rukatunturi punktował tylko pięć razy. Czyli w sumie w ponad połowie startów nie wchodził do drugiej serii. A w dwóch przypadkach nie przeszedł nawet przez kwalifikacje.

Tylko Małysz doleciał do podium

W Kuusamo Polakom nie idzie tak bardzo, że do dziś jedynymi naszymi miejscami na podium w tych zawodach pozostają trzy drugie pozycje Małysza. Jedna z roku 2002 i dwie z roku 2003. To bardzo mało jak na już 28 rozegranych konkursów.

Po drugim miejscu drużyny w Wiśle oraz drugiej pozycji Stocha i miejscach w czołówce Piotra Żyły, Stefana Huli (zajęli wspólnie siódmą pozycję) oraz Dawida Kubackiego (był 10.) na pewno można mieć nadzieję, że Polacy (wystartują jeszcze Maciej Kot i Jakub Wolny) odczarują Kuusamo. Za kadencji Horngachera w PŚ wywalczyli w sumie już 24 miejsca na podium w 34 startach. A w zawodach drużynowych – co ma znaczenie, bo w sobotę w Kuusamo odbędą się właśnie takie - mają 100-procentową skuteczność, czyli siedem podium w siedmiu startach.

Morgenstern nie do zapomnienia

Z drugiej strony nadziei chyba lepiej sobie nie robić. Bo prognozy pogody – jak zwykle – nie są dobre. Niczego nie zmienia fakt, że tym razem Kuusamo to nie inauguracja sezonu. Termin jest przecież ten samo co zawsze – końcówka listopada. A to na północy Finlandii czas zimny, wietrzny, dla skoczków loteryjny i niebezpieczny.

Życzeniu Stocha – „stabilnej pogody” – trudno się dziwić, kiedy zaczniemy wspominać, jak w Kuusamo bywało.

 

To makabryczne salto Thomasa Morgensterna jest jednym z najbardziej znanych upadków współczesnych skoków. W 2003 roku 17-letni wówczas Austriak w taki sposób zapłacił za upór organizatorów. Walter Hofer nie podjął decyzji o przerwaniu zawodów, gdy wcześniej podmuch wiatru przewrócił Andreasa Koflera, a inny sprawił wielkie problemy Martinowi Schmittowi. Igranie z ogniem skończyło się dopiero wtedy, gdy Morgenstern się poparzył. – Musiało się tak skończyć, żeby poszli po rozum do głowy – denerwował się Małysz. – Najważniejsze, że wszyscy jesteśmy cali - mówił dzień później Sven Hannawald, gdy wreszcie udało się przeprowadzić konkurs. Hofer opowiadał wówczas, że skoki pokazały światu, jak niebezpieczne potrafią być. - Byłoby lepiej, gdyby konkurs został całkiem odwołany. Ale sport wyczynowy jest perwersyjny – puentował Tonni Inauer.

Wellinger potłukł się jeszcze mocniej

Podobne zdania w Kuusamo padały trzy lata temu. W 2014 roku Andreas Wellinger wylądował tam w taki sposób:

 

19-letni wówczas Niemiec zaczął sezon od trzeciego miejsca w Klingenthal. Kuusamo, jak teraz, było drugim weekendem startów. Dla Wellingera ostatnim aż do marca. Wrócił dopiero w Lahti, po operacji barku. Jego upadek nie wyglądał może aż tak strasznie jak ten Morgensterna, ale to Austriak miał więcej szczęścia – doznał „tylko” wstrząśnienia mózgu i złamania jednego z palców dłoni. I wrócił po miesiącu, na Turniej Czterech Skoczni.

Nie chcemy antyreklamy

Organizatorzy PŚ w Kuusamo twierdzą, że sytuację znacznie poprawiła instalacja wiatrołapów, które chroniły zawodników już przed rokiem. To część prawdy. Zawodnicy wspominają, że wtedy – jak na Rukę – prawie nie wiało.

Oby podobnie było i teraz, oby nie sprawdziły się złe prognozy. W przeciwnym razie znów możemy zobaczyć dziwne maratony. W 2005, 2008 i 2011 roku rozgrywano w Kuusamo po dwa konkursy jednego dnia – tego, którego wiało najmniej. A to i tak nie jest najgorsza wersja. Największa antyreklama dla skoków to znane z Kuusamo przedłużanie walki o przeprowadzenie chociaż jednej serii. Kończące się klapą mniej więcej po dwóch godzinach męki. Taki scenariusz oglądaliśmy dwa lata temu. I to przez trzy dni. Wówczas odwołano cały weekend skoków.

Zresztą, to może i lepsze od organizowania takich loterii, na jakich w Ruce życiowe losy wyciągali Arttu Lappi (wygrał w 2006 roku, to jego jedyne podium w PŚ w karierze), Alexander Herr (był drugi w 2004 roku, to jedno z jego dwóch podiów w karierze], Pascal Bodmer (drugi w 2009 roku, oczywiście jego jedyne podium), czy Marinus Kraus (drugi w 2013 roku, też jedyne podium w karierze). A zatem za Kamilem Stochem powtórzmy: życzenie na ten weekend skoków jest jedno: niech zlituje się nad nami pogoda.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.