Karolina Owczarz, była prezenterka Polsatu, przed debiutem w MMA: Jak połamią mi nos, to polecę do Kalifornii i mi naprawią

- Ostatnio na treningu dostałam mocnego high-kicka w głowę, po którym zabrzęczało mi w mózgu. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy to ma sens. Ale po kilku godzinach znów powróciło pozytywne nastawianie, chęć rewanżu i oddania mocniejszego ciosu - mówi Karolina Owczarz.

Ma 25 lat. Od 2012 roku jest reporterką Polsatu Sport. Wcześniej miała już styczność ze sportami walki. Stoczyła cztery bokserskie pojedynki na zawodowym ringu. Wszystkie wygrała. Dokładna data pierwszej walki w MMA nie jest jeszcze znana, ale wiele wskazuje na to, że będzie to początek przyszłego roku.

Damian Bąbol: Lubisz ból?  

Karolina Owczarz: - Na pewno ciekawe wyzwania. A ból? Chyba też. OK, nikt nie lubi dostawać po głowie, ja też, ale dla mnie to coś naturalnego. Po ciosie nie zanoszę się płaczem, nie zostaje też żadna skaza na psychice. Chyba mam dar do tego sportu. Kiedy sparuję z dziewczyną, a ona zaczyna się skręcać z bólu, a nawet piszczeć po każdym przyjętym uderzeniu, to myślę sobie: „Hej, chyba naprawdę masz w sobie to coś”.

Skąd pomysł na MMA?

- Z zazdrości.

...

- Zawsze czułam się sportowcem. Trenowałam boks od 12. roku życia. Pięć lat temu zaczęłam fantastyczną pracę w Polsacie. Zawodowo wszystko było super, ale sport poszedł w odstawkę. Efekt? Przytyłam i źle czułam się we własnym ciele. Cały czas byłam blisko pięściarzy oraz zawodników MMA. Robiłam z nimi materiały, towarzyszyłam na treningach, galach i czułam jak coraz bardziej zaczyna mi brakować tej adrenaliny. Zżerała mnie zazdrość, gdy widziałam, jak wylewali siódme poty na treningach i odliczali dni do kolejnych walk. Powiedziałam: „Czas coś ze sobą zrobić”. Rok temu zaczęłam trochę boksować, ale szybko się znudziłam. To nie było to, co kiedyś, więc zaczęłam kopać. Kopałam coraz częściej i mocniej, aż w końcu zaczynało mi to nieźle wychodzić. Szybko opanowałam „stójkę”. Ale to były jednak zwykłe treningi.

Co było dalej?

- Trwała „majówka”. Zamieściłam post na Facebooku: „Czy jest jakieś otwarte miejsce w Warszawie, żeby się gdzieś pobić i pokopać?”. Odpisał mi Damian Janikowski [były zapaśnik, brązowy medalista igrzysk z Londynu], żebym wpadła do nich do FightClub S4 w Warszawie. Wrzuciłam dresy do torby i pojechałam.

Na miejscu zastałam m.in. Łukasza „Jurasa” Jurkowskiego, Daniela Omielańczuka, Marcina Tyburę. Czuć było unoszącą się atmosferę nadchodzącej wielkiej gali na Narodowym, do której się przygotowywali. Spodobało mi się. Wkrótce w prywatnej rozmowie menedżer Artur Ostaszewski rzucił luźną propozycję: „Zastanów się nad MMA”. Na początku odebrałam, to jako żart. „Gdzie ja do MMA? Mam się tłuc w tych małych rękawicach. Poza tym jestem słaba w parterze” – odpowiedziałam. On: „Ok. Nie chcesz, to nie.” Ale ta propozycja nie dawała mi spokoju. Minął tydzień i wysłałam Arturowi SMS: „No dobra, zdradź coś więcej o tym MMA”. Ucieszył się i zaproponował, żebym przez jakiś czas pochodziła bardziej intensywnie na zajęcia z parteru. Zanim wybrałam się na pierwszy trening chciałam mieć opanowane podstawy, więc skontaktowałam się z Danielem Omielańczukiem, 115 kg żywej wagi. Napisałam: „Daniel, podszkolisz?”. Zgodził się bez problemu i zaprosił na szybki kurs przed swoimi zajęciami. Padaliśmy na matę, stosowałam na nim różne chwyty. Wyciągnąć Danielowi dźwignie to było wyzwanie. Chłop jak dąb. Nie chciał klepać, dopóki rzeczywiście nie musiał, a ja wkładałam w to całą siłę. Później przez tydzień nie mogłam się ruszać. Bolały mnie mięśnie, o których istnieniu nawet nie miała pojęcia. Ale coraz bardziej zaczęło mi się to podobać.

TOMEK OGRODOWCZYK

W klubach sportów walki testosteron aż buzuje. Trudno atrakcyjnej kobiecie odnaleźć się w takich miejscach?

- Często trenuję z chłopakami. Oczywiście nie biją na sto procent, ale też nie dają dużej taryfy ulgowej. Pewnie, że słyszę od nich seksistowskie teksty typu: „Fajna d…, a umiesz coś uderzyć, czy tylko smyrasz?” Podchodzę do tego z przymrużeniem oka, to moi koledzy. Ale gdy ktoś nowy rzuci takie hasło, po chwili jest ustawiany do pionu. Poza klubem lubię też poczuć się kobieco: ładnie wyglądać, nałożyć makijaż, włożyć spódnicę i szpilki, ale mimo wszystko bardziej widzę się w dresie. Kiedyś miałam pięknie wymalowane, długie paznokcie, a teraz spójrz. Prawie codziennie muszę je obcinać.

Ale to chyba akurat najniższa cena, jaką płacisz za postawienie na MMA…

- Tak. W końcu po długich rozmowach z dyrektorem Marianem Kmitą usłyszałam: „Dziecko, spełniaj się”. Zawiesiłam współpracę z Polsatem, chociaż z życiem prezenterskim na dobre się nie żegnam. Nie nazwałabym tego jakimś wielkim odejściem. Skupiam się na treningach, przygotowaniach do debiutu w klatce, ale nie wykluczam, że kiedyś wrócę do telewizji.

Atrakcyjna kobieta ze spuchniętym okiem. Dziwnie to może wyglądać.

- Cóż, taki urok sportów walki. Długo to przeżywałam. Często budziłam się w nocy, ale jestem pewna, że podjęłam słuszną decyzję. Spędziłam pięć lat z mikrofonem Polsatu w ręce, ale wcześniej przeżyłam dwa razy tyle w sali bokserskiej.

Karolina OwczarzKarolina Owczarz instagram.com/kowczarz

Zapytam wprost: nie szkoda ci ładnej buzi?

- Wierzę, że zostanie cała. Nie zakładam czarnych scenariuszy, że ktoś mi ją zmasakruje w oktagonie. Poza tym medycyna estetyczna poszła tak do przodu, że wszystko da się zrobić. Ostatnio rozmawiałam z moim znajomym, chirurgiem plastycznym. Powiedział, że jak mi połamią nos, to mam lecieć do niego do Kalifornii i mi naprawi. Nie boję się. Nie mogę myśleć o strachu. Jest nawet takie powiedzenie w boksie: Im mniej przejmujesz się tym, co złego może cię spotkać w ringu, tym szanse, że zostaniesz trafiony, są mniejsze.

MMA to brutalny i bardzo ciężki sport. Harówka na treningach, krwiaki, opatrywanie ran…

- Tak, nie musisz kończyć. Jestem jednym, wielkim chodzącym siniakiem. Poza twarzą, mam obity niemal każdy kawałek ciała. Moja mama cieszy się, że jest już zimno i nie muszę chodzić w krótkich koszulkach i spodenkach. Nie mogła patrzeć na te sińce, chciało się jej płakać. Nogi i ręce mam okrutnie poobijane. To też przez zajęcia z brazylijskiego jiu-jitsu. Na drugi dzień po treningu z tzw. middle-kicków wstałam rano, spojrzałam w lustro, a tam wielki siniak na pół tułowia. Chyba źle przyjmowałam te wszystkie ciosy.

Nie wierzę, że wtedy chociaż przez chwilę nie myślisz sobie: „W co ja się wpakowałam?”

- Ostatnio na treningu dostałam mocnego high-kicka w głowę, po którym zabrzęczało mi w mózgu. Wtedy rzeczywiście przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy to ma sens. Ale po kilku godzinach znów powróciło pozytywne nastawianie, chęć zrewanżowania się i oddania mocniejszego ciosu. Oczywiście, że MMA to ciężki kawałek chleba. Mordercze treningi, twarde sparingi, czasem dwa razy w tygodniu. Nie martw się, jak poczuję, że mam problemy zdrowotne, zaczynam się jąkać, to odpuszczę.

Masz specjalną dietę?

- Odżywiam się zdrowo, bo muszę się pilnować. Jestem uzależniona od słodyczy. Nie mogę żyć bez czekolady. Każdego dnia toczę konkretną walkę i przeżywam istną męczarnię. Planuję zmienić mieszkanie, mieć swoją kuchnię. Wtedy będę robić dietetyczne słodycze. To niezbędny warunek, bo mam problem ze zbijaniem wagi. Jestem wegetarianką. Od czterech lat nie jem mięsa. Nie lubię, uważam je za syf. Tylko że wkrótce zaczynam cykl konsultacji i badań, więc niewykluczone, że będę musiała do tego wrócić. Tym bardziej że treningi są bardzo wymagające. Czuję się dobrze, ale może być tak, że jak się zmuszę do kurczaka raz w tygodniu, moje samopoczucie będzie jeszcze lepsze. Zobaczymy.  

Czytałaś komentarze w internecie po tym, jak ogłosiłaś, że będziesz walczyła w MMA?

- Wiem, niektórzy piszą, że to kolejny „freak fight” i mają dosyć celebrytów w oktagonie. Tylko że ja nie jestem Mateuszem Borkiem ani Karoliną Szostak, żeby tak pisać. Nie czuję się gwiazdą aż tak wielkiego kalibru. Zostawiam ciepłą posadę w telewizji, bo wracam do sportu. Nikt mi nie daje gwiazdorskiego kontraktu za milion dolarów. Nie robię tego tylko dla pieniędzy, chociaż te też są w życiu ważne. Nie podpisałam jeszcze żadnej umowy, ale na pewno nie będą to takie stawki, jakie miałam w boksie, czyli 500 zł za rundę.

W 2011 r. wzięłaś udział w meksykańskim bokserskim reality show „Todas contra Mexico”, realizowanym przez amerykańskie MTV. Znalazłaś się w drużynie reszty świata, która rywalizowała z ośmioma zawodniczkami z Meksyku. Jak się tam dostałaś?

- O tym programie powiedział mi mój trener. Znalazł artykuł na jego temat w internecie. Szukali ważącej do 57 kg zawodniczki mówiącej po angielsku. Spełniałam te warunki, więc się zgłosiłam. No i mnie przyjęli. To była przygoda życia, skok na głęboką wodę, ale przede wszystkim wielkie wyzwanie sportowe. Miałam 18 lat, poleciałam sama na koniec świata bić się ze świetnymi zawodniczkami. Byłam tam najmłodsza, pozostałe pięściarki miały od 27 lat w górę. Przegrałam drugą walkę z Irmą Garcią, późniejszą zwyciężczynią programu i mistrzynią kategorii WBC. Ten program otworzył mi wiele drzwi, ale byłam wtedy też zupełnie inną Karoliną.  

 

To znaczy?

- Czuję, że dojrzałam do sportów walki. Wcześniej podchodziłam do nich zbyt emocjonalnie. Zwykły sparing z koleżanką traktowałam jak wojnę na zasadzie: „Przecież jest moją kumpelą, a uderzyła mnie z całej siły? Coś tu jest nie „halo””! A teraz? Z najlepszymi koleżankami toczę świetne sparingi, często brutalne, po których ze zmęczenia padamy na matę. Nie mamy siły, żeby sobie normalnie podziękować, więc na leżąco przybijamy piątkę. Dojrzałam. Nie wszyscy wiedzą, że byłam dobrze zapowiadającą się pięściarką. W boksie kobiet nie ma kelnerek. OK, są, ale naprawdę nieliczne. Zarezerwowane na debiuty. Tak było w moim przypadku. Moja pierwsza przeciwniczka Elena Gromyko nie miała zbyt wiele wspólnego ze sportem. Ale taki musi być debiut, czyli spokojny, fajny i przyjemny. W późniejszych trzech walkach nie było już żadnego masakrowania. Stoczyłam cztery walki na zawodowym ringu, wszystkie wygrałam. U kobiet to nie jest mało. Podejrzewam, że jeszcze trzy-cztery pojedynki i mogłabym zawalczyć o jakiś tytuł.

Co stanęło na przeszkodzie?

- Rozstałam się – delikatnie mówiąc – w nie najlepszej atmosferze z moim promotorem. Przez kolejny rok nie walczyłam. Nie było sponsorów, a ja chciałam zarabiać. Na szczęście po trudniejszym okresie rozpoczęłam pracę w Polsacie. Nie mogło mnie spotkać nic lepszego.

Karolina Owczarz i Joanna JędrzejczykKarolina Owczarz i Joanna Jędrzejczyk instagram.com/kowczarz

Marzy ci się kariera w stylu Joanny Jędrzejczyk?

- Asia to przykład idealnego zawodnika MMA, jest wybitna. Mierzę wysoko. Mam 25 lat, więc jeszcze nie wszystko stracone. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że 2020 roku będę mistrzynią UFC, ale moi trenerzy mówią, że wszystko jest możliwe.

A co jak się nie uda?

- Mam co robić i zostawiłam sobie różne alternatywy. Jestem wykształcona, znam języki, mam świetne CV, ale jak widzisz mimo to ciągnie mnie do MMA. Naprawdę to czuję i wiem co robię. Nikt mnie do tego zmusza. To mój świadomy wybór, żadna zachcianka czy marketingowy eksperyment.

Znajomi zalali Facebooka z gratulacjami? Pytali już o darmowe wejściówki na galę?

- Już nawet pokłóciłam się o to z paroma kolegami, bo zaczęli się odzywać na zasadzie: „O, słyszałem, że wracasz do sportu. Załatwisz jakieś bilety na galę”. Najczęściej wysyłam następującą odpowiedź: „Cześć, dzięki za wiadomość. Super, że przejmujesz się tym, że będę walczyła rękawicami niewiele większymi od pięści, będą mnie bić i kopać kolanami po głowie. Doceniam, że się interesujesz, ale nie. Nie załatwię żadnych biletów.” Jeżeli będę dostawała takie pytania, to automatycznie ich autorzy giną z moich znajomych i nie tylko na Facebooku. Naprawdę „uwielbiam” takie teksty.

A bliscy przeżywają twój powrót do ringu?

- Mój tata odszedł, gdy miałam 17 lat. Po jego śmierci zauważyłam, że straciłam w sobie trochę pierwiastków empatii. Chociaż w ringu brak tej cechy akurat się przydaje.  Moja mama jest najcudowniejsza na świecie. W każdym wywiadzie przepraszam ją za moją decyzję, ale ona nigdy by mi niczego nie zabroniła. Ma do mnie ogromne zaufanie. Kiedy jej powiedziałam co planuję, przez miesiąc nie mogła normalnie spać. Przywożę jej tylko książki: a to biografię Joanny Jędrzejczyk, a to Rondy Rousey i zapewniam, że wszystko będzie dobrze. Bardzo mnie wspiera, chociaż oddałaby wszystko, żebym tego nie robiła. Mam jeszcze starszą siostrę, która mieszka w Anglii. Też przeżywa, ale również dostaję od niej ogromne wsparcie.

Masz chłopaka?

- Nie.

Myślisz, że faceci lubią, jak dziewczyny się biją?

- Raczej patrzą na to negatywnie. Prawdę mówiąc mało mnie to obchodzi. Miłość nie wybiera, ale domyślam się, że prezes dużej firmy pewnie nie będzie chciał się związać z zawodniczką MMA. Naprawdę nie dbam o to. Na trening ubieram się w bluzę z kapturem, żadnego makijażu. Najważniejsze, że dobrze czuję się sama ze sobą. Za długo robiłam rzeczy, które miały się komuś podobać. Teraz głównie skupiam się na sobie.

Rozmawiał Damian Bąbol

Zobacz wideo
Copyright © Agora SA