Ekstraklasa. Lech - Legia 3-0. Starcie walca z mrówką

Niekiedy po meczu stwierdza się, że piłkarzy jednej drużyny było jakby więcej na boisku. Zwykle zawdzięcza się to aktywnej publiczności albo mylącemu się w jedną stronę sędziemu. W Poznaniu przyczyny takiego stanu rzeczy były inne.

Pierwszy szok

Lech w tym smeczu pokazał to, czego brakowało mu w poprzednich spotkaniach z warszawianami. Poznaniacy przyjęli bardzo aktywną postawę, starali się możliwie często tworzyć przewagę w okolicy piłki. Nie czekali na dogodną okazję do odbioru, postawili raczej na przeszkadzanie rywalowi w każdym momencie, gdy ten osiągał okolice środka boiska. Dodatkowo czynił to z rzadko oglądaną na rodzimych boiskach zaciętością i agresywnością. Na tym tle goście wyglądali na mocno zagubionych. Gdy piłka osiągała połowę Lecha, zawodnik który się przy niej znajdował, był natychmiast atakowany przez przynajmniej jednego gracza Kolejorza. Zwłaszcza w pierwszej połowie aktywność piłkarzy z Poznania przy walce o piłkę była iście imponująca. Wygrali wtedy blisko 70 procent wszystkich pojedynków.

Trałka tu, Trałka tam

Na pierwszy plan w tego typu grze wysuwał się Łuasz Trałka, który przytomnie przesuwał się za piłką i w momencie gdy pierwszej linii pressingu nie udawało się jej odzyskać, starał się natychmiast łatać powstałe w ten sposób luki. Pomocnik Lecha nie zostawiał rywalom odrobiny miejsca. Jeśli Legionistom udało się przedrzeć w głąb połowy Kolejorza, Trałka agresywnie przeszkadzał w wyprowadzaniu akcji. Nawet jeśli nie odebrał futbolówki, spowalniał ataki na tyle, że grający wyżej partnerzy mogli wrócić z pomocą i ponownie zapewnić podwojenie. Defensywny pomocnik Kolejorza przy tym aż piętnastokrotnie przechwytywał podania rywali, w tym w czterech przypadkach jeszcze na ich połowie.

Wypchnąć i zamknąć

Kluczem do sukcesu Lecha była jednak nie tylko aktywna gra poszczególnych indywidualności, ale też umiejętne funkcjonowanie całego zespołu w defensywie. Gospodarze od samego początku inicjowania akcji przez Legię wypychali rywali w boczne sektory boiska, gdzie natychmiast przesuwała się cała drużyna. Z tak gęstej strefy warszawianie bardzo często nie byli już w stanie się wydostać i musieli dokańczać atak, pchając go wzdłuż linii bocznej. Z 90 akcji Mistrzów Polski zaledwie 13 zostało przeprowadzonych środkiem boiska. Efekty były marniutkie, a goście mieli kolosalne problemy z dostarczaniem piłki w strefę bezpośredniego zagrożenia. Z pięciu strzałów oddanych przez graczy Legii, wszystkie minęły bramkę gospodarzy.

Legia jest kobietą

Dodatkowo większość z nich miała miejsce, kiedy wynik był już rozstrzygnięty. Kolejorz nie mógł sobie pozwolić na utrzymanie tak bardzo aktywnej gry przez cały mecz, stąd też po wypracowaniu zaliczki obniżył nieco tempo pressingu. Dzięki temu Legia zaczęła sobie stwarzać nieco więcej sytuacji, sprawniej też działały szybkie wymiany podań. Przy grze na wyższym tempie, Lechici nawet w okolicy własnego pola karnego mieli problemy z nadążeniem z atakiem na rywala z piłką. Na nieszczęście Legii tego typu gra zaczęła się, kiedy gospodarze mogli już sobie pozwolić na głęboką i gęstą defensywę. Gdyby goście zagrali tak od początku, być może w mniejszym stopniu odczuliby skutki aktywnego pressingu rywali. Dając jednak rywalom czas na reakcję, zmuszali samych siebie do dużej liczby bezpośrednich starć, w których brakowało agresji, przebojowości i siły fizycznej. W tym kontekście słowa szkoleniowca Legii o grze kobiet, nie są aż tak szokujące. Oczywiście, z całym szacunkiem dla kobiet.

Więcej o:
Copyright © Agora SA