Marco Paixao: Trwa najszczęśliwszy moment w moim życiu. Czuję się wspaniale, cieszą mnie małe rzeczy. Kipi ze mnie energia, choć nie zawsze tak było.
Bo do Polski przyjechał nowy Marco. Kiedyś miałem najgorszą mentalność na świecie.
Wszystko mi przeszkadzało. Byłem jak rozkapryszona gwiazda filmowa. Tu był problem, tam był problem, to było złe, tamto niedobre. Wciąż narzekałem. Byłem głupi. W mojej głowie wygrywały czarne myśli. A przecież w piłce najwięcej zależy właśnie od głowy. Kiedyś razem z Flavio, moim bratem, byliśmy otoczeni przez złych ludzi, którzy wiele lat temu zaszczepili w nas negatywne myślenie. W takim stanie trwaliśmy właściwie od dzieciństwa.
Bardzo.
Bo to mój brat.
My nie. Ostatni raz biliśmy się jako dzieci. Ale nie były to zbyt imponujące walki. Obaj płakaliśmy i biegliśmy na skargę do mamy. Wygrywał ten, kto dobiegł pierwszy.
Zazwyczaj to ja byłem tym, który trafiał gdzieś jako pierwszy. I Flavio do mnie dołączał. Ale pieniędzy nigdy od niego nie wziąłem. Wystarczy mi wsparcie. Nigdy nie byłem sam w szatni, w domu. Brat pomagał w trudnych chwilach. Inna sprawa jest taka, że profesjonalne kariery zaczęliśmy dopiero w wieku 28 lat.
Może trochę wcześniej, gdy byłem na Cyprze. Grałem w Ethnikis Achnas, strzeliłem kilka bramek. Podczas rozmowy z dziewczyną trafiła w moje ręce książka T. Harva Ekera „Secrets of the Millionaire Mind”. Po jej przeczytaniu zrozumiałem, że błądziłem. Miałem 28 lat i wciąż nie osiągnąłem niczego. Ta książka odmieniła moje życie. Dotarło do mnie, że pozytywne myślenie to paliwo konstruktywnego działania. Trochę późno, trudno. Wcześniej musiało jednak przyjść kilka trudnych momentów, które były dla mnie jak testy.
Na przykład o tym, jak potraktowano mnie w Szkocji. To był dla mnie straszny czas. Życie nagle stanęło na głowie. Pod koniec drugiego sezonu w Hamilton doznałem urazu więzadeł krzyżowym kolana. Mówiłem Szkotom, że boli, ale ich lekarze stwierdził, że udaję. Dopiero w Portugalii mój doktor zdiagnozował kontuzję. „Czy oni zwariowali? Nie masz prawa grać!” – krzyczał. To był ostatni miesiąc ligi, mój kontrakt dobiegał końca.
Mieli mnie gdzieś. Trener Billy Reid też nie pomógł. Pół roku leczyłem kolano, które według nich było zdrowe. Straciłem wtedy nie tylko klub, ale i wiarę w siebie.
Dałem się omotać ludziom dla których liczyła się tylko kasa. Zacząłem myśleć tak, jak oni.
Ale ja chciałem podbijać świat, a nie kolekcjonować dolary. Pierwszy plan menadżerów był jeszcze głupszy. Chcieli mnie wysłać do Paragwaju! Zawrócili mi w głowie, przekonali, że muszę patrzeć tylko na banknoty. I patrzyłem. A niektóre kluby w Iranie płaciły naprawdę dobrze. Gwiazdy ligi mogły liczyć nawet na kilkaset tysięcy dolarów rocznie.
Miałem, ale ta była najkorzystniejsza. Działałem instynktownie. Nie miałem pracy, byłem tuż po kontuzji, więc postawiłem nie na rozwój, a na łatwy zarobek.
Nigdy później nie widziałem czegoś takiego. Wszystkie kobiety chodziły w burkach, wszędzie czuć było obecność policji, armii. Ludzie bali się zrobić cokolwiek, bo ktoś mógł na nich donieść. Iran to kraj policyjny. Są reguły, których nie można łamać. Policja może ukarać nawet za niewłaściwy ubiór. Moje życie ograniczyło się więc do bazy treningowej i domu. Nie chodziłem do kawiarni, bo ich nie było, nie spotykałem się ze znajomymi, bo ich nie miałem. A żeby iść z jakąś irańską dziewczyną na randkę? Zapomnij.
Kiedyś mój agent pokazał mi wielką aleję na której faceci spotykali się z kobietami. Podjeżdżali samochodami, otwierali szyby, rozmawiali, czasem wymieniali się numerami. Nie było tam policji, więc mogli z nimi normalnie porozmawiać. Wyglądało to jak z filmu o tajnych agentach. Trudno było się do tego przyzwyczaić, to nie było prawdziwe życie, ale siedzieliśmy tam, bo liczyła się kasa. Ja w Naft Teheran a Flavio w Teraktorze Sazi Tebriz.
Teheran to najbezpieczniejsze miasto w jakim mieszkałem. Prawo jest rygorystyczne, ludzie boją się go złamać. Poza tym wszędzie jest policja. A armia? Widziałem oczywiście żołnierzy, albo rakiety przewożone na ciężarówkach, ale nie czułem żadnego zagrożenia. Chociaż Flavio obserwował kiedyś ćwiczenia samolotów, które zrzucały bomby. Grał w Tebrizie, niedaleko granicy z Turcją i Irakiem. Widział więc odrzutowce, słyszał wybuchy.
W Iranie są trzy, cztery drużyny, które grają niezłą piłkę. Natomiast reszta ligi to zespoły słabe albo bardzo słabe. Podobnie jest z infrastrukturą. Poza kilkoma wielkimi stadionami reszta ma małe, stare i zniszczone obiekty. Ale Flavio grał kiedyś w meczu na który przyszło 100 tys. kibiców. Ale to wyjątek.
Usiadłem sam w pokoju i pomyślałem, że jestem w Iranie. W I-ra-nie! Co ja tu robię? Po co tutaj jestem? Zacząłem czuć potrzebę zmiany. Najsilniejszym narzędziem jakie ma człowiek jest mózg. Kiedy przeskoczyłem barierę, jaką była pogoń za forsą, zrozumiałem, że błądzę. Zacząłem wytwarzać wokół siebie pozytywną energię. Powiedziałem sobie, że w futbolu chcę byś kimś. Dlatego w Teheranie spędziłem tylko kilka miesięcy. Tam zaczęła się moja przemiana.
To była katastrofa. I najgorsza liga, jaką widziałem.
Nie. Najgorsza, bo poza Spartą, Slavią Praga i Viktorią Pilzno poziom był bardzo niski. Czasem miałem wrażenie, że Sparta gra z jakimiś trzecioligowcami.
W klubie była beznadziejna atmosfera. Traktowano mnie źle. Czesi patrzyli podejrzliwie, jakbym przyjechał do Pragi ze złymi zamiarami. To, że byłem obcokrajowcem sprawiało, że miałem pod górkę. Nikt nie przyjął mnie tak dobrze, jak w Polsce. Oczywiście, że klasę trzeba udowadniać w meczach, ale robiłem to. W okresie przygotowawczym zdobyłem siedem bramek w pięciu meczach. To były najlepsze zgrupowania w mojej karierze. A mimo to po pierwszym słabszym meczu straciłem zaufanie. Przez moment byłem najlepszy a za chwilę – najgorszy. Niektórzy na siłę chcieli mi pokazać, że nie jestem dobrym piłkarzem.
Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Teraz wiem, że nie powinienem tam jechać, mogłem trochę poczekać, bo miałem oferty z Hiszpanii i Turcji. Ale jednocześnie żałuję, że nie miałem w sobie siły by zostać i walczyć. Powinienem zacisnąć zęby. Szkoda, bo mogłem im wszystkim udowodnić, że są w błędzie.
Wciąż potwierdzam moje umiejętności. W tym sezonie zaliczyłem najlepszy start w karierze. Po dziesięciu kolejkach mam już osiem bramek. Codziennie robię wszystko, aby być numerem 1. Ostatnio czułem się trochę zmęczony, ale nie mam zamiaru się zatrzymać.
O pierwsze miejsce.
Mamy potencjał na wygranie ligi. Dla mnie to realne. Wszyscy musimy w to wierzyć. Ale poza wiarą potrzebujemy zwycięstw. Szybko musimy się obudzić.
Od zawsze Sportingowi Lizbona.
To przez moją mentalność, już o tym mówiłem. To przeszkodziło mi najbardziej. Zawsze obwiniałem za wszystko kolegów. Mówiłem, że oni są źli, kiedy to ja byłem problemem. W Porto spotkałem Nuno Andre Coelho, który występował w Sportingu i Bradze, Bruno Gama grał w Porto, Vitorii Setubal i Rio Ave, do Bragi i Vitorii trafił też Helder Barbosa, poza tym w Porto byli Zequinha, Fabio Espinho. Wszyscy zagrali w portugalskiej ekstraklasie. A ja nie.
Wszyscy portugalscy dziennikarze mnie o to pytają. Chciałbym, ale co z tego? To mało prawdopodobne. Z Portugalii nigdy nie otrzymałem żadnej oferty.
Był tuż, tuż. W Śląsku strzelałem jak na zawołanie, żaden portugalski piłkarz nie miał wtedy tylu trafień, co ja. Gazety w Portugalii przez kilka tygodni pisały, że zasługuję na szansę, żeby powinni odwiedzić mnie członkowie sztabu szkoleniowego. Po jednym z meczów dziennikarz zapytał nawet selekcjonera Paulo Bento dlaczego mnie nie powołał.
Że na razie szansę dostanie Jose Fonte.
Ten sam. Grał wtedy w Anglii, w silniejszej lidze, ale uważam, że ja też zasłużyłem na szansę. Czułem wielką moc. W 2014 roku byłem najbliżej kadry w całym moim życiu. Wierzę, że gdybym dostał wtedy możliwość pokazania się w reprezentacji, byłbym w niej do dziś. Niedawno Fernando Santos powołał Nélsona Oliveirę z drugoligowego Norwich. A więc trener jest otwarty nie tylko na gwiazdy. Moja szansa jednak chyba już przepadła.
Szczerze? Nie. Mam 33 lata. Chcę być szczery. Poprzedni sezon miałem świetny, w tym też jestem w czołówce strzelców Ekstraklasy. Teoretycznie mógłbym dostać szansę. W reprezentacji jest wielu starszych piłkarzy. Fonte, Ricardo Quaresma i Eliseu mają po 33 lata, Pepe 34, Bruno Alves 35. Zresztą Cristiano Ronaldo, mój idol, ma na karku 32 lata. Dlatego moje powołanie nie byłoby czymś niemożliwym. Ale to tylko gdybanie.
Tak.
Zdecydowanie. Jestem Portugalczykiem, od dziecka śniłem o kadrze. W 2014 roku był moment w którym mogłem zrobić olbrzymi krok. I to w drużynie pełnej gwiazd, która dwa lata później wygrała mistrzostwa Europy we Francji. Ale było, minęło i już pewnie nie wróci. Będę musiał zostać z tym żalem.