Wielicki: To bez znaczenia, kto wejdzie na szczyt. Ważne, żeby Polak zostawił tam ślad i żebyśmy bezpiecznie wrócili

K2 (8611 m n.p.m) jest jedynym ośmiotysięcznikiem niezdobytym zimą. Tej zimy, jako pierwsi, będą chcieli to zrobić Polacy. O tym, jak może się udać, mówi kierownik wyprawy, piąty w historii zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, Krzysztof Wielicki.

Paweł Wilk: Ile metrów lin potrzeba, żeby zaporęczować K2?

Krzysztof Wielicki: Potrzebujemy ok. 4 kilometrów poręczówek. Ale nie tylko one będą ważne w czasie wyprawy. Musimy zabrać odzież puchową, namioty zadaniowe, sprzęt techniczny, śruby lodowe. Wszystko, co potrzebne jest do przeżycia.

Tegoroczna ekspedycja będzie miała charakter oblężniczy?

- Zimą nie da się inaczej, pamiętajmy, że K2 jest drugą co do wysokości górą ziemi. Nie sięga 8 tys. metrów, tylko mierzy 8611 m n.p.m. Wchodząc w stylu alpejskim, szanse na realizacje celu byłyby znikome. Jeśli chcemy spełnić marzenia, musimy wspinać się klasycznie. Może następni śmiałkowie spróbują poprawić styl i zawieszą poprzeczkę wyżej. Obecnie kluczowe jest to, żeby tam po prostu wejść, chcemy być pierwszymi, którzy dokonają tego zimą.

Ile obozów planujecie założyć przed atakiem szczytowym?

- Trzy. I one będą stałe. Natomiast ostatni, czwarty, ma być tym szturmowym. Zakładam, że nie będzie rozbity dłużej niż dwa dni. Chciałbym, żebyśmy zaatakowali wierzchołek z wysokości 7800 m n.p.m.

Jak wygląda plan aklimatyzacji?

- Do wysokości będziemy się przyzwyczajać bezpośrednio na K2. Pojawiły się głosy mówiące o wyjeździe do Ameryki Południowej, ale zimą to mało realne. Dlatego będziemy się aklimatyzować na drodze właściwej wspinaczki. Czasu wystarczy, bo w Karakorum spędzimy ponad dwa miesiące.

Którą drogą chcecie wejść na szczyt?

- Spróbujemy Drogą Basków lub pierwszych zdobywców, czyli Żebrem Abruzzi. Uzależniamy to od warunków, głównie śniegowych, bo jeśli np. będzie go mało, to możemy mieć kłopot ze zrobieniem platformy. Żebro Abruzzi jest długie, trzeba iść pod ścianą, w kierunku wschodnim. Natomiast wariant Basków wytyczony jest blisko bazy głównej, skąd - bez zakładania bazy wysuniętej – można rozpocząć akcję górską. To zaleta.

Macie plan b? Obie linie mogą okazać się niedostępne.

- Nie sądzę, żeby udało się dojść na szczyt trasą Kukuczki i Piotrowskiego. Być może bylibyśmy w stanie wykorzystać jej fragmenty, ale przeprowadzenia ofensywy polską drogą nie bierzemy pod uwagę. Problemem nie są trudności techniczne, bo w naszym zespole każdy by im sprostał, ale chodzi o tak „przyziemne” sprawy, jak rozbicie namiotów w odpowiednim miejscu, o zwykłą wygodę. Biwakując nocą, przy minus czterdziestu stopniach Celsjusza, pragnie się zachować chociaż pozory komfortu, a na „Kukuczce i Piotrowskim” o to ciężko.

Będziecie korzystać z dodatkowego tlenu podczas wspinania?

- Nie będziemy go używać, ale znajdzie się w bazie, dla celów medycznych. Wyniesiemy butle również do obozu III, bo choroba wysokościowa może dopaść każdego. Taka przypadłość wymaga podania go choremu, inaczej może skończyć się tragicznie.

A jeśli K2 postawi warunek sztucznego wspomagania, to zechcecie takim sposobem wejść na szczyt?

- Umożliwimy skorzystanie z tlenu, jeśli ktoś będzie chciał go użyć, choć nie wiem, w jakim zakresie. Nie podjęliśmy jeszcze decyzji o liczbie butli zabieranych do Pakistanu. Musi być ich tyle, by zapewnić pełne bezpieczeństwo. W każdym razie, znając zespół, nikt nie zechce skorzystać z tlenu w sytuacji niewymagającej tego.

Przenikający wiatr będzie najpoważniejszą przeszkodą?

-Zdecydowanie tak. Jet Stream jest okropny. Strasznie mocny i zimny. Pytanie na ile okien pogodowych trafimy i czy w ogóle nam się przydarzą. Liczymy, że pojawią się, gdy obozy staną wysoko, a wspinacze będą dobrze zaaklimatyzowani. Zakładając taki scenariusz, szybko przeprowadzimy właściwą akcję, ograniczając kontakt z huraganem do minimum.

Jak reaguje organizm na powietrze wiejące z siłą większą niż sztorm na oceanie?

- Spadają morale, bo gdy wichura szaleje z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę, to odechciewa się opuszczać namiot, nie mówiąc o wspinaniu. Przy takiej aurze źle się odpoczywa, bo słychać tylko potężny huk. Jet Stream potrafi porywać bazy, nawet te dobrze zabezpieczone, których utrzymanie często spoczywa na barkach znajdujących się wewnątrz ludzi. W takich warunkach problemem jest też gotowanie. Powstająca para się skrapla, osiada na ścianie i zdarza się, że choć na zewnątrz nie pada śnieg – pojawia się w środku namiotu.

A co z serakami?

- Olbrzymi serak wisi nad „bottleneck”. Uaktywnił się dwa lub trzy lata temu i spadł. Zagrożenie jest większe latem, ze względu na sporą różnicę temperatur. W dzień może być 35 stopni na plusie, nocą kilkadziesiąt poniżej zera, a co za tym idzie – serak pęka wskutek sił rozpierających. Zimą jest inaczej, niezależnie od pory dnia mróz będzie siarczysty. Liczę na to, że w czasie naszej wędrówki się nie oberwie.

Można go ominąć?

- Nie ma szans. Trzeba pod nim przejść, przetrawersować w lewo i pójść nad butelką, ale wciąż pod serem. Mimo częściowego oberwania się wciąż ma 80-metrów wysokości i waży wiele tysięcy ton. Człowiek widzący nad sobą niekształtną bryłę lodu o takich gabarytach czuje się niepewnie.

Pan się boi tej wyprawy?

- Nie boję się. Obawy mogą się pojawić, gdy np. za nisko założymy obóz, przez co ekipa działająca wyżej może mieć problem z powrotem. Zmęczeni himalaiści musieliby wówczas bazować na doświadczeniu, być skoncentrowanymi, żeby nie popełnić błędu.

Dlaczego idziecie na K2?

- Bo zimą nikt tam nie był, a dwukrotnie już próbowaliśmy. Do trzech razy sztuka. Inna sprawa, że eksploracja ośmiotysięczników o tej porze roku się kończy. Skoro zaczęliśmy ją w latach 80., to wypadałoby dokończyć dzieła. Jako pierwsi zdobyliśmy zimą 10 z 14 ośmiotysięczników, przydałaby się w kolekcji taka perełka jak K2.

Adam Bielecki mówił, że zimowe K2 jest dla niego symbolem i kierunkiem. Czym jest dla pana?

- Elementem historii polskiej eksploracji zimowej. Dla mnie nie ma znaczenia, kto wejdzie na szczyt. Ważne, żeby którykolwiek z Polaków zostawił tam ślad i żebyśmy bezpiecznie wrócili. Liczy się sukces zespołu, a jak to będzie interpretowane później, nie ode mnie zależy.

Będzie się pan wspinał?

- Myślę, że tak. Wciąż aktywnie uprawiam ten sport, uwielbiam go zwłaszcza w wydaniu zimowym, więc cegiełkę dołożę. Jednak nie będę brał czynnego udziału w próbach szczytowych. Mamy świetnych alpinistów, którym trzeba dać szansę, a ja swoje w górach wysokich zrobiłem. To będzie moja szósta wyprawa na K2, skupię się na dzieleniu doświadczeń z młodszymi kolegami.

Pan szukał nowych dróg, przejść w stylu alpejskim lub ruszał na wyprawy zimą.

- Wysoko mierzyliśmy z kolegami. Jednak nie kolekcjonowaliśmy szczytów dla samego wpisania ich w cv, co dziś często ma miejsce. Rozwiązywaliśmy problemy sportowe, to było nasze pragnienie.

Podczas tegorocznej wspinaczki uda się wytyczyć choć fragment nowej linii?

- Myślę, że nie. Nadzieja byłaby na innych ścianach, ale nie na południowo-zachodniej. Liczy się bezpieczeństwo i zdobycie szczytu. Nie zastanawiamy się jak, byle się na nim znaleźć, a to nie jest łatwe na K2. Nawet latem.

Co jeśli się nie uda?

- Góry się nie przewracają, będą czekać na następnych. Być może na Polaków. Staramy się wszystko odpowiednio przygotować, żeby jednak nie musiały. Wiele zależeć będzie od szczęścia.

Cel jest ambitny, ale kosztuje niemal 1,5 mln zł. Sponsorzy liczą na sukces.

- Ministerstwo Sportu i Turystyki, które ciężko określić mianem sponsora, przyznało nam grant na wydarzenie budujące image Polski. I już sam fakt porwania się na K2 ten wizerunek kreuje. O tym, jak duże jest to przedsięwzięcie niech zaświadczy postawa National Geographic - dowiadując się o naszych planach, zapowiedziało, że pojawi się w bazie z wizytą, żeby nagrać o nas program. Wydaje mi się, że w razie niepowodzenia nasza próba i tak wpisze się w poczet ambitnych polskich wypraw na ośmiotysięczniki. Naszym zadaniem jest zbudowanie pozytywnego obrazu Polski na świecie.

Zamknięcie historii zimowych wejść na najwyższe szczyty świata to pańska ambicja czy Polskiego Związku Alpinizmu?

- Nie tylko PZA zależy na sukcesie. W ten projekt zaangażowane emocjonalnie jest całe środowisko górskie. Ludzie na różnych spotkaniach podchodzą do mnie i pytają: kiedy wejdziecie na K2 zimą? Społeczeństwo czuje, że jest to wydarzenie bez precedensu, wie, że jadąc tam, wnosimy wartość do światowego alpinizmu. Mamy swoich fanów.

Ewentualny sukces może być spełnieniem marzeń nie-himalaisty?

- Jak najbardziej; wielu Polaków jeździ na nartach, chodzi po górach, wspina się na ściankach, w skałach i dopinguje nas. Jest to rodzaj patriotyzmu.

W 2002 r., w czasie ostatniej polskiej wyprawy na K2 Marcin Kaczkan i Denis Urubko dotarli na 7650 m n.p.m. Nigdy wcześniej i nigdy później nie osiągnięto wyższego pułapu zimą na K2. Czy to oni mają największe szanse na osiągnięcie wierzchołka?

- To będzie zależało od kondycji, w jakiej będą, zimą przytrafić się może choroba, zła aklimatyzacja, a to na kilka dni wyklucza z działalności w ścianie. W mojej opinii każdy z członków kadry jest na tyle silny, że może tego dokonać. Do ataku szczytowego dopuścimy tych najlepiej zaaklimatyzowanych.

Ktoś ma wybitne predyspozycje ku temu?

- Adam Bielecki ma świetną wydolność, Janusz Gołąb doświadczenie, a Denis Urubko obie te cechy plus szybkość.

Silny, szybki i wytrzymały Urubko najpierw odmówił udziału w ekspedycji, ale zmienił zdanie. Co go do tego skłoniło? To potężne wzmocnienie.

- Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Denis prowadzi kilka swoich projektów w górach, szkoli, np. w Patagonii, nie skupia się tylko na polskich wyzwaniach narodowych. Kilka razy się wahał, teraz się zdecydował i liczę na to, że nie wycofa się z tego projektu. Chciałbym, żeby był z nami.

Andrzeja Bargiela nie udało się przekonać do zmiany decyzji. Dlaczego?

- Bo nie chce jej zmienić. Ambicją Jędrka jest zjeżdżanie na nartach z gór wysokich, a nie koczowanie pod nimi przez dwa miesiące. Zależy mu na tym, żeby jak najszybciej i najprościej wejść na szczyt, a później zameldować się u podstawy ściany z nartami na nogach.

Pogodę zamierzacie sprawdzać sami? W czwartek na konferencji PZA Rafał Fronia powiedział, że będzie prognostykiem.

- Rafał będzie kontrolował przysyłane nam modele pogodowe z trzech firm – norweskiej, szwajcarskiej i amerykańskiej. One często się różnią, jedni mają lepszą prognozę godzinową, a drudzy – długoterminową. Dlatego Rafał będzie to nadzorował. Dodatkowo w interpretacji wspomoże nas doświadczony w tym zakresie Austriak, Karl Gabl, który sam zaoferował chęć pomocy.

O niesamowitych wyprawach i pasji himalaistów przeczytasz też w tych książkach >>

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA