Ekstraklasa. Wrocławskie święto. Słaba i rozbita Legia przegrała z odważnym, lepszym Śląskiem [SPOSTRZEŻENIA]

Śląsk Wrocław wygrał 2:1 z Legią Warszawa w meczu ósmej kolejki LOTTO Ekstraklasy. Spostrzeżeniami po meczu dzieli się Konrad Ferszter ze Sport.pl.

Odważny Śląsk

- Chcę, byśmy zagrali jak najlepszy mecz dla kibiców. Ich radość jest efektem końcowym naszej pracy. To podkreślenie, że to wszystko co robiliśmy, przyniosło efekt. Dla mnie to najpiękniejsze co może być w piłce nożnej - powiedział przed meczem trener gospodarzy, Jan Urban.

Szkoleniowiec Śląska nie przejął się tym, że czeka go mecz z mistrzem Polski i niekorzystnymi statystykami w starciach z nim. Urban zdecydował się na odważną, ofensywną taktykę z dwoma napastnikami. Duet Marcin Robak - Arkadiusz Piech wspierany przez skrzydłowych i asekurowany przez Michała Chrapka oraz Sito Rierę, zwłaszcza w pierwszych minutach, zdominował Legię.

Śląsk atakował, ale przed przerwą to nie gracze ofensywni tworzyli największe zagrożenie pod bramką Legii. Bardzo aktywny był przede wszystkim Djordje Cotra, który mimo ustawienia na lewej obronie, co chwilę znajdował się pod polem karnym warszawiaków. Serb wykorzystywał miejsce, które stwarzał mu schodzący do środka Pich oraz słabą formę Artura Jędrzejczyka. Dośrodkowania byłego zawodnika Zagłębia Lubin dobre jednak nie były. Albo wybijali je stoperzy Legii, albo były one po prostu za mocne.

Zdecydowanie lepiej zrobił to zaś Łukasz Madej, który w 68. minucie doskonale dograł na głowę Robaka. Napastnik Śląska wykorzystał słabość defensywy Legii i do bramki z rzutu karnego dołożył też gola strzelonego głową.

Legia wciąż słaba

Przerwę na mecze reprezentacji Jacek Magiera wykorzystał do pracy nad nowym ustawieniem drużyny. Mistrzowie Polski we Wrocławiu odeszli od gry z dwoma skrzydłowymi, w ich miejsce na boisku pojawił się dodatkowy środkowy pomocnik (Tomasz Jodłowiec) oraz drugi napastnik.

W pierwszych minutach mistrzowie Polski wyglądali źle. Chociaż na papierze mieli przewagę w środku pola, to na boisku nie było jej widać. Śląsk zaskakująco spokojnie zdominował tę strefę i rzadko wypuszczał warszawiaków z ich połowy. Zdobyta przez Jarosława Niezgodę bramka tylko zatarła obraz nędznej gry Legii przed przerwą. Chociaż mistrzowie Polski dość długo prowadzili, to ani przez moment nie można było mieć wrażenia, że ich gra wygląda lepiej niż dwa tygodnie temu.

Legia przyzwyczaiła do tego, że w lidze chce dominować, narzucać tempo, kontrolować przebieg meczu. We Wrocławiu oddała Śląskowi piłkę i próbowała go kontrować. Po pierwsze, plan ten nie wypalił, bo gościom brakowało zdecydowania i dokładności. Po drugie, dobrana taktyka tylko pokazała w jakim miejscu obecnie jest Legia. To drużyna słaba, rozbita, która w niczym nie przypomina samej siebie z ostatnich miesięcy i lat.

Rozchwiany Pasquato

Włoch, który do Legii przyszedł by zapełnić lukę po Vadisie Odjidji-Ofoe, w pierwszych tygodniach w Warszawie nie zachwycał. Pasquato grał niewiele, a kiedy już pojawiał się na boisku trudno było dostrzec w nim nowego lidera mistrzów Polski.
Mecz ze Śląskiem też nie dał jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o jakość i możliwości włoskiego pomocnika. Z jednej strony to Pasquato dokładnie podał do Armando Sadiku przy golu Niezgody i dobrze rozprowadził 2-3 kontrataki, ale zdażyło mu się też kilka zagrań bardzo niedokładnych.

Tak jak w pierwszej połowie, kiedy w dogodnych okazjach dwukrotnie strzelał niecelnie, albo zepsuł podanie, po którym w doskonałej sytuacji znalazłby się Sadiku. U Włocha widać dryg, chęć do gry, która przejawia się w częstym pokazywaniu się do podań. 28-latek zbyt często irytuje jednak niedokładnością, nerwowością i chęcią zbyt szybkiego kończenia akcji. Pasquato można krytykować, ale w lepszej grze na pewno nie pomogli mu równie słabi Moulin, Jodłowiec i Kopczyński.

Ambitny i skuteczny Niezgoda

Wydaje się, że największym zwycięzcą przerwy na mecze reprezentacyjne w Legii może być Niezgoda. 22-latek, który w poprzednim sezonie błysnął na wypożyczeniu w Rchu Chorzów, powrót do Warszawy miał trudny. W pierwszej fazie obecnych rozgrywek wystąpił w zaledwie dwóch meczach - w Superpucharze przeciwko Arce i w lidze przeciwko Wiśle Płock.

W tym drugim Niezgoda pokazał, że zasługuje na większą liczbę szans. To on zdobył zwycięską bramkę dla Legii w Płocku. Chociaż później nie zagrał przeciwko Sheriffowi i Zagłębiu, to we Wrocławiu znów udowodnił, że w drużynie mistrza Polski może być ważną postacią.

Mimo że w sobotę Niezgodzie zdażały się zagrania niechlujne, to i tak pozostawił po sobie niezłe wrażenie. Napastnik nie tylko strzelił gola, ale też walczył, zmuszał obrońców Śląska do popełniania błędów, często pokazywał się do podań. Szybki, waleczny, a przede wszystkim skuteczny - taki był Niezgoda w dotychczasowych występach w Legii. Takiego napastnika Magiera potrzebuje. Pytanie tylko co z resztą pozycji na boisku.

Wrocławskie święto

Kiedy w Warszawie zastanawiać się będą nad przyczynami porażki i słabej formy zespołu, we Wrocławiu będzie trwało święto. Święto, na które długo się tutaj nie zapowiadało. Chociaż na stadion przyszło ponad 24 tys. kibiców, a klub zapowiadał gorącą atmosferę, to ta długo nie zachwycała.

Publiczności nie rozgrzewała gra obu zespołów, specjalnie nie poruszyły jej też legendy Śląska, które w przerwie zostały uhonorowane z okazji 70-lecia klubu. Na stadionie gorąco zrobiło się dopiero po golach Robaka. Doping stał się nieporównywalnie głośniejszy, tak samo jak gwizdy na atakujących legionistów.

We Wrocławiu będą świętować, bo mają się z czego cieszyć. Dla Śląska to pierwsza wygrana z Legią od sezonu 2012/13. Od tamtej pory wrocławianie nie potrafili wygrać aż 10 kolejnych meczów z warszawiakami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.