Najbardziej niedoceniany wyścig świata: Vuelta a Espana.

Od dawna jest zaliczany do tzw. Wielkich Tourów i wymieniany jednym tchem obok Tour de France i Giro d'Italia, a mimo to zawsze był traktowany trochę jak kolarski deser na zwieńczenie sezonu. W tym roku obsada jest tak silna, a trasa tak trudna, że ma w końcu szanse zostać daniem głównym. Jutro we francuskim Nimes rusza 72. wyścig dookoła Hiszpanii.

Na pierwszy rzut oka hiszpańską Vueltę od Tour de France i Giro d’Italia odróżnia tylko wiek imprezy, o trzy dekady młodszej od nich. Nawet geneza jego powstania była podobna, bo wszystkie trzy wyścigi w swoich początkach były imprezami promocyjnymi gazet. Ale Vuelta w kolarskim kalendarzu szukała sobie miejsca dość długo, by i tak w stosunkowo krótkim europejskim sezonie ostatecznie rozgościć się u schyłku lata, idąc na dalekie kompromisy z możnymi rowerowego świata. Początkowo rozgrywana była wiosną, ale kolizja z włoskim wyścigiem wykluczała wielu kolarzom możliwość jazdy po hiszpańskich drogach. Przeniesienie imprezy w latach 90. na początek września przyciągnęło do niej nieco większą liczbę czołowych kolarzy, ale nie zmieniło tego, że dla znakomitej większości przejechanie w ciągu pięciu miesięcy aż trzech trzytygodniowych, ciężkich wyścigów, jest po prostu niemożliwe. Nadal pozostaje więc wybór między Giro a Vueltą (lub – nieco rzadziej – między Tourem a Vueltą).

Hiszpańskiemu wyścigowi nie pomagają też następujące niedługo po nim mistrzostwa świata oraz – na co również coraz częściej zwraca się uwagę – przypadające na sierpień okno transferowe, które często ogranicza możliwość ścigania się w Vuelcie kolarzom, którzy podjęli już decyzję o zmianie barw klubowych od nowego sezonu (choć z drugiej strony dla innych dobry występ w Hiszpanii może stanowić poważną kartę w transferowych negocjacjach).

Wszystko to sprawia, że Vuelta a España stała zawsze nieco w cieniu pozostałych Wielkich Tourów. Wygrywali tutaj wielcy kolarze, jak Eddy Merckx, czy Bernard Hinault (dwukrotnie), ale nigdy nie była areną walki o kolejne rekordy cztero- lub pięciokrotnych zwycięstw, jak Tour de France, lub Giro. Tylko trzech kolarzy może się pochwalić maksymalną liczbą trzech wygranych w Vuelcie, a większość grona triumfatorów stanowią jeżdżący u siebie Hiszpanie.

Ale mimo tych wszystkich przeciwności prestiż tego wyścigu sukcesywnie rośnie i z roku na rok na starcie możemy oglądać coraz więcej gwiazd ze ścisłej światowej czołówki. Tegoroczna edycja jest pod tym względem imponująca, bo zobaczymy tu zarówno Christophera Froome’a (Sky), który niespełna miesiąc temu triumfował po raz czwarty w Wielkiej Pętli, jak i Alberto Contadora (Trek-Segafredo) – jednego z tej trójki szczęśliwców, którzy wygrywali Vueltę trzykrotnie, a dla którego będzie to wyścig wieńczący jego wspaniałą karierę. Będą też Fabio Aru (Astana) i Vincenzo Nibali (Bahrain-Merida), każdy z wygraną w Hiszpanii na koncie. I będzie również Rafał Majka (BORA-hansgrohe), który przed dwoma laty ukończył Vueltę na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej.

Co ich tu przyciąga? Chyba przede wszystkim fakt, że Vuelta z roku na rok robi się wyścigiem coraz mniej przewidywalnym. Różnice między kolarzami w klasyfikacjach poprzednich Tourów pokazują, że poziom jest niezwykle wyrównany (decydujące okazywały się jazdy na czas na ostatnich etapach), a trasa hiszpańskiego wyścigu, na którą składają się w większości etapy górskie i pagórkowate (ale również z solidnymi podjazdami), gwarantuje emocje niemal od samego początku, aż do finałowej stromizny Alto de L’Angliru, gdzie z pokonaniem podjazdu o nachyleniu dochodzącym miejscami do 23,6% miewały już w przeszłości problemy nawet samochody z kolumny wyścigu. Jest na trasie wyścigu wiele miejsc, gdzie można zyskać ogromną przewagę i równie wiele takich, w których można wszystko przegrać. To czyni go wśród wielkich tourów najtrudniejszym i najbardziej emocjonującym.

Lista faworytów jest niemal tak długa, jak lista drużyn, które biorą w nim udział. Jeśli nie liczyć lokalnych zespołów z dziką kartą, niemal w każdej ekipie WorldTouru znajdzie się co najmniej jeden kolarz z szansami na finałowy sukces (i co najmniej kilku z takimi ambicjami). Oprócz wymienionej wcześniej czołówki na pewno warci obserwowania będą: Domenico Pozzovivo (AG2R), Tom Dumoulin – zwycięzca tegorocznego Giro d’Italia i Warren Barguil (obaj z Sunweb), który po zwycięstwie w klasyfikacji górskiej Tour de France wierzy, że jest w stanie pokonać również hiszpańskie szczyty. Nie do zlekceważenia jest też w drużynie Sunweb Wilco Kelderman. Gdyby dla Froome’a trudy Tour de France okazały się zbyt dużą przeszkodą w skutecznej jeździe w Hiszpanii (choć złośliwi twierdzą nie bez cienia racji, że Tour wygrał dla niego Michał Kwiatkowski), zespół Sky ma w zanadrzu silnych Wouta Poelsa i Diego Rosę. Silny skład do Hiszpanii zawiózł zespół Orica-Scott, w którym rolę lidera objął Esteban Chavez, mający przy boku braci Yates. Z całą pewnością obecność w swoim ostatnim występie w Vuelcie będzie chciał zaakcentować Alberto Contador (Trek-Segafredo), który we Francji zademonstrował kapitalny atak pod Col du Telegraphe. U schyłku kariery raczej nie jest już kandydatem do końcowego zwycięstwa, ale nie można lekceważyć sprytu i doświadczenia „Księgowego”. Zespół Katushy poprowadzi Ilnur Zakarin, który po niezbyt udanym występie we Włoszech ma już zapewne w głowie solidny plan na udany debiut w Hiszpanii.

No i wreszcie Rafał Majka, wokół którego zbudowany jest zespół BORA-hansgrohe, między innymi z będącym w znakomitej dyspozycji Pawłem Poljańskim w roli pomocnika. Blizny po pechowym występie Rafała we Francji już się zagoiły, a sportowa złość po przegranym o ledwie dwie sekundy Tour de Pologne z pewnością motywuje go do solidnej pracy. Nie musi już dzielić pozycji lidera z Peterem Saganem i choć oficjalnie deklaruje, że celem są raczej zwycięstwa etapowe, to trudno uwierzyć (a ekipa Majki również wysyła takie sygnały), że zawodnik, który zakosztował już obecności na podium Vuelty nie będzie w tym roku walczył o więcej.

Vuelta a España rozpocznie się w sobotę, 19 sierpnia we francuskim mieście Nimes krótką, acz z pewnością widowiskową jazdą drużynową na czas. Zakończy się trzy tygodnie później w Madrycie, po przejechaniu 3 297,7 kilometrów. Kto przekroczy linię mety w czerwonej koszulce lidera? Dowiemy się już 10 września.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA