LE. Walkę o europejskie puchary przegrywamy już w czerwcu. Dwa tygodnie na zbudowanie drużyny? Misja niemożliwa

Legia Warszawa w czwartek od remisu (1:1) rozpoczęła walkę o Ligę Europy. Jej rywalem w IV rundzie LE jest Sheryff Tyraspol i chociaż to mistrz Polski wydawał się być zdecydowanym faworytem tego dwumeczu, to dotychczasowa forma Legionistów pokazuje, że drużynę Jacka Magiery czeka bardzo ciężka rywalizacja w rewanżu. Jeśli jednak postaramy się znaleźć przyczyny słabej gry polskich klubów w europejskich pucharach, to łatwo o powtarzające się schematy. Rozwiązaniem części problemów mógłby być system wiosna-jesień.

Legia Warszawa wciąż stoi przed szansą na piąty awans do fazy grupowej Ligi Europy na przestrzeni ostatnich dziewięciu sezonów, choć nikt w Warszawie nie ukrywa, że w tym roku jest to jedynie ,,liga’’ pocieszenia. Sheryff Tyraspol zdecydowanie nie należy do potęg europejskiego futbolu, ale na przestrzeni zaledwie 20 lat działalności, aż 15 razy sięgał po mistrzostwo Mołdawii. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że Legia Warszawa w normalnej dyspozycji powinna odprawić gości z kwitkiem i spokojnie awansować do fazy grupowej LE, co jest równoznaczne z częściowym uratowaniem sezonu i finansów Wojskowych. Tutaj nasuwa się jednak pytanie, dlaczego polskie kluby mają tak wielkie problemy w czasie wakacyjnych faz eliminacyjnych do europejskich pucharów, nawet jeśli rywale nie są z najwyższej półki.

Niezauważalna przerwa między sezonami

Od pewnego czasu panuje w Polsce tendencja do skracania letniej przerwy między sezonami. Dochodzi przez to do tak kuriozalnych sytuacji, że Ekstraklasa kończy się wraz z pierwszym tygodniem czerwca, ostatnio był to 4 czerwca, a już 25 dni później startuje pierwsza runda eliminacji LE. W tym roku grały w niej dwa polskie kluby (Lech Poznań i Jagiellonia Białystok). Nie trzeba zbytnio zagłębiać się w kadry obu zespołów, by dostrzec, jak duże zmiany zaszły w obu klubach, wszak to właśnie latem drużyny dokonują większej liczby transferów. Przykładowo Lech Poznań sprzedał pięciu piłkarzy z podstawowego składu, a do zespołu ściągnięto aż 9 zawodników, w tym siedmiu obcokrajowców. W Jagiellonii drzwi do gabinetu prezesa nie otwierały się tak często, ale to drużyna z Podlasia straciła przed pucharami trenera Michała Probierza i Konstantina Vassilieva, czyli swoje dwie najjaśniejsze gwiazdy.

To właśnie Probierz od lat głosi tezę, że gra polskiego klubu w eliminacjach europejskich pucharach jest dla trenera pocałunkiem śmierci. Zespoły mają dwa tygodnie, w czasie których nikt nie jest w stanie zbudować odpowiedniej bazy kondycyjnej, bo przecież trzeba być ,,świeżym’’ na puchary. Potem mamy tradycyjne odpadnięcie z LE, a drużyna jest kompletnie nieprzygotowana do rywalizacji ligowej.

Bardzo podobny problem miała w tym sezonie Legia Warszawa, która po sezonie musiała pogodzić się z odejściem największej gwiazdy – Vadisa Odjidji Ofoe, a kontuzja Miroslava Radovicia okazała się znacznie poważniejsza niż sądzono. Niestety, nowe nabytki nie wkomponowały się szybko w zespół i Jacek Magiera miał olbrzymi problem nie tylko w eliminacjach do Ligi Mistrzów, ale klub zupełnie nie radził sobie także w pierwszych kolejkach Ekstraklasy, notując bardzo wstydliwe porażki, jak ta z Bruk Betem Termalica Nieciecza.

Niestety wiąże się to z tym, że 25 dniowa przerwa między sezonami (w tym 2 tygodnie urlopów dla piłkarzy) jest zdecydowanie za krótka, by polskie drużyny przystąpiły w przyzwoitej formie do rozgrywek europejskich.

Błędne koło przeciętniaków

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że gramy tak wcześnie, bo jesteśmy słabi i zaczynamy razem z innymi przeciętnymi klubami. Niestety, taka osoba będzie miała tym 100 procent racji.  Z drugiej jednak strony wydaje się, że w sezonach, w których Polska reprezentacja nie przygotowuje się do mistrzostw świata czy Europy (wtedy rozgrywki kończą się wcześniej), a liga może spokojnie grać do czerwca, sami minimalizujemy sobie szansę na przyzwoitą grę w europejskich pucharach, bo chyba nikt nie jest w stanie zbudować drużyny w dwa tygodnie. Właśnie dlatego wydaje się, że optymalnie byłoby, gdyby polska liga kończyła się najpóźniej w połowie maja, a kluby dostałyby przynajmniej miesiąc na jakiekolwiek przygotowanie się do europejskiej rywalizacji.

Ktoś powie, że jak są słabi, to nic im nie pomoże. Bardzo możliwe, ale przynajmniej drużyny dostałby więcej możliwości treningów, a nowi zawodnicy czas na poznanie nawet nie taktyki i zwyczajów, ale choćby imion swoich nowych kolegów. Niby niewiele, a często zdarza się, że nowe nabytki wołają do partnerów po… numerach na koszulce.

Zimą też mniej odpoczynku

Do lamusa odeszły już czasy, w których polska piłka zasypia na długi zimowy sen, a o futbolu można niemal zapomnieć. Wprowadzenie systemu ESA 37 sprawiło również, że gramy znacznie częściej, a zimowa przerwa w ostatnich latach kręci się około 50 dni. Sprawę zauważył również Zbigniew Boniek, który w wywiadzie dla Weszło.com na początku tego roku mówił tak: - Moim zdaniem przedobrzyliśmy z liczbą meczów i piłkarze nawet nie mają kiedy mocniej potrenować. Kiedy oni tak naprawdę mają dobrze się zregenerować, a potem zbudować formę? Zimą nie, latem tym bardziej nie… Nasi ligowcy po Euro 2016 od razu wrócili do gry w lidze, a Robert Lewandowski w tym czasie pływał skuterem. Piłkarz musi mieć czas na wszystko – i na grę, i na trening, i na odpoczynek. Wiadomo, że latem musimy startować z rozgrywkami wcześnie, ze względu na europejskie puchary. Ale już zimą powinniśmy trochę przystopować – kończyć ligę na początku grudnia i zaczynać na koniec lutego.

A może wiosna-jesień?

Wśród wielu ekspertów można usłyszeć głosy, że Ekstraklasa  powinna przejść na system wiosna-jesień. Jeśli popatrzymy choćby na rozgrywki w norweskiej lidze, to można zauważyć, że liga stara się pomóc klubom walczącym w pucharach, mimo że większość ekip jest znacznie słabsza od polskich drużyn. Choć sezon startuje dopiero w kwietniu, to w połowie lipca wszyscy dostają dwa wolnego, a zespoły walczące w LM i LE mają czas na przygotowanie się do meczów II i III rundy na arenie międzynarodowej i przy okazji nie zaprzątają sobie głowy grą w lidze. Z drugiej strony, są w rytmie meczowym, bo mają za sobą mniej więcej 15 kolejek.

Tutaj pojawia jednak się dylemat związany z tym, że kraj reprezentowany jest przez kluby, które okazały się najlepsze w poprzednim roku. Oznacza to mniej więcej tyle, że liga kończy się w listopadzie, a najlepsze ekipy grają w Europie dopiero po siedmiu miesiącach. Szybki rzut oka na historię kilku polskich zespołów mówi, że w ciągu pół roku w Polsce może zmienić się naprawdę bardzo dużo i w przypadku zmiany systemu na wiosna-jesień często moglibyśmy być reprezentowani przez drużynę, która jest cieniem zespołu sprzed kilku miesięcy.

Wydaje się, że system wiosna-jesień byłby także bardziej atrakcyjny dla polskich klubów, które często narzekają, że wakacyjne kolejki Ekstraklasy oznaczają pustki na trybunach, bo ludzie mają ciekawsze rzeczy do robienia w czasie gorących miesięcy, niż podziwianie gwiazd Lotto Ekstraklasy. Niemniej jednak, nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek brał pod uwagę takie rozwiązania w polskiej lidze.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.