Siatkówka. Aleksander Śliwka: Frycowe za debiut trzeba zapłacić - to prawda! W kadrze istnieje hierarchia

- Stałem się tym wchodzącym do zespołu, który chce się w nim jak najdłużej utrzymać i czerpać jak najwięcej od pozostałych graczy oraz sztabu. Jeśli dostanę jakąś szansę, to zrobię wszystko, by ją wykorzystać. Nazywanie mnie "gwiazdą" to dość spora przesada ze strony mediów i nie ma to nic wspólnego z prawdą - mówi Sport.pl reprezentant Polski, Aleksander Śliwka.

Pierwszy mecz reprezentacji Polski na tegorocznej Lidze Światowej. W trzecim secie na
boisku pojawia się Aleksander Śliwka, debiutując w kadrze. Gra do końca spotkania, czwarte rozdanie kończąc wystawą do Macieja Muzaja, zapisującego ważną partię na koncie biało-czerwonych. Po meczu media piszą o debiucie, którego dawno nie było w drużynie narodowej.

Poprzeczka dla Aleksandra Śliwki jest wysoko ustawiona, choć ostatecznie w kolejnych
meczach nie grał tak wiele, a Polska odpadła z Ligi Światowej przed Final Six, to od czasu debiutu wszyscy oczekują od młodego przyjmującego, że prędko stanie się stabilną podporą kadry.

Sara Kalisz: Czuje się pan „wschodzącą gwiazdą reprezentacji Polski”, jak tytułowano pana po meczach Ligi Światowej?

Aleksander Śliwka: - Nie. Nie wiem, kto użył wobec mnie takiego określenia, ale ja po
prostu czuję się częścią drużyny. Jestem jednym z młodszych zawodników, którzy dopiero podpatrują starszych i uczą się gry w reprezentacji. Stałem się tym wchodzącym do zespołu, który chce się w nim jak najdłużej utrzymać i czerpać jak najwięcej od pozostałych graczy oraz sztabu. Jeśli dostanę jakąś szansę, to zrobię wszystko, by ją wykorzystać. Nazywanie mnie „gwiazdą” to dość spora przesada ze strony mediów i nie ma to nic wspólnego z prawdą.

Doszły do pana słuchy, że zaraz po udanym debiucie w Lidze Światowej polskie media zaczęły tworzyć podsumowania pana kariery i zastanawiać się nad drogą, którą pan przeszedł, by znaleźć się w kadrze?

- Starałem się nie czytać tych artykułów. Nie chciałem wgłębiać się w to bardziej, raczej
studziłem wszystko, ponieważ dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że w debiutanckim meczu z Brazylią zagrałem dwa sety i nawet jeśli były one dobre, to wciąż to tylko dwie partie. Życie toczy się dalej. Trzeba pracować, na każdym treningu dawać z siebie wszystko i udowadniać, że ma się ambicje. Wiem, że nie zawsze wszystko będzie się dobrze układać i zdaję sobie sprawę z tego, że tylko ciężką pracą mogę spowodować, że powołania i kolejne dobre mecze staną się moim udziałem. Chcę wypracować, ale co najważniejsze utrzymać wysoki poziom gry.

Koledzy poklepali pana i Bartłomieja Lemańskiego, gratulując dobrych występów, czyteż poczuli oddech młodości na swoich plecach?

- Wiadomo, że najważniejsze w danym momencie było to, by zwyciężyć w meczu, a
wygrywa się z pomocą wszystkich zawodników. Każdy triumf w Lidze Światowej miał dla nas ogromną wartość i bardzo pozytywnie oddziaływał na wszystkich członków drużyny. Kiedy wygrywamy, to wiemy, że każdy z siatkarzy wykonał swoją pracę i jest w stanie dać od siebie wiele. Jasne jest jednak to, że hierarchia w kadrze istnieje - są zawodnicy bardzo doświadczeni i o wielkich umiejętnościach, i ci nieco młodsi, którzy dopiero poznają specyfikę gry w reprezentacji. Owszem, czujemy to, że naciska się na nas bardzo byśmy w treningu byli jak najbardziej efektywni. Sztab chce, by zarówno starsi czuli oddech zmienników na swoich plecach, i by młodsi cały czas robili postępy, jeśli chodzi o aspekty siatkarskie. Wydaje mi się, że właśnie tak to powinno wyglądać.

Czyli hierarchicznie ustępuje pan miejsca w drzwiach Bartoszowi Kurkowi?

- Mieliśmy szóstkę, która grała w ciągu ostatnich tygodni, a pozostali zawodnicy walczyli o to, by w przyszłości rywalizować z nimi na równi. Kiedyś chcemy grać na tym samym
poziomie, więc zapewniam, że nie będziemy odpuszczać. Trener ustala skład, natomiast reszta z całych sił pomaga drużynie w odniesieniu zwycięstwa.

Ponoć akcji w debiucie się nie zapamiętuje. Czy jednak któraś została w pana głowie?

- Tych pierwszych akcji w ogóle nie pamiętam! Wiem, że wieczorem po meczu z Brazylią siedziałem w pokoju i chciałem sobie przypomnieć to, co działo się na boisku, jednak dopiero wideo pozwoliło mi to odtworzyć w głowie. To, co teraz widzę jak przez mgłę, to zakończenie czwartego seta - dłuższa akcja, kilka asekuracji i ostatecznie wystawienie piłki do Macieja Muzaja, który skończył partię. To dlatego, że debiutowi towarzyszyły ogromne emocje. Wszystko było takie „nakręcone”, a dodatkowo oddziaływał na mnie fakt, że grałem z mistrzami olimpijskimi.

Ferdinando De Giorgi uprzedził, że najprawdopodobniej wejdzie pan w tym meczu na boisko?

- Zawsze przed meczem mamy ustalaną szóstkę, która wejdzie na boisko. W konkretnych momentach dostajemy dyspozycje od sztabu i dopiero wtedy dowiadujemy się, czy zagramy. Zawsze musimy być gotowi na pojawienie się na parkiecie, ale dostajemy chwilę na intensywniejsze dogrzanie się. Kiedy usłyszałem, że trener De Giorgi chce, bym wszedł na parkiet, to zrobiło mi się trochę gorąco, ale stres minął po kilku pierwszych akcjach. Cieszę się, że to wszystko tak się ułożyło.

Pamiętam naszą rozmowę z połowy poprzedniego sezonu klubowego, kiedy mówił pan,że w Indykpolu AZS-ie Olsztyn jest pan, by się odbudować. Jak bardzo urosła pana pewność siebie wraz z debiutem w kadrze?

- Trudno to ocenić. Debiut, który był dobrym meczem, na pewno wywindował moją pewność siebie do góry, choć później przytrafiły się pojedynki, które mi nie wyszły - na przykład w Warnie. Dzięki takim spotkaniom nauczyłem się, że niezależnie od sytuacji trzeba zachować spokój. Trener uczula nas, by na różne wyniki reagować tak samo - nie ekscytować się pojedynczymi wygranymi, nie roztrząsać porażek a poziom emocjonalny trzymać na tym samym poziomie.

Ze względu na staż w kadrze łatwiej wybacza pan sobie porażki, czy chęć pokazania się generuje nieustanną presję do udowodnienia sobie praw do gry?

- Nie, w ogóle nie przychodzi mi to lekko! Mam problem ze znoszeniem porażek i ciężko je przeżywam. Analizuję je, staram się je sobie wytłumaczyć, ale wcale nie jest mi łatwo. Im jestem starszy, tym większe robię w tym jednak postępy i lepiej radzę sobie ze złością czy rozczarowaniem. To się sprawdza, ponieważ łatwiej mi jest wyczyścić głowę przed kolejnymi spotkaniami. W aspekcie mentalnym również chciałbym się rozwijać.

Który ze starszych kolegów wprowadził pana w życie reprezentacji?

- Trudno powiedzieć. Na pewno było mi o tyle łatwiej, że większość zawodników znałem z gry w lidze czy na wcześniejszych etapach reprezentacji. Udało mi się złapać kontakt z większością chłopaków. Wszyscy, nawet młodsi, pomagali mi znaleźć się w nowej drużynie. Atmosfera jest świetna, a ja naprawdę czuję się częścią drużyny. Żartujemy, śmiejemy się razem, więc aklimatyzacja przebiegła spokojnie i naturalnie.

Jakie frycowe musiał pan zapłacić, żeby wkupić się do zespołu?

- Frycowe za debiut trzeba zapłacić - to prawda! To, jak konkretnie to wygląda - to już
niestety nasze wewnętrzne sprawy. Wiem, że każdy to przechodził. Wszystko oczywiście zostało zrobione z uśmiechem i w formie żartu.

Podczas Ligi Światowej pokój współdzielił pan z Bartłomiejem Lemańskim?

- Tak, to prawda.

Jak bardzo ważne było to, że obydwoje przeżywaliście emocje pierwszych meczów razem?

- Razem debiutujemy i razem przeżywamy wszystkie emocje. Dużo rozmawialiśmy o tym, że fajnie jest odbywać taką przygodę i wchodzić do zespołu. Jesteśmy w podobnej sytuacji i wieloma rzeczami się dzielimy.

Widzicie się na mistrzostwach Europy?

- Na pewno będziemy walczyć i się starać, by utrzymać się w zespole jak najdłużej. Granie w reprezentacji daje olbrzymi bagaż doświadczeń zarówno siatkarskich, jak i życiowych. Praca z najlepszymi siatkarzami w Polsce z pewnością zaprocentuje w przyszłości.

Jak na zespół podziałało odpadnięcie z Ligi Światowej przed Final Six? Wzbudziło to choć trochę niepokoju? Nadal wierzycie, że droga, która obraliście, jest słuszna?

- Z pewnością było to dla nas rozczarowanie tym bardziej, że do ostatniego spotkania
mieliśmy szansę na kwalifikację. Sztab szkoleniowy ma duży materiał do analizy i
wyciągnięcie wniosków. Podczas dwóch tygodni wolnego mamy czas, aby odpocząć
fizycznie, ale też mentalnie i być gotowym na ciężką pracę, która wierzymy że pozwoli nam wejść na odpowiedni poziom.

Jest w panu wiele spokoju, ale mimo to chciałabym się dowiedzieć, ile jest chęci do udowodnienia i braku pokory w tym, by błyskawicznie stać się podstawowym zawodnikiem kadry.

- Do meczów i treningów podchodzę bardzo ambitnie, chciałbym prezentować się jak
najlepiej, jednak mam świadomość, że w kadrze istnieje hierarchia. Każdy musi poczekać na swój moment i trenować, by zasłużyć sobie na granie. Teraz muszę dawać z siebie wszystko, iść do przodu, rozwijać się i pamiętać, że ci, którzy są na topie, kiedyś byli tymi wchodzącymi. Mam nadzieję, że razem z pozostałymi młodszymi zawodnikami doczekamy się momentu, w którym będziemy stanowić o sile drużyny.

W Asseco Resovii Rzeszów spotkałam pana jako zawodnika, któremu nie wiodło się najlepiej. W Indykpolu AZS-ie Olsztyn był pan graczem, który się odbudował. Jaki stał się pan teraz?

- Wydaje mi się, że niewiele się zmieniłem. W mojej opinii Olek z AZS-u Olsztyn, czyli ten walczący, nie odpuszczający, to ten właściwy zawodnik. Jeśli chodzi o moją grę w
Rzeszowie, to wiem, że można było odczuć moje lekkie rozczarowanie i smutek, ponieważ widać było, że szans na grę było mniej. Tak ma chyba każdy sportowiec - wszyscy chcą grać, pomagać drużynie i każdy moment spędzony na ławce rezerwowych wydaje się czasem straconym. Chwile na trybunach nie dodawały animuszu oraz motywacji i trzeba było się z tym mierzyć, ale na pewno była to dla mnie ważna lekcja pokory. Miała ona spore znaczenie w kształtowaniu tego kim jestem.

Pana przygoda z Resovią się nie kończy. Wpadła Śliwka w Rzeszów?

- Mam nadzieję, że to będzie zupełnie inny czas, niż poprzednio. Uważam, że jestem lepszym zawodnikiem, niż byłem wcześniej, i że jestem bardziej dojrzały jako człowiek. Wiem, że z większą cierpliwością i pokorą podejdę do drużyny. Mam nadzieję, że dostanę wiele szans na granie i będę mógł pomóc Resovii w większym wymiarze, niż wcześniej. Będę podchodził do tego wyzwania z uśmiechem i pozytywną energią.

Jak wyglądała pana rozmowa z władzami klubu przed ponownymi przenosinami?

- Nie leży w interesie klubu przekonywanie mnie do czegokolwiek. Władze Resovii to
właściciele mojego kontraktu i decyzja zależała od nich. Skoro mam wracać do Rzeszowa, to to zrobię i będę działać tak, by byli ze mnie jak najbardziej zadowoleni. Mam nadzieję, że ten rok będzie bardzo owocny zarówno dla mnie, jak i dla samego zespołu.

Nie ma pan żadnych obaw? Zespół i trener będą nowi. Ten rozdział Resovii w Plus Lidze będzie więc kompletnie inny niż wcześniejsze?

- W tym momencie staram się o tym nie myśleć. Jeśli dostanę powołanie na przygotowania do mistrzostw Europy w Polsce, chciałbym wykorzystać ten czas do maksimum i cały czas robić postępy. Im ciężej będę pracował, tym moje szanse na pomoc zespołowi w jak największym wymiarze w sezonie ligowym wzrosną. Wierzę, że wszystko się ułoży i mój wpływ na grę  Resovii będzie zauważalny.

Po sezonie łączono pana z Lotosem Treflem Gdańsk. Nadal chciałby pan pracować z Andreą Anastasim?

- Trener Anastasi jest bardzo ceniony przez zawodników jak i innych trenerów, a także ludzi związanych ze środowiskiem siatkarskim stąd oczywiste jest, że w przyszłości chciałbym być jego zawodnikiem. To świetny fachowiec, co już niejednokrotnie udowodnił.

Rozmawiała Sara Kalisz

Stephane Antiga w "Wilkowicz Sam na Sam": Syn powiedział: gdybym miał zagrać w kadrze siatkarzy, to dla Polski, nie dla Francji. Ja się zgadzam. Bo tu fajnie jest

Copyright © Agora SA