Tysiące kibiców, gwizdy, głośny doping. Ale to nie jest sport. "Jesteśmy jak Barcelona czy Real Madryt"

Tysiące kibiców w koszulkach swoich idoli, gwizdy w kierunku rywali, doping, przyśpiewki i radość po udanych akcjach. Można by pomyśleć, że na Mercedes-Benz Arenie w Berlinie odbyły się wielkie zawody sportowe. Częściowo jest to prawda - były to wielkie zawody, tylko nie sportowe, a esportowe.
Zobacz wideo

- Jeśli przyjedziesz na jedno z takich wydarzeń, to zobaczysz szalonych kibiców. Zawody esportowe są bardzo intensywne, polegają na pracy zespołowej, koordynacji, komunikacji. To nie jest rywalizacja fizyczna, ale i tak trzeba być w formie, by móc prezentować się możliwie jak najlepiej. Myślę, że istnieje wiele podobieństw do zwykłego sportu. Nie chcę wchodzić w dyskusję o tym, czy esport to prawdziwy sport, ale każdy może przyjść na takie wydarzenie i zobaczyć je na własne oczy - powiedział Andreas "Xyp9x" Hojsleth, jeden z zawodników Astralis. Astralis to prawdopodobnie najlepsza ekipa w historii Counter-Strike: Global Offensive (strzelanka typu FPS) - wygrała czwartego Majora (czyli turniej najwyższego rzędu), w tym trzeciego z rzędu, bijąc w ten sposób dwa rekordy.

Żywiołowi kibice stanowią o sile esportu

Ich drogę do zwycięstwa obserwowały tysiące kibiców. Tylko w niedzielę na berlińskiej arenie ich finałowe starcie z trybun oglądało łącznie około 10 tysięcy ludzi. Wielu z nich w koszulkach swoich ulubionych drużyn, w specjalnych sektorach, z których mogli dopingować swoich ulubieńców. Nie brakowało przyśpiewek, transparentów, a czasem nawet gwizdów - zawodnicy Astralis zostali w ten sposób powitani przez fanów AVANGAR-u (ich finałowego rywala).

Ale Duńczycy się tym nie przejęli; kapitan przyłożył ręce do uszu, jakby dodatkowo prowokując kibiców, a trener ironicznie bił im brawo. Podczas samego starcia nie brakowało nagłych niekontrolowanych wybuchów radości - kibice żywiołowo śledzili losy swoich ulubieńców, oglądając je na telebimach. Dla osoby początkującej, nieprzyzwyczajonej do CS-a, oglądanie takiej potyczki może być trudne. Przyswojenie reguł i zasad jest proste, ale trzeba być maksymalnie skupionym, by wiedzieć, co się dzieje. Dwie pięciozespołowe drużyny grają do dwóch wygranych map (w ramach każdej rozgrywanych jest 30 rund, jeśli padnie remis, to potrzebna jest dogrywka składająca się z dodatkowych sześciu map), że jedna drużyna to terroryści (muszą podłożyć bombę w jednym z dwóch wyznaczonych miejsc albo zabić wszystkich rywali), a druga to antyterroryści. Sytuacja w trakcie rozgrywki potrafi zmienić się błyskawicznie - ostatni zawodnik jednej drużyny może zabić nawet pięciu przeciwników lub podłożyć / rozbroić bombę, przesądzając o zwycięstwie swojej ekipy. 

 

Kibice oglądają starcie z trybun, ale na czterech telebimach. Ich ulubieńcy siedzą na scenie, w dźwiękoszczelnych kabinach. Dla pewności zakładają jeszcze dwie pary słuchawek - douszne pchełki, z których płynie dźwięk (to bardzo ważne w tej grze, w ten sposób można wykryć przeciwnika) oraz słuchawki nauszne, pomagające tłumić dźwięk dochodzący z zewnątrz. W kabinie oprócz zawodników znajduje się trener oraz przedstawiciel organizatora, który ma za zadanie pilnować, czy nikt nie oszukuje, ewentualnie naprawić pojawiające się błędy ze sprzętem.

CS:GO to prawdziwy fenomen w świecie esportu. W sierpniu tego roku liczba jednocześnie grających osób potrafiła wynieść nawet 415 tysięcy, a gra ta jest drugą najpopularniejszą na Steamie za DOTA 2 (gra w nią jednocześnie nawet 467 tys. osób). W CS:GO miesięcznie potrafi grać nawet 20,5 mln ludzi (dane za styczeń, w sierpniu było to 17,2 mln). A trzeba pamiętać, że istnieją "tradycjonaliści", którzy nadal grają w starszą wersję tej gry (CS 1.6). Najważniejsze turnieje CS-a to Majory, a berlińska impreza była drugą taką imprezą w tym roku po katowickim IEM-ie. Takie zawody cieszą się największą renomą, zainteresowaniem kibiców oraz nagrodami finansowymi. Astralis za swoje dwa triumfy na Majorach w tym roku dostał aż milion dolarów (w puli nagród każdego turnieju był milion dolarów)! Jak wylicza duński "Ekstra Bladet" "XyP9x" w swojej karierze zarobił już prawie 1,5 mln dolarów. Jego koledzy z drużyny - Peter "Dupreeh" Rasmussen i Nicolai "Device" Reedtz - zarobili ponad 1,4 mln. Za Astralis jeździ duńska telewizja, która relacjonuje ich poczynania na najważniejszych zawodach. Duńczycy sprzedali już ponad 100 tysięcy koszulek. Tak jak w normalnym sporcie dochodzi również do transferów; według nieoficjalnych informacji najdroższy zawodnik kosztował prawie milion dolarów. Takie kwoty wydają największe polskie kluby piłkarskie.

"Jesteśmy jak Barcelona czy Real Madryt"

- Co roku nasze umowy sponsorskie zwiększają się o 50 procent - powiedział w rozmowie z duńskimi mediami Nikolaj Nyholm, założyciel i CEO Astralis. Nie zdradza dokładnych kwot poza tym, że są one ośmiocyfrowe. - Jesteśmy jak Barcelona czy Real Madryt, które zawsze grają co najmniej w ćwierćfinałach lub półfinałach Ligi Mistrzów.

- Wielu sponsorów wchodzi w esport, gdyż boi się, że ominie ich coś wielkiego, a wtedy kwoty staną się zbyt wielkie - stwierdził Thomas Badura, ekspert i dyrektor firmy SponsorPeople. Jego zdaniem widownia esportowa może zwiększyć się z obecnych 380 mln do ponad 500 mln w 2021 roku. Skok w ostatnich latach był ogromny, popularność niemal podwajała się z roku na rok. W Polsce szacuje się, że liczba odbiorców w tym roku będzie zbliżała się do 900 tys. Nasz rynek jest jednym z najszybciej rozwijających się w Europie. Austriacy mają nawet własną esportową federację (ESVO), w której zarejestrowanych jest 40 tysięcy graczy - przeważnie to mężczyźni, kobiety stanowią od 5 do 7 procent, w zależności od gry.

- Rejestracja nie jest jednak wymagana. To ogromna różnica w porównaniu do tradycyjnego sportu. Jeśli chcę jeździć na nartach, to muszę zarejestrować się w związku narciarskim. W esporcie jest jednak dowolność wyboru, co jest ogromną przewagą: punkt wejścia jest bardzo niski. Esport jest otwarty dla każdego: mężczyzn i kobiet, wysokich i niskich grubych i chudych - powiedział Stefan Baloh z austriackiego związku. Esport ma jednak duży problem: jest postrzegany jako coś, czym zajmują się niewysportowani nastolatkowie, którzy całymi dniami "grają w gry". Niemiecki związek sportów olimpijskich uznał, że esportu nie można uznawać za prawdziwy sport, uznając to jedynie za rozrywkę - taką, jak oglądanie filmów, seriali czy słuchanie muzyki. 

Esport nie pojawi się prędko na igrzyskach. Ale czy w ogóle tego potrzebuje?

Esport jak na razie nie ma szans na to, by pojawić się na igrzyskach olimpijskich. Thomas Bach, szef MKOL tłumaczył, że w programie nie może pojawić się np. CS:GO, gdyż jest to gra promująca przemoc. Nie wypowiedział się jednak na temat innych gier (takich jak choćby seria gier piłkarskich FIFA). A klasyczny sport ma problemy: to przede wszystkim malejąca popularność wśród młodych ludzi, a to ta grupa najbardziej interesuje się esportem. - Esport nie potrzebuje obecności na IO. Ma swoje wielkie turnieje, które pod względem popularności coraz bardziej dorównują igrzyskom. Trudno się dziwić, że MKOL będzie pewnie coraz bardziej zabiegał o młodszych kibiców i próbował przyspieszyć ten proces. W niektórych krajach esport to już dyscyplina narodowa. Tak jest na przykład w Korei Południowej, która ma totalnego bzika na punkcie Starcrafta - mówił w rozmowie ze Sport.pl Maciej "Morgen" Żuchowski, jeden z najlepszych polskich komentatorów Counter Strike: Global Offensive. Pewne jest jedno: esport nie zniknie, co pokazują takie imprezy jak w Katowicach czy w Berlinie. Jego popularność będzie tylko wzrastała, niezależnie od krytycznych głosów. Od każdego z osobna zależy, czy postanowi poznać ten świat, któremu jest bliżej do normalnego sportu, niż mogłoby się wydawać.

Tekst powstał we współpracy z agencją gamingową FantasyExpo, która odpowiadała za polskie transmisje StarLadder Berlin Major 2019. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.