Australian Open. Kamil Majchrzak postraszył Nishikoriego. "Jego skurcze miały podłoże emocjonalne"

Kamil Majchrzak skreczował w starciu 1. rundy Australian Open z rozstawionym z numerem ósmym Keim Nishikorim (6:3, 7:6(6), 0:6, 2:6, 0:3). Polakowi w zwycięstwie przeszkodziły skurcze mięśni. - Poziom jego gry był dla większości osób ogromnym zaskoczeniem - mówi w rozmowie ze Sport.pl Tomasz Iwański, trener naszego tenisisty.
Zobacz wideo

Dominik Senkowski:  Kamil Majchrzak przegrał z Keim Nishikorim w 1. rundzie Australian Open, ale w pierwszych dwóch setach wypadł świetnie. Co się z nim stało w kolejnych partiach?

- Tomasz Iwański, trener Kamila Majchrzaka: Porównałbym go do zdolnego kierowcy wyścigowego, który całe życie jeździł autem maksymalnie 130 km/h. Gdy nagle zostanie posłany na tor F1, gdzie będzie musiał ścigać się po 200 km/h, to jego układ nerwowy i percepcja będą w stanie przyjmować nowe bodźce tylko przez pewien określony czas. Podobnie jest z Kamilem, który nie jest przyzwyczajony do gry na wyższym tempie, a na takim walczył z Japończykiem. On ani nie ma takich sparingpartnerów w Polsce, ani nie spotyka się z takim tempem gry w turniejach, w których na co dzień występuje. Teraz najważniejsze w jego treningu będzie to, by w pewnym momencie przyzwyczaił się do takiego tempa.

A z czego wzięły się jego skurcze?

- Skurcze brały się z kilku powiązanych ze sobą czynników. Kamila pierwsze dwa sety kosztowały bardzo dużo pod względem emocjonalnym. By utrzymać koncentrację i tempo gry na takim poziomie, potrzebował bardzo dużo surowców energetycznych. W pewnym momencie tych surowców mu zabrakło i mięśnie zareagowały w taki sposób, jaki było widać na korcie.

Najpierw pojawiły się problemy z ręką. Nie był w stanie trzymać rakiety w dłoni.

- Najpierw była ręka, a później skurcze objęły już całe ciało. Jego problem wynikał przede wszystkim ze sfery emocjonalnej. Głowa oddziaływała na ciało. To nie był problem przygotowania fizycznego sensu stricte. Gdyby ten sam mecz z Nishikorim odbył się jutro lub pojutrze, to zapewniam Pana, że Kamil wytrzymałby np. trzy lub cztery sety w tym tempie. Dlaczego? Bo wiedziałby już czego się spodziewać. Natomiast w tamtej chwili wszystko było dla niego nowe. Musiał utrzymywać pewien poziom gry, który nie jest dla niego zwykłym poziomem. Dlatego jego ciało nie wytrzymało. Teoretycznie można było go bardziej do tego przygotować, ale nie wszystko da się przewidzieć. Nie zabezpieczyliśmy go  być może wystarczająco dobrze np. w magnez. Może mógł wypić kilka ampułek magnezu przed spotkaniem. To może był nasz błąd. Ale tak jak mówię, nie wszystko można było przewidzieć w tych okolicznościach, które były dla Kamila zupełnie nowe. To, co dla mnie jest najważniejsze po tym meczu, to by za kilka lat ludzie nie mówili, że Majchrzak to „ ten facet, który prowadził z Nishikorim 2:0 w setach na Australian Open”.

Czyli kolejnym celem jest sprawić, by ten mecz zapoczątkował Kamila marsz w górę.

- Dokładnie. Z tego punktu widzenia pojedynek z Japończykiem może być fantastycznym momentem w jego karierze, jeżeli uda się go dobrze wykorzystać. Nie chcę, by to było spotkanie jedynie wspominkowe, o którym Kamil będzie opowiadał dzieciom na zasadzie: „A wiesz, Tatuś kiedyś prowadził 2:0 na Australian Open z 9-tym zawodnikiem na świecie”.  W tym momencie od Kamila i od nas osób współpracujących z nim zależy to, by to spotkanie w odpowiedni sposób przetworzyć. Trzeba znaleźć impuls do kolejnego podniesienia jego poziomu gry.

Kamil Majchrzak zyskał we wtorek dużo motywacji do rozwoju. Przekonał się, że jest w stanie rywalizować z najlepszymi, nawet jeśli obecnie tylko przez pewien czas.

- Na pewno. Generalnie jako jego trener jestem z tego meczu zadowolony. Oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale Kamil pokazał się z dobrej strony, a przecież debiutował w Wielkim Szlemie. Poza mną, który zdaje sobie sprawę z tego, w jaki sposób Kamil jest w stanie grać, jego poziom gry był dla większości osób prawdopodobnie olbrzymim zaskoczeniem. Facet, który jest w drugiej setce rankingu, wychodzi na kort z gościem, który jest dziewiąty na świecie i gra lepiej od niego. Dla mnie to było bardzo miłe potwierdzenie pewnych obserwacji. Radził sobie dobrze na tle dużo bardziej utytułowanego rywala. A pamiętajmy też, że grał przy kilkutysięcznej publiczności, która przed długi czas była przeciwko niemu, bo na trybunach zasiadło wielu Japończyków.

Więcej o:
Copyright © Agora SA