Ekstraklasa. Probierz dla Sport.pl: Jestem jak Bob Budowniczy. Gdy mówiłem, że z Jagiellonią powalczę o mistrzostwo, śmiali się ze mnie. Dziś jest podobnie

Michał Probierz chce być jak Bob Budowniczy. Od pracy w reprezentacji Polski woli pracę w Cracovii, która ma stać się nową siłą Ekstraklasy. W szczerej rozmowie ze Sport.pl Probierz mówi o donkiszoterii, hejcie, plotkach o pracy w Legii Warszawa i powodach dla których nie wyjechał za granicę. - Polscy trenerzy potrzebują dziś tylko jednego: wsparcia - zapewnia.

Sebastian Staszewski: Zasadzona przez pana na grudniowej konferencji prasowej roślinka wciąż rośnie?

Michał Probierz: Rośnie, rośnie. Przygotowana jest na czarną godzinę. Duża już jest.

Ale w pana gabinecie jej nie widzę.

Bo jest w innym pomieszczeniu. Tam o nią dbamy.

Pana happeningi, jak ten z sadzeniem nasionka czy z czarnymi okularami, mają jakikolwiek sens? Czy to nie jest donkiszoteria? Czy nie jest tak, że ludzie zamiast wsłuchać się w słowa, patrzą na przedstawienie?

Jesteśmy narodem, który przyznaje rację dopiero, jak kogoś już nie ma. A gdy próbuję coś zmienić jako trener to jest to odbierane negatywne. Moje słowa nie są wiecznym narzekaniem, To próba zmobilizowania do działania. Jeżeli jako trenerzy nie zaczniemy szukać pewnych rozwiązań i ktoś nam w tym nie pomoże, to będzie ciężko. My w Cracovii staramy się robić wszystko, aby dać dobry przykład. Nie pracujemy dla siebie, ale dla całej piłki.

Przestrzegano pana przed tą Cracovią, mówiono "nie idź tam, po co ci to". I co, doradcy mieli rację?

Wszyscy mówili, żeby tam nie iść. A ja uważałem, że to klub, który może być wielki, w którym można coś zbudować. Na razie wszystko układa się dobrze. Chcemy, aby Cracovia była stabilna na lata. Wierzę, że już niedługo możemy dołączyć do Legii Warszawa, Lecha Poznań i Jagiellonii Białystok w walce o mistrzostwo. Ale wszystko musi być zrobione z głową. Bo Janusz Filipiak może dać nam 20 milionów. Ja je wydam, nie uda się i co dalej? Trzeba będzie zamknąć klub. Chcemy, aby proces budowy był oparty na pomyśle i rozsądku.

Co jest więc celem Cracovii w tym sezonie?

Chcę być mistrzem. Jak mówiłem chłopakom z Jagiellonii, że powalczymy o tytuł, to ludzie się śmiali. A my dwa razy walczyliśmy o mistrzostwo do ostatniej kolejki. Teraz uważam, że z Cracovią może być podobnie. 

Zgodzi się pan, że od lat polski trener klubowy nie dostał tyle wsparcia i władzy, co pan w Krakowie?

Na pewno mam tu wsparcie i zaufanie. Profesor Filipiak wspierał mnie w najtrudniejszych chwilach, gdy nad głową wisiał mi topór, a ludzie czekali na moje zwolnienie. On wtedy zdecydował, że przedłuży ze mną umowę. Przez całą karierę mam szczęście do szefów. W Białymstoku byli Czarek Kulesza i Wojtek Strzałkowski, w Widzewie Łódź szansę dał mi Zbigniew Boniek, a w Polonii Bytom był późniejszy prezydent miasta Damian Bartyla. Dobrze trafiłem też w Lechii Gdańsk, ale popełniłem błąd i nie odszedłem z klubu po tym, jak sprzedał go Andrzej Kuchar. Teraz pracuję z Januszem Filipiakiem, który wbrew obiegowej opinii, ma cierpliwość do trenerów. Ponad dwa lata pracował tu Stefan Majewski, mimo problemów długo utrzymał się Rafał Ulatowski.

Władza i zaufanie, które pan otrzymał, sprawiają, że nie musi się pan obawiać zwolnienia przez piłkarzy? Niedawno jeden ze polskich szkoleniowców opowiadał mi, jak swojego ostatniego dnia w ekstraklasowym klubie poprosił o rozmowę doświadczonego piłkarza. I zapytał go, kiedy on i jego koledzy podjęli decyzję, aby zwolnić trenera. I ten piłkarz wskazał mu konkretny dzień i miejsce w którym odbyło się spotkanie.

To trudny temat. Kiedyś przyjechał do Polski jeden zagraniczny trener i pytam piłkarza, co robi inaczej. A on mówi: "Panie trenerze, robi wszystko to samo co pan, ale mówi po angielsku. I to brzmi inaczej!". Tak bywa. W Cracovii tworzymy więź między piłkarzem i trenerem. Często powtarzam zawodnikom, że nie znam trenera, który wystawi słabszego zawodnika, bo nie lubi lepszego. Każdy chce wygrywać, to prestiż, pieniądze, nagrody. Ale kiedy w kadrze jest 25 zawodników to szkoleniowiec nigdy nie zaspokoi potrzeb wszystkich piłkarzy.

Mówi pan tak pokornie, ale przecież to pan znany jest z twardej ręki.

Ja zawsze chciałem dla piłkarzy dobrze. Taki Bartek Pawłowski skarżył się, że Probierz czepiał się jego butów. No czepiał się, bo chciał, żeby chłopak szedł w dobrą stronę. Ludzie szybko zapominają, kto kogo wyciągnął z juniorów. Kubę Słowika zobaczyłem przypadkowo na obozie i zaraz trafił do Ekstraklasy. Karol Świderski z SMS Łódź tak samo. Niedawno byłem na meczu A-klasy i zabrałem stamtąd chłopaka do juniorów Cracovii. To pokazuje, że Probierz nie jest przeciwko zawodnikom, ale z nimi. Ale oni muszą Probierza słuchać i szanować.

Nie przeszkadza panu, że regularnie staje się pan celem krytyki hejterów?

Ale jaka to jest krytyka? Ludzi, którzy zamiast swojej twarzy wkleją sobie głowę Marka Jóźwiaka?

Tzw. hejt bez twarzy, bez imienia, bez nazwiska i bez jaj.

A to ładne, zapamiętam. Inaczej reaguję na krytykę gościa, który ma odwagę powiedzieć coś pod nazwiskiem, a inaczej na anonimowe plucie. Zawsze zastanawiam się czym zajmują się ci ludzie, skoro mają czas, aby non stop komentować futbolową rzeczywistość. Niektórzy piszą przecież kilkanaście komentarzy dziennie. Może to jacyś milionerzy, którzy nic nie muszą robić? Musimy z tym żyć, bo jesteśmy na świeczniku. Przekonał się o tym niedawno Adam Nawałka, który od bohatera zjechał do zera. Tak, jak bylibyśmy narodem wybranym, który miał zdobyć mistrzostwo świata. Nikt już nie bierze pod uwagę, że kadrowicze nie grali w klubach, że byli w fatalnej formie. Winny jest trener Nawałka i tyle. Niestety, życie wywrotowca zawsze będzie trudne i pełne krytyki.

Paweł Zarzeczny mawiał: "Pionierzy giną pierwsi, bo pchają się na lufy".

Dziwi mnie postawa niektórych trenerów, którzy zamiast walczyć, wolą trwać. Są bo są, zawsze przytakują. Ja mówię o wprowadzaniu młodzieży, ale rozumiem, że jeśli ona będzie, a nie będzie wyników, to zaraz prezes cię zwolni. Ale nie zwalnia to od obowiązku mówienia o tym, co powinno się robić, aby było lepiej. W piłce nie ma koloru czarnego i białego, nikt nie ma monopolu na wiedzę. Ale żeby coś się zmieniło, to coś musi być robione. Teraz jest moda na różne transfery pozytywne, negatywne. Największe podśmiechujki są z niskiego pressingu.

Dziwi to pana? Truchtanie Polaków w meczu z Japonią było truchtaniem, a nie niskim pressingiem.

Chciałbym wiedzieć ilu trenerów w tamtej sytuacji powiedziałoby swoim piłkarzom: do ataku! Chcieli wygrać i wyczekali mecz do końca. Trudno, stało się, ale to ciągle wygrana na mistrzostwach świata. Mieli atakować?

Tak.

I co? Wygraliby 5:0? A jaka jest różnica między 1:0, a 5:0?

Nie chodzi o wynik, ale o postawę. Ambicję. Fair play. Honorową walkę do końca po nieudanym turnieju.

Dziś fajnie jest przypierdzielić Nawałce. Inne zespoły na tych mistrzostwach robiły to samo. Krytyka jest teraz najłatwiejszym wyjściem, ale uważam, że 99 procent trenerów nie podjęłoby się atakowania w takiej sytuacji.

Poziom piłki ligowej od lat pikuje?

Tak uważam. Głównie dlatego, że każdy piłkarz, który kopnie prosto piłkę, po roku jest sprzedany. Taki Jakub Piotrowski ma za sobą jeden dobry sezon i już jest w Belgii. Tak samo Arkadiusz Reca, który wyjechał do Serie A, z Cracovii do Włoch sprzedaliśmy Krzysia Piątka. Oni wszyscy mogliby zostać w Polsce, ale nie ma klubu, który zapewniłby im takie warunki, jak na przykład Sampdoria Genua, która przecież nie jest żadną potęgą.

Zna pan lekarstwo na taką sytuację?

Liga oparta na młodych zawodnikach. Niech wyjeżdżają na zachód, ale niech zastępują ich jeszcze młodsi. Tak jak w Chorwacji. Jakiś czas temu oglądaliśmy młodego pomocnika Lovro Majera z Lokomotiwy Zagrzeb. I teraz słyszę, że Dinamo Zagrzeb kupiło go za półtora miliona euro. Za dwa lata sprzedadzą go za pięć albo i dziesięć milionów euro. Ale już w tej chwili za tego Majera Lokomotiwa ma nowego juniora. I tak to się kręci. Piłkarze nie mają pięknych stadionów, ale mają gdzie trenować. I dzięki temu ciągle zastępują tych, co wyjeżdżają. Do tego powinniśmy dążyć. Promujmy zawodników, sprzedawajmy ich, budujmy boiska i promujmy kolejnych.

Młodzież, szkolenie i tak dalej - to są takie tematy, które w Polsce od lat są uniwersalne. W wielu krajach ludzie po prostu grają w piłkę i robią to lepiej. Może to tylko proste tłumaczenie, dopisywanie filozofii?

Teraz mówienie o szkoleniu jest modne, jest opcja belgijska, niemiecka, pewnie kilka innych.

Ale pan też ciągle mówi o szkoleniu.

Tak, ale ja twierdzę, że to jest rola państwa, a nie PZPN. Co PZPN ma do szkolenia? Kluby szkolą, akademie szkolą. Trenerzy to w ich rękach tylko narzędzia. Polscy szkoleniowcy non stop jeżdżą na staże, słuchają, patrzą, uczą się. Ale ktoś musi umieć z tego skorzystać. Zamiast chować głowy w piasek, powinniśmy mówić głośno o problemach, o tym, że nie ma boisk, o tym, że czas po Euro 2012 został zmarnowany. Bez bazy zbudowanej wokół klubów nawet najlepsi polscy trenerzy nie będą mogli zrobić tego, co ich koledzy w innych krajach.

Minął żal po tym, jak nie udało się panu wyjechać za granicę? Miała być Turcja, a była Cracovia.

Nie udało się podpisać kontraktu i tyle. No to co, miałem siedzieć w domu? Byłem już dogadany z Turkami z Bursasporu, mieliśmy tylko ustalić szczegóły i podpisać papier. Ale oni wzięli w końcu Paula Le Guena, bo mieli ciśnienie na trenera z nazwiskiem. Później rozmawiałem z klubami z krajów postradziekich i z jednym dyrektorem sportowym z drużyny 2. Bundesligi. Może zabrakło jakiegoś poparcia? Bo te jest nam niezbędne.

Nie wystarczy sam sukces w Ekstraklasie?

Czasem nie trzeba mieć sukcesu w poprzedniej pracy, aby dostać dobrą ofertę. Taki Radoslav Látal z Piasta Gliwice odszedł do Dynama Brześć, tam mu nie poszło, ale i tak za moment wylądował w Spartaku Trnawa. To nic innego, jak polecenie kogoś w odpowiednim momencie jego kariery. Nam, polskim trenerom, chyba tego trochę brakuje. Bo mamy niezły warsztat, znamy języki. Spokojnie poradzilibyśmy sobie za granicą, na pewno nie gorzej, niż zagraniczni koledzy, którzy przyjeżdżają do Polski. Bo nie pamiętam, aby zdarzyło się, że Słowak, Czech, Holender czy Serb przejął ósmy zespół ligi polskiej i zdobył z nim dwa mistrzostwa kraju.

Gdy Filipiak przedłużał z panem kontrakt chciała pana Legia Warszawa. Dzwonili ze stolicy?

Od razu powiedziałem, że nie podejmę rozmów. To byłoby nie fair wobec prezesa. Sytuacja była dla mnie jasna.

A dzwonił Zbigniew Boniek? Podobno był pan jednym z kandydatów do objęcia reprezentacji Polski.

Nie dzwonił. Zaraz po tym, jak zobaczyłem, że moje nazwisko pojawiło się na medialnej liście kandydatów, jasno i klarownie wyjaśniłem moje stanowisko.

Nie był pan zainteresowany pracą w reprezentacji?

Teraz - nie. Zacząłem w Cracovii rewolucję, wielką budowę. Jakbym wyglądał, gdybym nagle to wszystko zostawił i pojechał do Warszawy? Byłbym niepoważnym człowiekiem. Od razu powiedziałem więc profesorowi Filipiakowi, że jeżeli będą jakieś propozycje, czy z PZPN czy z krajów postradzieckich, bo taka była, to będziemy je odrzucać. Skupiam się na robocie, chcę dalej być Bobem Budowniczym. Uważam, że więcej mogę zrobić podczas codziennej pracy, niż podczas tej selekcjonerskiej, która trwa od zgrupowania do zgrupowania.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.