Mistrzostwa świata w piłce nożnej. Bogusław Kaczmarek: Kownacki, Bereszyński i Góralski zrobili jakościowy skok. Nawałka może czerpać z trudnych początków Beenhakkera

- Mój były piłkarz, Sebastian Szałachowski, jest egzorcystą. Nie wiem czy nie zawieźć go do Rosji, żeby przepędził złe moce - mówi Bogusław Kaczmarek. Trener, który w reprezentacji był asystentem Leo Beenhakkera, jest zdruzgotany tym, co Polska pokazała w meczu z Senegalem. Przekonuje nawet, że "co najmniej od 1966 roku nie było na mundialu tak kuriozalnego występu". Ale też opierając się na konkretnym przykładzie "Bobo" mówi, jak w zaledwie kilka dni Adam Nawałka może odmienić zespół na spotkanie z Kolumbią
Bogusław Kaczmarek Bogusław Kaczmarek Fot. Tomasz Fritz / Agencja Wyborcza.pl

Łukasz Jachimiak: Jak się Panu ogląda mecze Peru, Maroka abo Iranu?

Bogusław Kaczmarek: Oczywiście czuję złość, widząc, jak te zespoły walczą i porównując ich postawę do naszej w meczu z Senegalem. Nie umiem odpowiedzieć sobie w racjonalny sposób, jaka była przyczyna tej naszej strasznej zapaści. Pewnych rzeczy po prostu nie rozumiem.

Jakich konkretnie? Co Panu najtrudniej przyjąć?

- Mój osobisty kontakt z mistrzostwami świata trwa od 1966 roku. Wtedy oglądałem pierwszy mundial w telewizorze, oczywiście czarno-białym. Od tamtego czasu widziałem setki mundialowych meczów rozegranych w przeróżnych turniejach w rozmaitych miejscach, jeśli chodzi o geografię. I muszę powiedzieć, że takiego kuriozalnego meczu jak Polska - Senegal nie widziałem nigdy wcześniej.

Aż tak?

- Oczywiście. Przecież Senegal do tej pory nie wie, jak on ten mecz wygrał. Pierwsza bramka: Świętymi Mikołajami zostają Piszczek i Cionek. Druga bramka: Świętymi Mikołajami zostają Krychowiak, Bednarek i Szczęsny. Kuriozum. Niech mi pan wierzy, co najmniej od 1966 roku, czyli od 52 lat, czegoś takiego na mistrzostwach nie było.

Dlaczego wyglądaliśmy aż tak źle?

- Byłem na zgrupowaniu w Jastarni i Juracie, oglądałem z bliska chłopaków. Pałali energią, biła z nich pewność siebie, czuło się, że to jest zgrany, mocny team. Nie mam pojęcia, dlaczego na mecz z Senegalem nasi piłkarze tak naprawdę nie dojechali. Nie rozumiem, dlaczego byli nie w Moskwie, gdzie trzeba było walczyć o punkty, tylko w Soczi, gdzie jedynie przygotowują się do meczów. Nie wiem co za demony, co za siły nieczyste to spowodowały. W sposób racjonalny trudno mi wytłumaczyć tak przerażającą słabość aż tylu naszych piłkarzy. Staram się zrozumieć Kubę Błaszczykowskiego. Dostał po "Achillesach", po łydce i ledwo dotrwał do przerwy. Ale inni? Przecież poza Michałem Pazdanem - u którego było zacięcie, u którego było widać agresywność i odpowiedzialność za grę na poziomie reprezentacyjnym - wszyscy pozostali dali ogromną plamę. Przed meczem kilku dziennikarzy pytało mnie, co trzeba będzie zrobić, żeby ograć Senegal. Żartowałem sobie, że trzeba będzie otruć ich szamana. No i chyba naprawdę trzeba było. Mój były piłkarz, Sebastian Szałachowski, jest egzorcystą przy którymś z lubelskich kościołów. Nie wiem czy z Lublina nie zawieźć go do Rosji, żeby przed meczem z Kolumbią przepędził te złe moce nadprzyrodzone.

Pański czarny humor zawsze w cenie, ale proszę spróbować postawić poważną diagnozę.

- Chętnie bym zapytał Adama [Nawałkę] - do którego mam zaufanie, i którego decyzje do tej pory prawie zawsze były przemyślane i dobre - co go skłoniło do tego, żeby za Glika (swoją drogą trudno uwierzyć, że zagra z Kolumbią, to by chyba było za duże ryzyko) wstawić Cionka a nie Bednarka. Nie wiem czy to było jakieś przeczucie, coś z podświadomości Adama, ale chyba nie ma innego wytłumaczenia. Dobrze, Bednarek zawalił bramkę z Chile, to jest fakt. Ale jest lepszym piłkarzem od Cionka i daje więcej drużynie, dlatego to on powinien zagrać. Nawet przy bramce Krychowiaka pokazał, ile może dać. Gdyby nie wyblokował Koulibaly'ego, gola by nie było. Jest gościem, który może być bardzo przydatny i już teraz, i później.

Thiago Cionek Thiago Cionek EDUARDO VERDUGO/AP

Cionek w "jedenastce" dziwił, ale chyba nie bardziej niż fakt, że znalazł się w niej tylko jeden defensywny pomocnik? Trener nagle wybrał taktykę, której tak naprawdę wcześniej nie sprawdził.

- Obserwuję tę reprezentację z bliska. Przed Euro 2016 odwiedziłem ją na zgrupowaniu, teraz przed mundialem też, byłem u nich również niedawno, gdy towarzysko grali z Meksykiem. Czuję się związany z wieloma piłkarzami, z Adamem jestem zaprzyjaźniony od lat, moim bramkarzem w GKS-ie był Tkocz [trener bramkarzy kadry]. Mam z nimi kontakt, o pewnych rzeczach wiem, pewne zawsze zaobserwuję. Teraz widziałem już  Jastarni, jakie postępy zrobili Kownacki i Bereszyński. Byłem też pod wrażeniem jakościowego skoku, jaki zrobił Góralski. W maju byłem spokojny, że będziemy mieli mocną, szeroką kadrę, że nie będzie tego problemu, który był we Francji. Myślałem, że jak nawet ci chłopcy nie zmieszczą się w wyjściowym składzie, to na pewno będą wchodzili z ławki i w ten sposób będą dużo dawali drużynie. A tu raptem mieliśmy skład, który był niespodzianką dla wszystkich i zmiany też dziwne. Starałem się wierzyć w intuicję Nawałki, tłumaczyłem sobie, że był z zawodnikami na co dzień i widział, jak reagują na wszystkie treści treningowe i zadania techniczno-taktyczne, jakie się na nich nakłada. Często jest tak, że piłkarz w słabszy wchodzi i wypełnia zadania, których piłkarz lepszy nie jest w stanie tak zrobić. Ale zwątpiłem, jak zobaczyłem, że my nie dajemy sobie rady z Senegalem, który nie potrafi wymienić trzech podań. Tam były dwa podania, zwrotna i laga na wysokiego Nianga. Koniec, tyle. Żadnej myśli przewodniej, tylko chaos i gra na naszych błędach. Niewymuszonych błędach. No kur*ica mnie brała. Po jaką cholerę Cionek wbiegał w okolice naszego ósmego metra i tam stawał? Przecież w obronie strefowej jest zasada atak, ponowienie, asekuracja. On się w to wszystko w ogóle nie wpisywał. Przy strzale na 0:1 ustawił się bokiem do piłki, czyli w najmniej skutecznej pozycji patrząc z perspektywy biomechaniki ruchu. Zmniejszył swoje szanse na zablokowanie piłki we właściwy sposób. Elementarz. Ale jak ktoś ma tylko jedną nogę, to popełnia takie błędy.

Chwali Pan Bereszyńskiego i Kownackiego - można się spodziewać, że trener Nawałka odważy się wystawić ich na Kolumbię zamiast Piszczka i Milika?

- Chwalę też Góralskiego. Powinien zagrać. Uwolniłby Zielińskiego, który z Senegalem przez taktykę był przytłoczony. On dobrze działa, kiedy gramy na dwóch defensywnych pomocników, a jego podczepia się pod Lewandowskiego. Niech pan zobaczy, co z nami robiło Chile, jak nie było Góralskiego. Przez 20 minut drugiej połowy graliśmy fatalnie, a w momencie wejścia Góralskiego wszystko się zmieniło, jeśli chodzi o odbiór w strefie środkowej, co pozwoliło nam przejść do tego, co najbardziej nam pasuje, czyli do gry skrzydłami. Najbardziej przykre jest to, że przegraliśmy z naprawdę biedną piłkarsko drużyną. Przez własne błędy, przez dziwną taktykę i zatrważający paraliż.

Jak powinien być zestawiony skład na Kolumbię? Potrzeba rewolucji personalnej czy wystarczy wymienić dwóch-trzech zawodników i lepiej dobrać taktykę?

- Rewolucje mają to do siebie, że ci, którzy je wprowadzają, giną na szafocie. Cały czas wierzę w intuicję i olbrzymie doświadczenie Nawałki. Myślę, że po rozmowach indywidualnych i po grupowej odprawie dokona właściwych wyborów. Wiadomo, że gorzej grać nie można. Trzeba też sobie w grupie powiedzieć, że nasz mecz był najgorszym w całych mistrzostwach.

I najgorszym reprezentacji za trwającej już pięć lat kadencji Nawałki?

- Bardzo zły był też ten przegrany 0:4 z Danią. Wtedy zupełnie odcięli nas od grania, wyłączyli naszego lidera, czyli Roberta Lewandowskiego. Ale teraz było jeszcze gorzej, bo prąd odcięto wszystkim. I - co najgorsze - nie zrobiła tego wcale dobrze zorganizowana drużyna. Myśmy sami to przegrali, w sposób nie do zrozumienia.

Widzę, że po takim wejściu w mundial Panu trudno się skupić na Kolumbii. Nam wszystkim trudno, drużynie pewnie też?

- Teraz jest moda na gadanie o czystych głowach, resetach, ale jest piekielnie trudno naprawdę to zrobić. Ale może warto przypomnieć, że te głowy udało się wyczyścić po tej aferze gastronomicznej. Na bazie całego wydarzenia trener Nawałka nie karząc nikogo przesadnie ostro zbudował motywację drużyny na Rumunię, a drużyna zagrała bardzo dobrze i wygrała 3:0.

Wtedy był miesiąc na to, żeby sytuacja się uspokoiła, teraz jest tylko pięć dni.

- Może z drugiej strony to dobrze, że jest mało czasu. Do pierwszego meczu było go chyba za dużo. Inni grali, a myśmy czekali, bo w grafiku byliśmy jako ostatni w pierwszej kolejce. Nie wiem czy przez to czekanie spirala się nie przegrzała, czy gdzieś ta nasza motywacja nie uleciała. Wyszliśmy bez werwy, jakby znudzeni. Nie wiem, cały czas szukam wytłumaczenia. I jakiejś nadziei. Patrzę na to, że Kolumbia grała 90 minut w osłabieniu, bo Sanchez w piątej minucie dostał czerwoną kartkę, a mecz trwał 95 minut. To musiał być bardzo duży wydatek energetyczny dla drużyny, bo wilgotność powietrza była duża, temperatura też wysoka. Myślę, że ten zespół w pełni fizycznie się nie zregeneruje. Poza tym wcale taka świetna Kolumbia nie jest. Owszem, mają paru dobrych piłkarzy, ale też mecz z Japonią pokazał, że mają wiele braków. Wierzę, że nasz sztab potrafi analitycznie obserwować rywali i wyselekcjonować optymalną "14" zawodników na tego konkretnego przeciwnika. Bo tu musimy mieć nie tylko gotową "11", ale też trzech zmienników, którzy wejdą i pomogą. Już nie ma możliwości, żeby zagrał ktoś nieprzygotowany. Trzeba wreszcie dotrzeć do głów.

Trzeba, ale jak to zrobić?

- Widzę pewne analogie do tego, co my przeżyliśmy na Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii. Wtedy prawie wszyscy dziennikarze i eksperci uznali, że fiasko i totalna klapa to efekt złego przygotowania fizycznego. Ja to widziałem zupełnie inaczej. Proszę zauważyć, że ta reprezentacja przeżywa tę samą chorobę, co 10 lat temu drużyna Beenhakkera z Nawałką, Dziekanowskim i moją skromną osobą w sztabie. Niech pan popatrzy, jak to wygląda teraz. Piszczek po urazach, widać, że nie jest w optymalnej dyspozycji. Na środku obrony wypadł nam Glik. Co się dzieje w drugiej linii? Błaszczykowski? Cud, że się zdołał wyleczyć, ale po renowacji nie jest sobą. Krychowiak? To było serce i to były płuca drużyny na Euro 2016. Teraz od długiego czasu się szarpie. W ataku Milik po kontuzji. Nawet Grosicki, o którego się niby nie martwiliśmy, nie jest w takiej formie jak przed Euro 2016. Wtedy miał dziewięć bramek we francuskiej ekstraklasie, a nie na angielskim zapleczu. Dlaczego mówię, że oglądamy tę samą chorobę, która dotknęła kadrę w 2008 roku? Spójrzmy na nasz najlepszy mecz w tamtym okresie, wygrany 2:1 z Portugalią w październiku 2006 roku. Bronowicki - raz, Radomski - dwa, Błaszczykowski - trzy, Rasiak - cztery, Matusiak - pięć. I Sobolewski - sześć, bo Radek zrezygnował z reprezentacji. Aż tylu zawodników z tego meczu zabrakło nam na Euro. A jeszcze tuż przed pierwszym meczem, z Niemcami, kontuzji doznał Żurawski i nie był sobą. Czyli wtedy brakowało ludzi i teraz brakuje ludzi w normalnej formie. A jeszcze teraz dochodzi jedno ważne ograniczenie. To druga impreza, na której jeden piłkarz ma tak wielki wpływ na kadrę, jakiego nie mieli nawet Kaziu Deyna czy Zbyszek Boniek. Oczywiście tym piłkarzem jest Lewandowski. Wiadomo, że banki analityczne rywali działają i przede wszystkim patrzą, jak "Lewego" wyeliminować, jak go odciąć od podań. Mamy odpowiedź dlaczego słabo wyglądamy? Ale to nie jest usprawiedliwienie. Po prostu sytuacja kojarzy mi się z tą, którą sam przeżyłem w kadrze.

Wróćmy do innych przeżyć z kadencji Beenhakkera. Eliminacje do Euro 2008 zaczęliście od fatalnego meczu z Finlandią w Bydgoszczy przegranego 1:3. To był 2 września 2006 roku. Dokładnie 6 września zremisowaliście 1:1 z Serbią w Warszawie po bardzo dobrym meczu, który był początkiem serii 10 spotkań bez porażki z tym świetnym występem przeciw Portugalii, który Pan przypomniał.

- Nie wszyscy wiedzą, a pora to wreszcie powiedzieć, jaki był powód tak złego występu i porażki z Finlandią. Leo poprowadził wtedy kadrę dopiero po raz drugi. Do polskiej piłki podchodził, myśląc, że obciążenia, które stosował w innych miejscach swojej pracy są obciążeniami optymalnymi. Przed meczem z Finlandią drużyna do czwartku trenowała dwa razy dziennie, a graliśmy w sobotę. Leo w końcu doszedł do wniosku, że to za dużo, za ciężko, ale już było za późno. Ale po porażce z Finlandią zrobiliśmy burzę mózgów i kilku piłkarzy w reprezentacji już nie zagrało.

Zdaje się, że m.in. Jerzy Dudek i Tomasz Frankowski?

- Tak, a Mirek Szymkowiak sam się poddał, przyszedł do mnie i do Dziekanowskiego i powiedział, że on już się nie czuje na siłach godzić gry w Trabzonsporze i w reprezentacji. Inni musieli odejść, bo doszliśmy do wniosku, że tak będzie lepiej. Na początku chcieliśmy kontynuować pracę z grupą Janasa, włącznie z pominiętymi przez niego w powołaniach na MŚ 2006. Trudno było na przykład Dudkowi powiedzieć, że będzie rezerwowym, że po Finlandii w bramce stanie Kowalewski. Dudek był związany ze mną, przy mnie zaczynał karierę, to mój zawodnik. To też zawodnik Beenhakkera, razem zdobyli mistrzostwo Holandii. A do tego to był świetny bramkarz, czego nikt nie mógł zakwestionować. Ale po Finlandii uznaliśmy, że zawalił cały blok obronny, z Głowackim, który dostał czerwonej kartki i z Dudkiem. Dyskutowaliśmy do czwartej rano i o tej parze w końcu dokonaliśmy przymiarki, jeśli chodzi o skład na Serbię, która była dwa razy mocniejsza niż Finlandia. Niektórzy pewniacy musieli odejść albo usiąść na ławce, bo po prostu nie spełniali na tamtą chwilę wymogów. Dopiero później niektórzy wrócili. Proszę zobaczyć, ile zmian zrobiliśmy. Kowalewski za Dudka, dalej nie było Głowackiego, a wszedł Mariusz Jop, postawiliśmy w ataku na Matusiaka, a nie Frankowskiego, i wypaliło, bo strzelił gola, a był bliski strzelenia jeszcze jednego. Kubie Błaszczykowskiemu daliśmy szansę, choć po połowie rozegranej przez niego w Bydgoszczy wielu twierdziło, że on się nie nadaje do reprezentacji.

Mundial 2018. Adam Nawałka podczas meczu fazy grupowej Mundial 2018. Adam Nawałka podczas meczu fazy grupowej Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Czy Pana słowa należy czytać tak, że i Nawałka ze swoim sztabem powinni podjąć odważne decyzje?

- Musi przyjść taki czas. Mamy dwie orientacje postrzegania polskiej piłki. Pierwsza to Lewandowski, reprezentacja i przekłamany ranking FIFA, w którym plasujemy się zdecydowanie za wysoko. Przecież my mamy tylko "Lewego" i pięciu czy sześciu zawodników grających na przyzwoitym, europejskim poziomie. Nie chcę być złym wróżbitą, ale co się może stać niebawem? Trzon naszej drużyny tworzą zawodnicy, którzy są albo wchodzą w wiek 30-34 lat. Skąd brać ich następców? Powinniśmy ich wyszukiwać w ekstraklasie. Dlaczego w niej takich następców brakuje? Bo nie budujemy tamy dla pseudozawodowych graczy zagranicznych, którzy blokują miejsca naszej młodzieży. Mamy nową szkołę trenerów, narobiliśmy licencji zgodnych z wymogami UEFA, ale nie mamy żadnych przyzwoitych wyników w grupach młodzieżowych. Akademia Legii przegrywa 0:14 z 17-latkami Bayernu Monachium. Ogromny wstyd. Rok temu byliśmy gospodarzami młodzieżowych mistrzostw Europy, a i tak angielskiego bramkarza Pickforda nasi zawodnicy z bliska widzieli tylko w tunelu prowadzącym do szatni, na boisku się do niego nie zbliżyli. Mamy kilku młodych piłkarzy - Zielińskiego, Bednarka, Dawidowicza, Szymańskiego. Ale już prawie wszystkich wymieniłem, a takich chłopaków w gabinecie cieni powinno być nie pięciu, tylko chociaż z 15. Polskie życie w piłce nożnej nie kończy się na mistrzostwach świata w Rosji. Trzeba bardzo rzetelnie i skrupulatnie podejść tego, co ma się po mundialu dziać w naszej piłce.

Załóżmy, że Nawałka wybierze nie nazwiska, tylko najlepiej dysponowanych piłkarzy. Jak powinien postępować z drużyną w dniach pozostałych do meczu, że ona wyszła na Kolumbię z wiarą w siebie? Wy po klęsce z Finlandią rozmawialiście z każdym piłkarzem indywidualnie? Zrobiliście jakąś mocną odprawę dla całego zespołu?

- Jest taka ważna trenerska zasada, która mówi, że koniec jednego meczu, bez względu na wynik, jest już początkiem następnego meczu. Na pewno pamięta pan nagonkę na nas po Finlandii. Przed Serbią zostałem zaproszony do TVN-u i zostałem tam wysłany razem z Beenhakkerem i ze wszystkimi na księżyc. Wszyscy odsądzili nas od czci i wiary. Ale my pracowaliśmy nad przywróceniem sobie równowagi emocjonalnej. A do tego konieczna była transfuzja nowych zawodników do podstawowego składu.

Już dzień po Finlandii powiedzieliście piłkarzom kto zagra z Serbią, a ko nie?

- Zrobiliśmy to bardzo szybko. W sobotę graliśmy w Bydgoszczy, a w środę na Łazienkowskiej, więc do dyspozycji między meczami mieliśmy tylko trzy pełne doby. Bardzo dużą rolę w przygotowaniach mentalnych odegrali Kowalewski, Mariusz Lewandowski, Sobolewski, Żurawski i Krzynówek, który na początku był niezbyt optymistycznie nastawiony, ale w końcu uwierzył. Ci doświadczeni gracze plus młode wilki jak Matusiak doprowadzili do tego, że na mecz z Serbią drużyna wyszła odmieniona. Ten mecz był żałosny, jeśli chodzi o otoczkę, na trybunach było nie więcej niż trzy tysiące ludzi [6500 według oficjalnych danych]. Michał Listkiewicz [ówczesny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej] prosił mnie przed meczem, żebym zachęcił kibiców do przyjścia na stadion, żebym obiecał, że zagramy zupełnie inaczej niż z Finlandią, że to był wypadek przy pracy. Leo nie chciał rozmawiać z mediami, a ja próbowałem pozytywnym głosem zachęcić ludzi, żeby w nas jeszcze raz uwierzyli. Nie uwierzyli, a mimo to w żałosnym klimacie trybun rozegraliśmy bardzo dobry mecz. Byłem po nim wkur***, bo głupio straciliśmy bramkę i zwycięstwo, ale już w tunelu, jak schodziliśmy do szatni, powiedziałem do Leo "Jesteśmy ciągle w grze". On mi odpowiedział: "Bobo, co ty mówisz, mamy tylko jeden punkt". Wtedy jeszcze raz powiedziałem "Ale naprawdę jesteśmy w grze", bo widziałem, że są powody do optymizmu, że zrobiliśmy duży skok jakościowy, a graliśmy z mocniejszym kadrowo przeciwnikiem. Wtedy przyszła nadzieja, że będzie dobrze. Teraz też musi przyjść. W kadrze musi nastąpić wewnętrzny rachunek sumienia. Nie obwinianie kogoś, bo wszyscy dali plamę. Teraz ze strony zawodników musi też wyjść inicjatywa, musi być pokazana potrzeba rehabilitacji, świadomość, że musi być inaczej. My z tą Finlandią praktycznie strzeliliśmy sobie dwa "swojaki". Tam futbolowe jaja były tylko trochę mniejsze niż teraz z Senegalem. Nam się udało to spolaryzować, oby się udało teraz Nawałce. Według mnie ten mecz będzie zupełnie inny.

Nawałki wtedy w sztabie Beenhakkera jeszcze nie było?

- Tak, Adama nie było przez pierwsze pół roku.

Szkoda, bo teraz takie doświadczenie mogłoby mu się przydać.

- Ale myśmy do tego bardzo często wracali, Adam ma pełną wiedzę, jak to przebiegło. Na pewno doskonale to pamięta, zna wszystkie okoliczności, może czerpać z trudnych początków Beenhakkera.

Holender wtedy krzyczał, głaskał czy stosował jeszcze inną taktykę?

- Jak chcesz krzyczeć na ludzi, którymi zarządzasz, to lepiej idź do lasu, wykrzycz się i dopiero wróć do tych ludzi. Leo był mistrzem różnego rodzaju socjotechnik. Muszę panu powiedzieć, że w tej sytuacji był świetny, rozwiązywał problemy w sposób analityczny. W indywidualnych rozmowach informowaliśmy zawodników, co zaplanowaliśmy. Na przykład Dudka dzień po Finlandii poinformowaliśmy, że siądzie na ławce, o ile jest chętny do tego, żeby brać udział w przygotowaniu do meczu Kowalewskiego. Powiedzieliśmy mu, że jeśli nie, to zostaje trzecim bramkarzem i siada na trybunach. Jurek z dużą klasą i kulturą do tego podszedł. Powiedział mi, bo akurat ja z nim rozmawiałem, "Trenerze, jestem do dyspozycji, daliśmy dupy i teraz trzeba z tego wyjść, a skoro taka jest wasza decyzja, to ja ją szanuję i biorę pełny udział w tym wszystkim, co się nazywa powalczeniem o rehabilitację". Takich rozmów indywidualnych było bardzo dużo. Poza tym Leo z kamienną twarzą pokerzysty całej grupie uwypuklił wszystkie złe rzeczy. Ale też jako mądry trener wiedział, że nawet w takim złym meczu musi się dopatrzeć chociaż namiastki elementów, na bazie których będzie budował jakiś projekt na następny mecz. Musiał coś znaleźć, nie mógł zdołować piłkarzy, mówiąc "Do niczego się nie nadajecie, do widzenia". Powiedział, że sprawa jest prosta, że szansę dostali ci, którzy byli w grupie Janasa, ale ponieważ to nie wypaliło, szukamy innych rozwiązań i wierzymy głęboko, że ci, którzy teraz dostaną szansę, z niej skorzystają. Głęboka analiza, rzeczowe wypunktowanie wszystkiego co było na nie - to początek. Po tym przychodzi skupienie się na własnej grze, na pozytywach, na tym, co umiemy - tak musi wyglądać przygotowanie do meczu z Kolumbią. Ten mecz będzie zupełnie inny. Niech żywi nie tracą nadziei!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.