Giro d'Italia - zapowiedź wielkich emocji

Przez ostatnie lata przywykliśmy do tego, że w otwierającym sezon Wielkich Tourów wyścigu Giro d'Italia oglądamy Polaków. Tym razem niestety będzie inaczej, bo kalendarz startów Rafała Majki, Michała Kwiatkowskiego oraz wspierających ich pomocników skoncentrowany jest na drugiej części sezonu i obecności w Tour de France oraz Vuelta a Espana. Ale nieobecność Polaków, choć przytrafia się po raz pierwszy od siedemnastu lat, nie powinna osłabić atrakcyjności tego widowiska. Tegorocznemu Giro warto się uważnie przyglądać co najmniej z kilku powodów.
Vincenzo Nibali, kolarz ekipy Bahrain-Merida, w której jeździ także - wykluczony z Giro d'Italia - Javier Moreno Vincenzo Nibali, kolarz ekipy Bahrain-Merida, w której jeździ także - wykluczony z Giro d'Italia - Javier Moreno DARIO BELINGHERI/AP

Powód pierwszy: zupełnie nowe otwarcie

Mauro Vegni - dyrektor Giro d'Italia - przez wiele sezonów wytrwale pracował na miano organizatora najciekawszego wyścigu w kolarskim kalendarzu. I chociaż nie był w stanie nadać imprezie marketingowego rozmachu w takim wymiarze, by skutecznie konkurować z Tour de France, to od strony sportowej cel zrealizował z nawiązką. Gdy Tour de France stawał się coraz bardziej przewidywalny i schematyczny, Giro najwyraźniej odrobiło lekcje sprzed lat i z roku na rok zaskakiwało zarówno trasą, jak i listą startową, które sprawiały, że walka była pasjonująca od pierwszego do ostatniego etapu, na którym zapadały ostateczne rozstrzygnięcia. Czasy ustawiania trasy wyścigu pod konkretnego zawodnika odeszły w zapomnienie, choć i dzisiaj zdarzają się krytycy, widzący w profilu trasy konfigurację stworzoną pod np. Froome'a. Trudno się jednak z tym zgodzić, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że różnice między poszczególnymi zawodnikami są obecnie już tak niewielkie, że wystarczy jeden moment słabszej dyspozycji lub dekoncentracji, żeby przegrać dobrą pozycję w całym wyścigu.

Giro d'Italia Giro d'Italia DARIO BELINGHERI/AP

Tym razem jednak Mauro Vegni poszedł jeszcze dalej i wyprowadził start Giro d'Italia z Europy (o powodach tej decyzji można przeczytać tutaj). Wbrew pozorom nie chodzi wyłącznie o promocję i obudzenie w Izraelczykach pasji do jazdy po szosie, choć władze Izraela niewątpliwie stawiają sobie w tym obszarze bardzo ambitne cele. Izraelskie etapy mogą już na początku wyścigu porządnie namieszać w klasyfikacji wyścigu. Z jednej strony to teren kolarsko niemal zupełnie niezbadany, z drugiej: kolarzy, którzy niedawno skończyli jazdę w wiosennych Ardenach, lub  w częściowo pokrytym jeszcze śniegiem Południowym Tyrolu, izraelska pogoda może zaskoczyć. W Jerozolimie w ciągu dnia termometry wskazują nawet 35 stopni, a przy tym nieustannie bardzo mocno wieje. Nawet spacerując po ulicach miasta trafia się na moment, gdy na otwartej przestrzeni w człowieka uderza fala gorącego powietrza. Tymi samymi ulicami i na te same przestrzenie wyjeżdżać będą kolarze już podczas piątkowej czasówki. Drugiego dnia czeka ich blisko 100-kilometrowa droga wzdłuż brzegów Morza Śródziemnego, gdzie wieje jeszcze mocniej. Prawdopodobnie będzie wiało im w plecy, ale stuprocentowej pewności nie ma. Tym bardziej, że od czasu do czasu zbiera się tutaj na burzę. Trzeci dzień to ponad 200-kilometrowa jazda przez pustynię.

Podczas kolacji z członkami Israel Cycling Academy usłyszałem ciekawą anegdotę o wyborze trasy izraelskich etapów Giro. Otóż gospodarze przewieźli Mauro Vegniego kilkoma drogami, proponując między innymi jeden z etapów typowo górski. Vegni odmówił, argumentując, że chciałby w ciekawy sposób rozpocząć wyścig, ale nie chciałby go już na początku rozstrzygać. Kto wie, czy pogoda nie załatwi tego za niego?

Powód drugi: bardzo nieoczywista trasa

Po trzech etapach w Izraelu kolarzy czeka dzień przerwy, co też jest pewną nowością w trzytygodniowym wyścigu. Zwykle pierwszy dzień odpoczynku planowany jest dopiero po dziewiątym etapie, tutaj wymaga tego konieczność przetransportowania całej kolumny wyścigu z Izraela na Sycylię. A tutaj zmieni się odrobinę klimat i - nieco bardziej - profil trasy: pojawią się pierwsze góry. Już na szóstym etapie peleton czeka przed metą 15-kilometrowa wspinaczka na Etnę. Siódmego dnia wyścig wraca na kontynent i rozpoczyna podróż na północ, wzdłuż zachodniego wybrzeża Włoch. Znów może być wietrznie. Kolejny etap to kolejny podjazd, wprawdzie nieco łagodniejszy (średnio 5%), ale za to długi, bo ponad 17-kilometrowy. I druga, z ośmiu zaplanowanych, meta na szczycie: Montevergine di Mercogliano. Kolejna już dzień później: Gran Sasso d'Italia, po długim, 225-kilometrowym etapie i 26,5-kilometrowym podjeździe, który stromy (13% nachylenia) robi się w samej końcówce. Po dziewięciu etapach będziemy za sobą już mieli krótką, ale wymagającą jazdę na czas, etap wiodący przez pustynię i trzy odcinki, kończące się długimi i niełatwymi podjazdami. A to dopiero będzie pierwsza z trzech części wyścigu.

Drugi tydzień zacznie się długim, 239-kilometrowym, pagórkowatym etapem z Penne do Gualdo Tadino. Dzień później etap z Asyżu do Osimo: krótszy (156 km), ale kończący się krótkim, sztywnym podjazdem, na którym nachylenie sięga w pewnym momencie 16%. Dopiero kolejne dwa etapy pozwolą nieco odpocząć od wzniesień, ale znaczna część 214-kilometrowego odcinka z Osimo do Imoli znów będzie wiodła wzdłuż wybrzeża. Etap 13. to cisza przed burzą: spokojne i płaskie 180 kilometrów, ale już następnego dnia na kolarzy czekać będzie góra, na myśl o której nawet najtwardszym zawodnikom miękną kolana: Zoncolan. Poprzedzą go cztery mniejsze podjazdy, ale na końcu czeka mordercze 10 kilometrów, pnące się średnio 12% w górę, choć tę wartość zaniżają dwa fragmenty płaskiej drogi, tak krótkie, że ledwo pozwalające na złapanie oddechu. Spora część trasy to mozolna wspinaczka 20-22% podjazdem. Gdy pada pytanie o kandydata do zwycięstwa w całym Giro, bardzo często pada odpowiedź: ten, który najlepiej przetrwa Zoncolan. A to przecież nawet nie koniec tygodnia, bo dzień później czeka jeszcze niełatwy, 156-kilometrowy etap z Tolmezzo do Sapady, z trzema premiami 2. kategorii po drodze. Dopiero po nim nastąpi dzień odpoczynku.

Ostatni tydzień wyścigu zacznie się od drugiej jazdy indywidualnej na czas: z Trydentu do Rovereto. 34,2 kilometry teoretycznie płaskiego etapu wcale nie muszą być łatwe, bo w dolinie Adygi, którą pojadą kolarze, a która przecina pasmo Dolomitów, wiatr również potrafi się mocno rozpędzić. Kolejny etap to pagórkowaty odcinek, startujący w Riva del Garda, na północnym krańcu najbardziej znanego włoskiego jeziora, a kończący się 155 km dalej w Iseo. To również tylko przygrywka do trzech kolejnych etapów, na których nastąpią ostateczne rozstrzygnięcia. Najpierw z Abbiategrasso do Pratonevoso: 196 km, z kończącym etap 14-kilometrowym podjazdem, o średnim nachyleniu 6,9%. Dzień później z Venaria Reale do Bardonecchii: 184 km, ale po drodze ikoniczny podjazd pod Colle delle Finestre, zwany również "Szczytem Coppiego". To 18,5 km wspinaczki o średnim nachyleniu 9,2%. Ale niespełna 8 kilometrów od szczytu kończy się asfalt i ostatni odcinek pokonywany jest drogą szutrową. Ta góra również nie zna litości i tutaj także może się wywrócić cała klasyfikacja. Na koniec ostatnia atrakcja: 214 kilometrów z Susy do Cervinii, z trzema premiami pierwszej kategorii: Col Tescore (16 km, 7,7%), Col Saint Pantaleon (16,5 km, 7,2%) i Cervinia (18,2 km, 5,3%). 115- kilometrowy etap, wiodący ulicami Rzymu, będzie już tylko rundą honorową, kończącą trzytygodniową rywalizację.

Powód trzeci: brak wyraźnego faworyta

Po prezentacji trasy wyścigu dało się słyszeć głosy, że faworyzuje Christophera Froome'a. Ale chyba trudno to uzasadnić. Trasa 101 wyścigu Giro d'Italia nie pozwala na wożenie lidera w futerale, żeby powalczył na kilku górskich etapach. Ten wyścig stworzony jest dla kolarza, który będzie maksymalnie skupiony i piekielnie mocny każdego z 21 dni. Musi mieć świetną drużynę, która ochroni go przed pustynnym wiatrem. Musi świetnie jeździć na czas, bo obie czasówki będą bardzo wymagające i chwila nieuwagi może kosztować wiele cennych sekund. I musi znakomicie czuć się w górach, które na dobrą sprawę zaczynają się już na serio szóstego dnia wyścigu.

Lista kolarzy, którzy spełniają te wszystkie warunki nie jest długa, ale za to jest bardzo wyrównana. Najbliżej ideału wydają się być Fromme (Sky) i Tom Dumoulin (Sunweb) - obrońca różowej koszulki sprzed roku. W tej dwójce silniejsze karty wydaje się mieć Dumoulin - na czas jeździ nieco lepiej, potrafi odnaleźć się w górach i jest bardzo zdeterminowany. Problem z Dumoulinem polega jednak na tym, że właściwie nie wiadomo, w jakiej jest formie? Froome dysponuje silniejszym i lepiej zorganizowanym zespołem, ale wystartuje do Giro z wciąż niewyjaśnionym problemem dopingowym nad głową (podczas ubiegłorocznej Vuelty w jednym z badań stwierdzono u niego dwukrotnie przekroczony poziom salbutamolu - leku na astmę, dozwolonego w ściśle określonych dawkach, o których przekroczenie jest podejrzewany). Wprawdzie pytań o ten przypadek nikt już głośno nie zadaje, ale wszyscy wiedzą, że wiszą w powietrzu, a całe kolarskie środowisko czeka na ostateczne rozstrzygnięcie. Jakiekolwiek by nie było, cień niepewności jazdy Froomiemu raczej nie ułatwia.

Bardzo silnym składem dysponuje Astana, w której formalnym liderem na Giro będzie Miguel Angel Lopez, ale w niezłej dyspozycji jest również Leon Luis Sanchez, który nieco lepiej jeździ na czas. Kwestia rzeczywistego lidera jest tu więc sprawą otwartą. Do grona faworytów trzeba zaliczyć Tibauda Pinot (Groupama-FDJ), który w niezłym stylu wygrał próbę generalną przed Giro, wyścig Tour of the Alps. Drugi w tym wyścigu był Domenico Pozzovivo i jemu również warto się przyglądać. Włosi bardzo liczą na dobry występ Fabio Aru (UAE Team Emirates), ale w kilku ostatnich występach Aru jeździł bez błysku: trzymał się blisko czołówki, ale nie potrafił zorganizować żadnego solidnego ataku. Na dłuższych podjazdach zdarzało mu się też tracić dystans. Nie sposób go lekceważyć, ale trudno wskazywać jako murowanego faworyta. Warty obserwowania jest Esteban Chavez (Mitchelton-Scott), choć sam twierdzi, że do końca nie wie, w jakiej jest formie. Movistar z Carlosem Betancurem, BORA-hansgrohe z Davidem Formolo, Lotto-Soudal z Adamem Hansenem i Timem Wellensem, Trek-Segafredo z Jarlinsonem Pantano - to wszystko ekipy, które mogą solidnie zamieszać w czołówce. Może się w to wszystko jeszcze wtrącić Lotto Jumbo z Georgem Bennettem, czy Willier-Trestina z Jakubem Mareczko, który w ubiegłym roku dwukrotnie był drugi, a który z pewnością chciałby się dobrze zaprezentować w roli lidera ekipy w najważniejszym "domowym" wyścigu.

Trochę szkoda, że tym razem nie będziemy mogli kibicować Polakom. Ale Giro d'Italia i bez tego być może najbardziej emocjonującym wyścigiem w sezonie. I prawdopodobnie będzie, choć karuzela Wielkich Tourów zaczyna się dopiero rozkręcać.

Copyright © Agora SA