Wojciech Szczęsny dla Sport.pl: Gdybym nie był piłkarzem, grałbym w golfa. A kiedyś zostanę architektem

Ofiara "Małyszomanii". Krytyk muzyczny utworów swojej żony. Bohater serialu Netflixa. - Staram się żyć najpierw jako człowiek, a później jako piłkarz - mówi Sport.pl Wojciech Szczęsny, bramkarz Juventusu, którego odwiedziliśmy w Turynie.

Sebastian Staszewski: Miałeś w młodości kibicowski epizod z Juve w roli głównej?

Wojciech Szczęsny: Jako dziecko - nie. Ale pierwszy finał Ligi Mistrzów, jaki oglądałem, to mecz Juventusu z Borussią Dortmund. Niemcy wygrali 3:1. Dwa, trzy miesiące przed przeprowadzką do Turynu włączyłem sobie natomiast film dokumentalny za 9,90 euro. Chciałem poznać historię Juve, zrozumieć tradycję. Tak przygotowywałem się do transferu.

Aż w końcu sam zostałeś aktorem.

- Słucham? Kiedy?

Zagrałeś w serialu.

- "Łączy nas piłka" to serial?

Nie, ale "Pierwszy zespół: Juventus" Netflixa już tak.

- Aaa, no tak. Ale aktor to ktoś, kto gra, a mnie po prostu nagrywali. To była duża produkcja, za nami jeździły przez jakiś czas trzy kamery. Kilku chłopaków zabrało je nawet do domu, ale przeważnie były tylko na treningach, które i tak są nagrywane. Nie czułem się wyjątkowo.

Mogłeś grać nawet po włosku, bo płynnie władasz tym językiem.

- Mówię szybko, ale wciąż popełniam trochę błędów. Choć to język łatwy do nauczenia. W pierwszym roku w Rzymie niezbyt się przykładałem, bo wszyscy mówili po angielsku, trenerzy od przygotowania fizycznego byli Amerykanami. Ale jak już się spiąłem, to poszło gładko. W ogóle uważam, że jeśli zna się jakieś języki, to nauka kolejnych przychodzi dużo łatwiej, bo wiążę się słowa, zwroty. Może dla rozwoju osobistego zacznę uczyć się kolejnego? Z włoskiego do hiszpańskiego i francuskiego nie jest przecież daleko.

Wspólny język znalazłeś też z Gianluigi Buffonem, legendarnym Włochem, którego masz być następcą. Ale dziś to twój rywal w walce o skład.

- U nas nie bardzo jest to coś, co można nazwać "rywalizacją". Ani sportową, która jest fajna, ani niesportową, która jest kiedy dwaj zawodnicy się nie lubią. My mamy trzeci model i nie rywalizujemy w ogóle. Kiedy przychodziłem do Juve, wiedziałem, że ten rok będzie tak wyglądał. Chociaż i tak gram więcej, niż myślałem. A Gigi bardzo mi pomaga. Konsultuje ze mną to, kiedy mam wystąpić. Ustalamy to między sobą. I fajnie ta współpraca się nam układa. To wielki człowiek, który ma w sobie dużo ciepła. Opowiedziałem to mojej żonie, a ona nie za bardzo wiedziała o co chodzi. A później spotkała go na mieście i mówi: "No faktycznie, to ciepło od niego aż bije!". Gigi przytula się do ludzi nawet ich o to nie pytając!

Jak w Turynie spędzasz wolny czas?

- Jakkolwiek, byle daleko od piłki. Futbolu oglądam mało, tylko fajne mecze Ligi Mistrzów. Swoich z ligi włoskiej nie oglądam w ogóle. Staram się żyć najpierw jako człowiek, a później jako piłkarz. Czyli oddzielam pracę i chwile, gdy muszę być totalnym profesjonalistą od momentów, gdy mogę się odłączyć i wymagania klubowe mi nie ciążą.

Dużo w tych chwilach jest muzyki?

- Tak, nie tylko mojej żony. Choć bardzo ją lubię, słucham piosenek Mariny i robię to chętnie. Szczególnie, że na płycie znajduje się to, co zaakceptowałem, haha. Bo jestem jednym z pierwszych krytyków jej twórczości. Więc muzyka Mariny - jak najbardziej. Chociaż gdy płyta wychodzi, to już jej nie słucham, bo wcześniej te same utwory leciały w domu wiele razy. A poza tym wpada mi w ucho chyba wszystko. Za disco polo nie przepadam, chociaż mam szacunek do Zenka Martyniuka z którym śpiewałem na moim wieczorze kawalerskim.

"Zaskoczony byłem, ale czemu miałem się nie zgodzić? Ile to roboty? Pośpiewaliśmy "Przez twe oczy zielone", ma się rozumieć. Dobry głos ma Wojtek, to trzeba mu przyznać" - tak opowiadał mi o tym szalonym pomyśle sam Martyniuk.

- To był challenge wymyślony przez moich kolegów. Zadzwoniłem i śpiewaliśmy, chociaż dowodów niestety nie mamy.

10.06.2017  Warszawa. Wojciech Szczesny podczas meczu eliminacji mistrzostw swiata Polska - Rumunia .Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Myślałeś może o studiach? Ostatnio to modne wśród piłkarzy. Robert Lewandowski został licencjatem, a Jakub Błaszczykowski niedługo będzie magistrem.

- Jak najbardziej, ale na razie za to się nie wziąłem. Moją pasją jest architektura i projektowanie wnętrz. I bardzo chciałbym zostać architektem, albo deweloperem. Dużo czasu spędzam na projektowaniu moich nieruchomości. I kiedyś może w tym kierunku się podszkolę.

Oglądasz NBA?

- Nie i szkoda, bo potem przyjeżdża Marcin Gortat i nie mamy o czym rozmawiać.

Łukasz Fabiański czy Arkadiusz Milik nie lubią tego.

- Nie tylko w szatni reprezentacji, ale i Juventusu wielu chłopaków ogląda NBA. Zawsze jak ich słucham, to powtarzam tylko, że Gortat jest najlepszy, a jest najlepszy, bo to Polak. Dlatego go propsuje. A mówiąc całkiem serio, to koszykówka nigdy mnie nie wciągnęła.

A co wciągnęło?

Grać najbardziej lubię w golfa. A oglądać skoki narciarskie. Lubię te emocje, bo rywalizują Polacy, którzy mają szansę na zwycięstwo. Przeżywam to razem z nimi. Szczególnie, że od dawna walczymy o najwyższe cele. Dzięki Adam!

Niedawno zadałem na Twitterze pytanie, czy Kamil Stoch z trzecim złotem olimpijskim przeskoczył już Adama Małysza. Twoim zdaniem przeskoczył?

- Adam wygrywa, zdecydowanie. Nie mam wątpliwości. Myślę, że Małysz pewnie zamieniłby kilka medali, aby mieć chociaż jedno złoto Igrzysk. Bo na nie zasługiwał. W Salt Lake City strasznie bolało, że ten Simmi [Simon Ammann - aut.] wyskoczył nie wiadomo skąd. Ale tej legendy Adama Kamil nigdy nie wyprzedzi. Adam był pierwszy. Rozpoczął modę na skoki w Polsce. Kiedyś mówiło się, że "idziemy na Małysza", teraz już nikt nie idzie "na Stocha", tylko po prostu na skoki. "Stochomanii" nigdy nie będzie takiej, jak była "Małyszomania".

A co z golfem? Masz jakieś poważniejsze plany?

- Gdybym dziś miał wybrać inną dyscyplinę, niż futbol, postawiłbym na golf. A gdyby mi ktoś powiedział, że niezależnie od wyboru osiągnę sukces to. też wybrałbym golf. Chociaż czuję, że sukcesu bym nie osiągnął, haha. Ale on daje mi niesamowity spokój, fajnie spędzony czas. Nie wiem czy podobnie byłoby gdybym był profi, pewnie tak. Bo jedyne, co psuje zabawę, to nieudane uderzenia. Chociaż gdybym był golfistą, marzyłbym pewnie, aby zostać piłkarzem.

W golfa niedługo możesz zagrać w Polsce. Przed mistrzostwami świata w Rosji znów będziecie przygotowywać się w Juracie i Arłamowie. To dobrze, że reprezentacja nie musi już wyjeżdżać do Austrii czy Niemiec i tam koszarować się przed turniejami?

- W Bieszczadach byłem już jako dzieciak, z rodziną jeździłem tam na rowerowe wycieczki. Podczas jednej z nich trafiliśmy do tego ośrodka, który wyglądał jednak trochę inaczej. I gdy usłyszałem, że tam lecimy, nie skojarzyłem go. Dopiero po przyjeździe rozejrzałem się i przypomniało mi się, że już tu byłem. A skoro mamy takie warunki, wszystko jest na miejscu, boisko też, to nie widzę sensu jeżdżenia za granicę. Jesteśmy u siebie. Kontakt z fanami jest. Bo mimo, że Arłamów jest na uboczu, to kibice byli dużymi grupami, na treningu otwartym był komplet. Nie widzę sensu ekonomicznego, ani innego żadnego, żeby jechać gdzieś dalej.

Jak oceniasz naszą grupę na mistrzostwach świata?

Jest dużym wyzwaniem, bo nie znamy żadnego z przeciwników. W ostatnich latach nie mierzyliśmy się z zespołami o podobnej charakterystyce. Delikatnie przygotowaliśmy się tylko do Kolumbii. Będzie więc ciekawie, bo czekają nas trzy zupełnie inne mecze do których będzie trzeba przygotować różną taktykę.

Mundial będzie prawdopodobnie ostatnimi mistrzostwami kilku reprezentantów, m.in. Jakuba Błaszczykowskiego, Łukasza Piszczka, Sławomira Peszki czy Łukasza Fabiańskiego. Poza tym po 30 są też Michał Pazdan, Krzysztof Mączyński, Artur Jędrzeczyk. Nie obawiasz się, że po turnieju powstanie pokoleniowa dziura?

Z jednej strony tak, ale nie zdziwiłbym się, gdyby w najbliższych latach poziom kadry osiągnął Dawid Kownacki; jakby Bartek Bereszyński sprawił, że nikt nie będzie płakał po "Piszczu"; jakby Piotrek Zieliński został jednym z najlepszych pomocników na świecie. Poza tym jest jeszcze Jarek Jach, Karol Linetty, wciąż młody jest Arek Milik. I nie zakładałbym się, że za kilka lat to będzie gorsza drużyna. Na pewno trzeba wykorzystać naszą szansę, kiedy ona jest, a teraz jest, bo zespół jest mocny, ale później to także będzie silna reprezentacja.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.