Svindal od dłuższego czasu nie może trenować tyle, ile by chciał. Dwa ostatnie sezony kończył już w styczniu ze względu na problemy ze zdrowiem. To skutek fatalnego upadku w austriackim Kitzbuehel w 2016 roku. Na potwornie stromej i oblodzonej trasie zaliczył koszmarnie wyglądający upadek. Uszkodził więzadła w kolanie.
Niestety do takich wypadków Svindal i inni narciarze są przyzwyczajeni. Gdy Norweg trafił do szpitala zagrał w marynarza z Austriakiem Georgiem Streitbergerem. W ten sposób starali się zgadnąć, który z nich trafi jako pierwszy na stół operacyjny.
- Praktycznie po raz pierwszy od czterech lat jeżdżę w lutym. Niemal za każdym razem byłem w szpitalu - powiedział Svindal po zdobyciu złota w zjeździe. To dlatego nie może trenować tak często, jak jego koledzy, by nie nadwyrężać kolana. Upadki niejako naznaczyły karierę Norwega. Wystarczy przypomnieć jego wypadek z 2007 podczas treningu w amerykańskim Beaver Creek. Miał połamany nos, pękniętą kość policzkową, pęknięte dwa żebra oraz 15-centymetrową ranę ciętą lewej nogi. Z tego względu stracił prawie cały sezon 2007/08.
Norweg po powrocie do Beaver Creek był przestraszony. - Nie mogłem tego przezwyciężyć. Musiałem znaleźć na to sposób. Przechytrzyć się. Powiedziałem sobie, że sekcja której się boję, w której zaliczyłem upadek, ma zaledwie 10 sekund. Cały zjazd trwa za to prawie dwie minuty. W tym fragmencie nie szarżowałem, ale musiałem to robić przez resztę trasy. Byłem szybki i wygrałem - opowiadał Svindal. Podczas zjazdu bywa tak skupiony, że potrafi nie mrugnąć okiem ani razu w ciągu dwóch minut!
Do tej pory Svindal mógł pochwalić się trzema medalami olimpijskimi. Z igrzysk w Vancouver wrócił ze złotem w supergigancie, ze srebrem w zjeździe oraz z brązem w gigancie. Jednak najbardziej bolało go srebro - bo zjazd to jego specjalność. Zawody były niezwykle wyrównane. Norweg stracił 0,07 sek. do pierwszego Didiera Defago i miał zaledwie 0,02 sek. przewagi nad trzecim Bode Millerem. Te kilka milisekund mogło zadecydować o tym, jak zostanie zapamiętany. Że wspominając jego sukcesy zawsze będzie jakieś "ale".
Jednak tak się nie stanie. Svindal zostanie zapamiętany jako jeden z najlepszych narciarzy alpejskich w historii. Bez żadnego "ale".
- Gdy przekraczasz metę wiedząc, że masz za sobą dobry zjazd i masz medal, a może nawet złoto, nie rozmyślasz za mocno o swoim miejscu w historii - powiedział Norweg po zdobyciu złota w Pjongczangu. I pomyśleć, że od stycznia 2016 roku wygrał zaledwie jeden zjazd w Pucharze Świata.
Swój złoty zjazd rozpoczął kiepsko. Miał stratę do prowadzącego Beata Feuza, ale okazał się bezkonkurencyjny dzięki dyspozycji na środkowym odcinku. Wygrał z czasem 1:40,25 zostając najstarszym zdobywcą olimpijskiego złota w narciarstwie alpejskim (jest tylko jeden starszy medalista - Bode Miller miał 36 lat w Soczi, gdy zdobył brąz w supergigancie). Swojego przyjaciela Kjetila Jansruda wyprzedził o 0,12 sek., a Feuza o 0,18 sek.
- To wielkie emocje. Rywalizowanie o złoto na igrzyskach i jego zdobycie... To jedno z najpotężniejszych uczuć - powiedział wzruszony Svindal. Norweg dostał narty już w wieku trzech lat, jego rodzice byli zapalonymi narciarzami. W dzieciństwie wiele czasu spędził jednak z dziadkami. To u nich uczył się jeździć, w dodatku zajmowali się nim po śmierci matki i jego małego braciszka - miał wtedy 8 lat - w wyniku komplikacji poporodowych.
- W naszym sporcie nie ma większego wzoru do naśladowania niż Svindal - powiedział Thomas Dressen, który zajął piąte miejsce w zjeździe. - To co osiągnął jest po prostu niesamowite.
Oprócz czterech medali olimpijskich Svindal jako pierwszy wygrał zdobywał złote medale na czterech mistrzostwach świata z rzędu - dwa w Are (2007, gigant i zjazd) i po jednym w Val d'Isere (2009, superkombinacja), Garmisch-Partenkirchen (2011, superkombinacja) oraz w Schladming (2013, zjazd). Do tego dołożył jedno srebro i dwa brązowe medale.
Poczet jego sukcesów uzupełniają dwie Kryształowe Kule (cztery razy drugie miejsce i raz trzecie) oraz dwie małe Kryształowe Kule w zjeździe, pięć w supergigancie i po jednej w gigancie oraz kombinacji.
- To na pewno moje ostatnie igrzyska. Jestem stary, jak ktoś grzecznie mi na to zwrócił uwagę. Wciąż jednak nie wygrałem zjazdu w Kitzbuehel, więc można powiedzieć, że nadal nie jestem spełniony - powiedział Svindal. Na kolejną okazję do triumfu w Austrii musi poczekać jeszcze rok. Czy wytrzyma? Podczas gorszych dni jego kolano jest napuchnięte niczym balon. Ale to nie przeszkodziło mu w zdobyciu upragnionego złota.