Legia - Lechia 1:0. Ciepłe przyjęcie, chłodne pożegnanie. I ulga, zamiast radości [SPOSTRZEŻENIA]

To było najlepsze 45 minut Legii w tym sezonie. Ale tylko 45 minut, bo w drugiej połowie mistrz Polski, choć dowiózł skromne 1:0 z Lechią Gdańsk do końca, już nie zachwycał. Poziom trzymali jedynie kibice, którzy od pierwszej do ostatniej minuty głośno dopingowali piłkarzy. Tych samych, których dwa tygodnie temu zlali na klubowym parkingu. W niedzielę już ich wspierali, ale też nie do końca. Po tamtym incydencie nie wszystko rozeszło się jeszcze po kościach - pisze Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl, który dzieli się swoimi spostrzeżeniami z meczu Legia - Lechia.

Legia - Lechia 1:0. Najpierw ciepłe przyjęcie, a potem chłodne pożegnanie. I ulga, zamiast radości [SPOSTRZEŻENIA]

To było najlepsze 45 minut Legii w tym sezonie. Ale tylko 45 minut, bo w drugiej połowie mistrz Polski, choć dowiózł skromne 1:0 z Lechią Gdańsk do końca, już nie zachwycał. Poziom trzymali jedynie kibice, którzy od pierwszej do ostatniej minuty głośno dopingowali piłkarzy. Tych samych, których dwa tygodnie temu zlali na klubowym parkingu. W niedzielę postanowili ich wspierać, ale też nie do końca. Po tamtym incydencie nie wszystko rozeszło się jeszcze po kościach - pisze Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl, który dzieli się swoimi spostrzeżeniami z meczu Legia - Lechia.

Kibice Legii Warszawa zerwali zgodę z fanami Juventusu Turyn Kibice Legii Warszawa zerwali zgodę z fanami Juventusu Turyn Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Wyborcza.pl

Ciepłe przyjęcie. A do tego głośny doping. Najgłośniejszy od meczu z Astaną

"Kto dziś wygra"- chwilę przed meczem zwyczajowo zapytał kibiców stadionowy spiker. "Legia!" - głośno odpowiedziała "Żyleta". A po chwili, kiedy sędzia rozpoczął mecz, od razu zaprosiła pozostałe trybuny do wspólnego dopingu. Te przyłączyły się chętnie. Doping, przynajmniej na samym początku spotkania, był naprawdę głośny (w naszej ocenie najgłośniejszy od sierpniowego meczu z Astaną).

Ale pewnie nie zwrócilibyśmy na to uwagi (a na pewno nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego), gdyby nie ostatnie zajścia. Po meczu z Lechem relacje na linii kibice-piłkarze, delikatnie mówiąc, mocno się ochłodziły. Przed Lechią fani co prawda zachęcali na forach do głośnego dopingu i wspierania Legii w niedzielę, ale nie było 100 proc. pewności, że tak właśnie będzie. Ich reakcja nie tylko zastanawiała, ale też zaskakiwała. Była zagadką do samego końca, ale o tym za moment.

Piłka nożna to prosta gra. Nie ma sensu jej komplikować - Romeo Jozak

Jeśli w ostatnich dniach ktoś z Was - razem z nami - zastanawiał się, jak wyglądają treningi u Romeo Jozaka (na co kładzie nacisk, czego i w jaki sposób uczy piłkarzy), to po niedzielnym meczu w końcu mógł sobie to wyobrazić. A nawet nie tyle wyobrazić, ile zwyczajnie zobaczyć. Zobaczyć Legię Jozaka nie tylko w trakcie rozgrzewki, którą w ostatnich dniach można było jeszcze podejrzeć (Chorwat otworzył dla mediów kilka treningów na pierwszy kwadrans), ale też w trakcie gry, którą zobaczyliśmy dopiero w niedzielę.

Jaka to była gra? Prosta i nieskomplikowana. Oparta na agresywnym odbiorze piłki i szybkim zagraniu jej do przodu (często dalekimi podaniami) w kierunku Jarosława Niezgody albo Michała Kucharczyka. To był w zasadzie jedyny schemat rozgrywania akcji przez Legię. Ale schemat skuteczny - dający zwycięstwo. Może skromne, może niewyszukane, ale czepiać się nie będziemy. W końcu piłka nożna to prosta gra.

Hildeberto, czyli ciało obce na boisku

Był wolny i nieporadny. Kiedy inni biegali, spacerował. I trudno to wytłumaczyć. A na pewno nie da się zwalić na brak sił, bo przecież Hildeberto wszedł na boisko dopiero w 60. minucie (za Kaspra Hämäläinena). Przy walorach, które pokazał w poprzednich meczach, na podmęczonego rywala wydawał się graczem idealnym.

W Legii portugalski skrzydłowy jak na razie grywa incydentalnie. Ale o ile w poprzednich meczach (mimo nadwagi) pokazywał, że ma potencjał (szybkość, zmysł do gry kombinacyjnej, mocny strzał), o tyle teraz, w meczu z Lechią (już bez nadwagi), nie pokazał nic. Wręcz rozczarował.

Spokój Jozaka, radość Jozaka

Kiedy sędzia Daniel Stefański zakończył mecz, wszyscy w Legii głęboko odetchnęli. Wielkiej radości jednak nie było. A bynajmniej nikt jej przesadnie nie eksponował. Chyba jedynym, który ją wyraźnie okazał, był Jozak. Po ostatnim gwizdku najpierw zaczął wymachiwać zaciśniętą pięścią, potem przybił piątkę z kierownikiem drużyny Konradem Paśniewskim i podleciał wyściskać swoich asystentów (w pierwszej kolejności Ivana Kepciję).

Radość była tym większa, że wcześniej po Jozaku nie było widać praktycznie żadnych emocji.  Przez cały mecz był zaprzeczeniem bałkańskiego temperamentu. Bo ani specjalnie nie skakał z radości, ani tym bardziej nie krzyczał ze złości. Ożywił się co prawda w drugiej połowie (była dużo słabsza w wykonaniu Legii), ale tylko trochę. Do końca meczu żadnych jego ekscentrycznych zachowań nie zaobserwowaliśmy. No chyba, że za takie uznamy zrzucenie marynarki, której Jozak pozbył się na początku drugiej połowy.

Mecz Legia - Sevilla na Stadionie Narodowym. Kibice Legii Mecz Legia - Sevilla na Stadionie Narodowym. Kibice Legii Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Chłodne pożegnanie. O ile w ogóle można mówić o jakimkolwiek pożegnaniu

Kibice ciepło przywitali i wspierali piłkarzy przez całe spotkanie, ale po meczu pożegnali ich już raczej chłodno. O ile w ogóle można pisać o jakimkolwiek pożegnaniu, bo tego tak na dobrą sprawę nie było. Wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego, kibice na "Żylecie" nie tylko zaprzestali śpiewów, ale też odwrócili się plecami do boiska i zaczęli szykować do wyjścia.

Demonstrowania radości nie było. I na trybunach, i na boisku. Piłkarze - jak to mają w zwyczaju - też nie podeszli pod "żyletę" dziękować kibicom za doping. Tym razem ruszyli na środek boiska, gdzie przybili piątki i zeszli do szatni.

Obie strony dały dość jasno do zrozumienia, że incydent sprzed dwóch tygodni po kościach do końca się jeszcze nie rozszedł.

Więcej o:
Copyright © Agora SA