Z niezwykle pracowitego weekendu skokowego polska kadra wraca zdecydowanie z tarczą. W piątek skoczków ponownie pokonała pogoda, a w zawodach zakończonych na jednej tylko serii, Kamil Stoch, co nie tak często się przecież zdarza, pokonał Adama Małysza (kolejno 9. i 14. lokata). W sobotę i niedzielę Adaś nie dał już sobie jednak w kaszę ani wiatrom tylnim dmuchać i zaliczył swoje dwa kolejne podia w karierze. Forma Kamila również wydaje się być stabilna, a prawdziwą niespodziankę sprawił Stefan Hula, który sobotnią potyczkę ukończył na 7. miejscu. Brawo panowie!
Ale on sam już tak. Wyjaśniła się zagadka nieoczekiwanej zamiany kolejności w drugiej serii sobotniego konkursu.
- "Morgiemu" tuż przed finałowym skokiem zepsuł się zamek. Powiedziałem mu więc, że pojadę przed nim, bo szkoda tracić czas. Może dzięki temu Austriak wygrał i powinien mi podziękować? Ale on skacze bardzo dobrze i trzeba skakać jeszcze lepiej, żeby go pokonać - opowiadał po konkursie nasz samarytański Adaś.
I rzeczywiście, trudna sztuka pokonania Thomasa udała się w ten weekend jedynie koledze z kadry, Andreasowi Kofflerowi. Który, jak dla nas, porządził by nawet wówczas gdyby wszedł na zeskok, ściągnął kask i się uśmiechnął. Także wiecie, doceńmy ambicje.
Na zawody w rzucanie śnieżkami topless. No dobra, coś nam się dowcip w tym śniegu stępił. O czym poinformowała nas zebra, najprzystojniejszy a zarazem jeden z bardziej utytułowanych narciarzy alpejskich świata, zawita razem kilkoma innymi czołowymi postaciami dyscypliny do Zakopanego, gdzie będą gośćmi specjalnymi Pucharu Polski Juniorów.
Ale pretekstów do zaprezentowania jego fenomenalnej sesji dla Hugo Bossa (prosto z donosu Klaudii) nie potrzebujemy.
Jak patrzymy na te alpejskie ciacha czystej mąki, coraz bardziej żałujemy, że coś nie jesteśmy w stanie zainteresować się narciarstwem alpejskim. Zjeżdżają z tej góry, omijają te tyczki, pyk pyk i już. No co poradzimy.