Kto powinien zostać formułowym mistrzem świata? Głosujemy!

Zostało ich już tylko czterech. Zanim tej ostatniej niedzieli jeszcze raz skrzyżują opony, w skrajnie subiektywny sposób przyjrzymy się ich szansom i zasługom a naszym nadziejom.

 

 

 

 

Fernando Alonso

Do aktualnego lidera klasyfikacji mistrzostw mamy stosunek mocno ambiwalentny. Z jednej strony nie śmiemy podważyć opinii wielu ekspertów jakoby Fernando był jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym, kierowcą obecnej stawki, z drugiej jednak, nie potrafimy nie dostrzec odpychających nas od niego przymiotów osobowych. Jesteśmy w stanie uwierzyć w tą oziębłość (i to wcale nie tak, że wierzymy we wszytsko co nam Jaime powie, wcale nie tak!), wydaje nam się również, że kierowca ma skłonność do popadania w arogancję. Coś musi być w tym, że nie może dogadać się partnerem, w jakimkolwiek zespole by nie był. No chyba, że jest tam wszem i wobec namaszczonym na pierwszego kierowcę. Być może nie mamy racji, ale z tych powodów właśnie Fernando Alonso nie jest naszym faworytem w walce o mistrzowski tytuł.

Mark Webber

Bo jest nim Mark Webber. Obnosimy się z tym przy każdej możliwej okazji, więc nie możecie być zaskoczone. (I to wcale nie tak, że to dlatego, że widziałyśmy go na żywo, wcale nie!). Australijczyk po prostu sobie zasłużył. Ciężką pracą i wytrwałością. Nawet jeśli niektórzy (Andrzej kich - Borowczyk - nięcie) uważają go za kierowcę przeciętnego, takiego typowego rzemieślnika. Nawet jeśli Ci sami, którzy dostrzegają ewidentne faworyzowanie Vettela w RedBull Racing wytykają jednocześnie Webberowi, że nie umie poradzić sobie z tą sytuacją z klasą i swoimi jawnymi pretensjami udowadnia, że nie dba o dobro zespołu. Tylko dlaczego, pytamy, miałby dbać o dobro zespołu, które za nic ma jego własne dobro? Heikki Kovalainen przez dwa sezony stłamszenia Hamiltonem w McLarenie nie pisnął ani słówkiem. I gdzie teraz jest? Nie widzimy, dymy z Lotusa nam zasłaniają.

Sebastian Vettel

Do Sebastiana mamy stosunek prawie tak samo ambiwalentny jak do Fernando Alonso. Z tymże tu sytuacja przedstawia się całkowicie na odwrót. Był taki czas, że po odejściu Kimiego z Formuły, to właśnie sympatyczny, bystry i zabawny Niemiec był naszym ulubionym kierowcą. Odepchnął nas od siebie natomiast poczynaniami na torze. I nie możecie nam zarzucić, ze jesteśmy jak te chorągiewki i odwracamy się od swoich faworytów, gdy coś pójdzie im nie tak. Sebastian nie ma jeszcze zbyt imponującego stażu w Formule i cały czas dowiadujemy się tego, jak radzi sobie z presją, rozbudzoną ambicją, opanowaniem emocji, jak wygląda jego odpowiedzialność i rozsądek na torze. A w tym sezonie bywało z tym bardzo różnie i nawet jeśli nadal lubimy Sebastiana, to nie możemy przymknąć na to oczu. Ale spokojnie, on ma jeszcze czas i perspektywy. Również na mistrzostwo, czego już o takim Webberze powiedzieć będzie raczej ciężko.

Lewis Hamilton

Z 24-punktową stratą do Alonso szanse Hamiltona na tytuł wydają się być iluzoryczne. Ale nie takie cuda już przecież Formuła widziała (Interlagos 2008, anyone?). O ewolucji naszego stosunku do Lewisa już kiedyś pisałyśmy. Agresywny styl kierowcy wzbogacony od niedawna o dojrzałość i rozwagę bardzo nam się podoba. Kiedy swego czasu zapytano obydwu kierowców McLarena o to, czy wolą w wyścigu prowadzić czy gonić, Jenson Button bez wahania odpowiedział: prowadzić. Hamilton uśmiechnął się tylko tajemniczo, zmrużył oczy i odrzekł: gonić. I właśnie za to go lubimy.

 

 

A Wy? Za kogo będziecie ściskać kciuki w niedzielę? Głosujcie!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.